"Jeszcze kilkanaście minut przed katastrofą było ustalone, że z powodu złej pogody prezydencki samolot leci do Moskwy. Nie wiem, co wpłynęło na zmianę tych planów" - mówi jeden z dyplomatów cytowany przez gazetę. Podkreśla jednak, że nie było planów transportu delegacji samochodami na uroczystości do Katynia. Samolot miał po prostu przeczekać złą pogodę i wrócić na lotnisko "Siewiernyj".

Reklama

Gdyby prezydent, jego małżonka i reszta członków delegacji mieli jechać 400 kilometrów z Moskwy samochodami, uroczystości w Katyniu opóźniłyby się o kilka godzin. "Transportu samochodowego z lotnisk zapasowych w ogóle nie było w planie" - mówi "Gazecie" dyplomata, który wizytę przygotowywał i 10 kwietnia był na płycie lotniska w Smoleńsku.

Dyplomata miał dzwonić z płyty lotniska w Smoleńsku do polskich ambasad w Moskwie i w Mińsku z informacją, że być może rządowy samolot będzie lądował właśnie w tych miastach. Protokół dyplomatyczny wymaga bowiem obecności ambasadora na lotnisku zawsze, gdy ląduje prezydent. Nawet wtedy, gdy jest to wizyta niezaplanowana.

Jednak o przeczekiwaniu mgły nie ma mowy w zapisach rozmów z kokpitu tupolewa. W nagraniach z wieży lotniska w Smoleńsku słychać jedynie, że moskiewski rozmówca sugeruje lotnisko Wnukowo w rosyjskiej stolicy jako lotnisko zapasowe.

BOR w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" wyjaśnia, że przeczekanie na lotnisku zapasowym jest zawsze brane pod uwagę, tym bardziej, że nie ma możliwości zapewnienia kolumny samochodów na każdym z lotnisk - i tym docelowym, i tych zapasowych.