4 stycznia Sąd Najwyższy zbada apelację prokuratury od wyroku uniewinniającego ppłk. Marka Miłosza - pilota śmigłowca, który w grudniu 2003 r. awaryjnie lądował z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie. Prokuratura chce zwrotu sprawy sądowi I instancji.Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie chce, by SN uchylił wyrok uniewinniający, a całą sprawę zwrócił Wojskowemu Sądowi Okręgowemu w Warszawie. Adwokat pilota nie wierzy w powodzenie apelacji.

Reklama

Mi-8 z 36. specjalnego pułku lotnictwa transportowego rozbił się 4 grudnia 2003 r. pod Warszawą, gdy wyłączyły się oba silniki. Miłosz zdołał awaryjnie wylądować, stosując manewr autorotacji (awaryjnego lądowania z niedziałającym silnikiem - PAP). W wypadku ucierpieli: premier, szefowa jego gabinetu politycznego Aleksandra Jakubowska, dwoje pracowników Centrum Informacyjnego Rządu, lekarz, pięciu oficerów BOR, trzech pilotów i stewardesa. Dwanaście osób przeszło długotrwałe leczenie.

Wojskowa komisja, która badała wypadek, za najbardziej prawdopodobną jego przyczynę uznała oblodzenie. Dodała, że załoga nie miała danych wskazujących na ryzyko oblodzenia. Prokuratura oskarżyła Miłosza o umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy - przez to, że nie włączył ręcznego trybu instalacji przeciwoblodzeniowej, choć na trasie przelotu występowały temperatury poniżej plus 5 stopni - i o nieumyślne spowodowanie wypadku. W takich warunkach instrukcja zaleca przejście z trybu automatycznego na ręczny.

Po sześciu latach procesu, w marcu br. WSO uniewinnił Miłosza. "Materiał dowodowy, po jego rozważnej ocenie, nie pozwolił przypisać oskarżonemu zawinienia całej sytuacji i jej następstw" - mówił uzasadniając wyrok sędzia Mirosław Kolankowski. "Lata się na tym, co się ma, na takim sprzęcie, na jakie państwo stać. Ale należałoby przeanalizować zakup nowocześniejszego sprzętu" - podkreślał sędzia. Sąd uznał, że ppłk Miłosz miał prawo nie wiedzieć o niekorzystnych warunkach. Mówiła o tym cywilna prognoza meteo, ale oskarżony nie miał do niej dostępu, bo korzystał z wojskowej, która nie ostrzegała przed możliwością oblodzenia. Sąd dodał, że w wyniku manewru Miłosza udało się przekierować maszynę z terenu zabudowanego na las.

Reklama

Sąd ustalił, że załoga sprawdzała temperaturę, a jej odczyty nie rodziły konieczności włączania instalacji przeciwoblodzeniowej. "Oskarżony nie wiedział jednak - i nie mógł wiedzieć, że termometr ma błąd pomiaru plus minus trzy stopnie Celsjusza" - podkreślił sąd. Ponadto wystąpiła wtedy silna inwersja (wyższa temperatura nad ziemią niż przy gruncie). "Oskarżony jest pilotem, a nie meteorologiem. Trudno oczekiwać, by to przewidział" - dodał sędzia. W procesie wyszedł też na jaw brak współpracy wojskowych i cywilnych służb meteo oraz to, że piloci mają wiele zadań i mogą być zmęczeni.

"Mam żal do prokuratury za ten ponad sześcioletni proces. Oczywiście można powiedzieć, że oni to robią z urzędu, ale nie trzeba było tak obstawać przy tym oskarżeniu. Sprzęt, którym dysponujemy, bardzo szanuję, ale ma on już ponad 30 lat" - komentował ppłk Miłosz po wyroku. Dziękował dowódcom, którzy pozwolili mu wrócić do latania od razu po tym, jak zakończył leczenie po wypadku.



Reklama

W sierpniu Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie złożyła apelację. "Zarzucamy sądowi błąd w ustaleniach faktycznych mający wpływ na treść orzeczenia oraz naruszenie przepisów postępowania" - mówił płk Ireneusz Szeląg, szef WPO. W marcu prokurator wnosił o rok więzienia w zawieszeniu i 4,5 tys. zł grzywny.

"Jestem zaskoczony, że prokuratura zdecydowała się na apelację. W świetle ustaleń, jakich sąd I instancji dokonał - a oparł je na bezspornych, obiektywnych dowodach - nie widzę szans na jej powodzenie" - ocenił obrońca Miłosza mec. Andrzej Werniewicz.

Miller deklarował, że gdyby "miał wybierać, z jakim pilotem mógłby w trudnych warunkach atmosferycznych lecieć helikopterem, to wybrałby Miłosza". "To jest mistrz w swojej klasie i w swojej profesji" - podkreślał b. premier.