W ocenie Klicha, gdyby na pokładzie TU-154 znajdował się rosyjski nawigator, to "byłby na tyle świadomy zagrożenia, że nie dałby się zabić, już nie mówiąc o tym, że nie dopuściłby do tej katastrofy". Pułkownik podkreślił w TVN24, że to Polska zrezygnowała z nawigatora. Na pytanie, czy wniosek w tej sprawie wyszedł z 36. Pułku Lotnictwa Transportowego, odparł: "Tak wyszedł, z zawiadomieniem, że załoga zna język rosyjski".

Reklama

Edmund Klich podkreślił, że w lotnictwie cywilnym znajomość języka obcego załogi jest certyfikowana, natomiast w wojskowym nie. "Tutaj mówi się, że znał Protasiuk język rosyjski, ale na jakim poziomie? Nie słyszałem o żadnym dokumencie, o żadnym egzaminie, określonym poziomie znajomości" - mówił akredytowany przedstawiciel Polski przy MAK.

Odnosząc się do zarzutu Klicha, rzecznik MON Janusz Sejmej powiedział PAP, że od ok. 2009 roku Rosjanie nie przysyłali nawigatorów lotu, mimo wnioskowania strony polskiej. Poinformował, że także w przypadku lotu Tu-154 z 10 kwietnia taki wniosek został wysłany do Rosjan. Został on zawarty w piśmie określającym zasady i szczegóły lotu. "Gdybyśmy z obecności rosyjskiego nawigatora nie zrezygnowali, do wizyty by po prostu nie doszło" - wyjaśnił Sejmej.

Wiceminister spraw zagranicznych Jacek Najder mówił w czerwcu, że 18 kwietnia 36. pułk zwrócił się do polskiej ambasady wyrażając zapotrzebowanie na udział rosyjskiego nawigatora w locie do Smoleńska. 24 marca - jak mówił - ta prośba została przekazana stronie rosyjskiej, zaś 31 marca szefowie służby ruchu lotniczego z polskiej strony w oficjalnym piśmie wycofali się z tej prośby. Szef MSZ Radosław Sikorski mówił wtedy, że strona polska zrezygnowała z rosyjskiego nawigatora na lot do Smoleńska, gdyż strona rosyjska "nie chciała czy nie mogła" go udostępnić.

Reklama