Jak wyjaśniała w rozmowie z PAP rzeczniczka MSWiA (szef MSWiA Jerzy Miller przewodniczy pracom komisji) Małgorzata Woźniak, piątkowy eksperyment nie oznacza, że poprzedni - przeprowadzony we wtorek - się nie powiódł. "Eksperci chcą sprawdzić kolejne elementy pozwalające na wyjaśnienie ostatnich sekund lotu Tu-154 M, który rozbił się pod Smoleńskiem" - powiedziała.
Dodała, że przeprowadzane testy na podobnej maszynie mają pokazać, jak mógł zachowywać się tupolew tuż przed katastrofą.
>>> Eksperyment rzucił nowe światło na ostatnie sekundy lotu tupolewa
Lot zaczął się o godz. 10.43. Jak powiedział PAP oficer prasowy 3. Skrzydła Lotnictwa Transportowego w Powidzu (Wielkopolskie) kapitan Włodzimierz Baran, ok. godz. 11.05 samolot przyleciał w okolice lotniska wojskowego w Powidzu i ok. godz. 12 z niego odleciał.
Natomiast jak poinformowała rzeczniczka prasowa 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego por. Joanna Pieńkowska, samolot o godz. 13.30 wylądował w Poznaniu-Krzesinach i wystartował stamtąd kilka minut przed godz. 15. Wcześniej maszyna latała w rejonie tego lotniska.
Według rzecznika Dowództwa Sił Powietrznych ppłk. Roberta Kupracza samolot latał też w okolicach lotniska w Świdwinie (Zachodniopomorskie). Dodał, że po starcie z lotniska Krzesiny, Tu-154M wraca do Warszawy, lądowanie ma nastąpić ok. godz. 15.20.
Jak już wcześniej informowali członkowie komisji, eksperyment na Tu-154 M 102 ma wykazać m.in., czy załoga samolotu numer 101, który uległ katastrofie, miała dość czasu na przerwanie zniżania i bezpieczne poderwanie samolotu, by odejść na drugi krąg bądź odlecieć na lotnisko zapasowe, a jeśli tak, to odpowiedzieć na pytanie, dlaczego to się nie udało.
Z odczytanych z czarnych skrzynek rozmów załogi wynika bowiem, że kapitan Arkadiusz Protasiuk na ok. 20 sekund przed katastrofą wydał komendę "odchodzimy". Zdaniem polskich ekspertów był to wystarczający czas na wyprowadzenie samolotu, piloci jednak nie zdołali tego zrobić.
W opinii części ekspertów z zakresu lotnictwa, podchodzenie w Smoleńsku do lądowania "w automacie" było niezgodne z procedurami. Według nich samolot może bowiem automatycznie przerwać lądowanie tylko wtedy, gdy na lotnisku jest system naprowadzania samolotów ILS, a takiego w Smoleńsku go nie było.
Zdaniem płk. Edmunda Klicha, który był polskim przedstawicielem akredytowanym przy badającym katastrofę Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK), eksperyment na tupolewie ma m.in. wyjaśnić, czy załoga użyła systemu automatycznego przerwania podejścia i odejścia na bezpieczną wysokość.
"Na rejestratorach nie było żadnego znaku, że naciśnięto przycisk <uchod> (automatycznie przerywa schodzenie i rozpoczyna nabieranie wysokości przez samolot - PAP). Większość specjalistów twierdziła, że naciśnięcie tego przycisku nie daje żadnego znaku na rejestratorze. Daje go dopiero aktywacja systemu automatycznego odejścia. Dopiero eksperyment ma wyjaśnić, że coś takiego zostało uruchomione" - mówił w ub. tygodniu płk Klich.
Według piątkowego "Naszego Dziennika" wtorkowy eksperyment na tupolowie wykazał, że mimo braku na lotnisku ILS, podczas lotu z wykorzystaniem tzw. automatycznego pilota, po naciśnięciu przycisku "uchod" samolot powinien odejść. Doniesień tych nie chce jednak komentować komisja. Jej członkowie nie chcieli też wypowiadać się po zakończeniu pierwszego testu, tłumacząc, że nie mogą wypowiadać się na temat prac komisji.
W ubiegłym tygodniu minister SWiA Jerzy Miller mówił, że prace komisji nie zakończą się, dopóki nie zostanie przeprowadzony eksperyment. Dodał, że komisja wyjaśniająca okoliczności katastrofy smoleńskiej jest na etapie podsumowywania prac i można spodziewać się końcowego raportu "w maju, a może w czerwcu", chyba że strona rosyjska przekaże Polsce dokumenty, o które komisja wcześniej występowała.
Ogłoszony w styczniu raport MAK Federacji Rosyjskiej do bezpośrednich przyczyn katastrofy zaliczył zignorowanie ostrzeżeń systemu TAWS, który głosowo ostrzegał o bliskości ziemi i nakazywał poderwanie samolotu.
Komentarze (45)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszePrzypomnijcie sobie usuwanie awarii i naprawianie TU-154M tuż przed 10 kwietnia 2010 przez specjalistów z rosyjskich zakładów lotniczych w Samarze. Tylko ci "spece" (dywersanci ?) co grzebali w kabinie pilotów (kokpicie) wiedzą, gdzie i co uszkodzili, zainstalowali, zmajstrowali.
Zapewne przeprowadzane eksperymenty z bliźniaczym tupolewem wykażą, że nie powinno dojść do tragedii w Smoleńsku, co jednak zostanie przez wojskową prokuraturę i komisję Millera utajnione przed społeczeństwem. Wasalne stosunki z Kremlem są dla obecnej prorosyjskiej ekipy ważniejsza są od honoru, polskiej racji stanu i prawdy o przyczynie smoleńskiej "katastrofy noszącej wszelkie znamiona zamachu.
A dlaczego nie byli w tłumie w roku 1980-tym ?
co, wtedy im komuna była na ręke ?
Prokurator płk. Rzepa potwierdził, że strona polska nie uczestniczyła w sekcji zwłok ofiar katastrofy.
Patomorfolodzy złożyli w prokuraturze oświadczenie, z którego wynika, że do moskiewskiego zakładu medycyny sadowej przybyli po wszystkim. O sekcjach dowiedzieli się od Rosjan. Wnioskowali o tym także na podstawie śladów, jakie zobaczyli na zwłokach.
przu podwoziu podwieszą Tuska i Komorowskiego by sprawdzić wytrzymałość przy wznoszeniu
Automatycznego odejście na drugi krąg znad lotniska pozbawionego systemu ILS, przy włączonej dalszej radiolatarni, zakończył się powodzeniem podczas eksperymentu przeprowadzonego na samolocie Tu-154M nr 102 - ujawnia "Nasz Dziennik". Obrońcy rosyjskiej wersji wydarzeń nie mają już więc żadnego racjonalnego wytłumaczenia dla rozbicia się samolotu pod Smoleńskiem, a "teorie spiskowe" "Gazety Polskiej" i innych konserwatywnych mediów stały się jeszcze bardziej prawdopodobne.
Komisja Jerzego Millera badająca okoliczności katastrofy rządowego tupolewa na Siewiernym już wie: można odejść w autopilocie po naciśnięciu przycisku "uchod" znad lotniska niewyposażonego w system precyzyjnego lądowania ILS. Manewr taki z powodzeniem wykonali na wojskowym lotnisku w Powidzu piloci bliźniaczej maszyny o numerze burtowym 102 - ustalił "Nasz Dziennik".
Jak tłumaczy w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" doświadczony pilot samolotów Tu-154M, który wylatał wiele godzin w lewym fotelu dowódcy, w dniu katastrofy załoga w sposób prawidłowy korzystała z automatycznego pilota, gdyż podczas podejścia w trudnych warunkach atmosferycznych, jakie panowały na Siewiernym, pozwala on na dokładniejsze pilotowanie: mniejsze odchylenie od kierunku drogi startowej nie powoduje zbędnych przechyleń samolotu. Fakt zadziałania przycisku "uchod" potwierdza, że załoga działała prawidłowo. Ona się zabezpieczyła poprzez wykorzystanie tego systemu i miała świadomość włączenia "uchodu", gwarantującego im odejście automatyczne. Po jego włączeniu maszyna powinna pójść do góry - zaznaczył w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" pilot.
Pozostaje pytanie, dlaczego maszyna nie nabrała wysokości.
Z wcześniejszych relacji płk. Edmunda Klicha, polskiego akredytowanego przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK), dotyczących działań załogi samolotu Tu-154M w dniu 10 kwietnia 2010 roku, wynikało, że piloci nacisnęli przycisk "odejście", ("uchod") następnie czekali kilka sekund na reakcję maszyny - tej jednak nie było, gdyż funkcja nie działa bez aktywnego systemu ILS - i dopiero potem próbowali odejść ręcznie. Takie działanie załogi uznano za poważny błąd wynikający z nieznajomości samolotu. Z kolei MAK w swoim raporcie za nieprawidłowe działanie polskiej załogi uznał już korzystanie z autopilota przy podejściu nieprecyzyjnym