W zgodnej opinii językoznawców największym zagrożeniem dla języka polskiego są wulgaryzmy. "Mam wrażenie, jakby naszą mowę wszy oblazły. To są przekleństwa, zwłaszcza jedno, które ma swoje łagodne odpowiedniki, które są zresztą niewiele łagodniejsze od tego najbardziej rozpowszechnionego i zaraźliwego" - mówił prof. Walery Pisarek z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Przewodniczący Rady Języka Polskiego prof. Andrzej Markowski ocenił, że obecnie bardziej przesycona wulgaryzmami jest także polszczyzna publiczna. "Dawniej wulgaryzmy były traktowane jako coś, co charakteryzuje ludzi najniższej kultury, a dzisiaj zdarza mi się słyszeć studentów, a nawet studentki, które powszechnie używają słów na k. Rzeczywiście, jest obniżenie progu wrażliwości na wulgaryzmy" - uważa naukowiec.
"Ubolewam jako stary kibic, że tak strasznie zwulgarniała polszczyzna stadionowa, że to język koszmarny. W ogóle polszczyzna tramwajowa, pociągowa budzi niepokój - najbrzydszych słów używają nawet rodzice przy swoich małych dzieciach" - powiedział prof. Jan Miodek z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Zdaniem prof. Jerzego Bralczyka z Uniwersytetu Warszawskiego język polski jest zagrożony w kilku sferach. "W substancji graficznej mogą zniknąć nam znaki diakrytyczne - ą, ę, ś, dź, czego bym niezwykle żałował, bo to będzie naprawdę duże zubożenie. To po części nam grozi - przy pisaniu esemsów rezygnacja z tych znaków bardziej się opłaca. Polszczyzna może przestać obsługiwać wszystkie rejestry - już wycofuje się z języka nauki, powstaje w niej coraz mniej prac naukowych, zwłaszcza w dyscyplinach technicznych. Polszczyznę zastępuje język angielski" - mówił językoznawca.
Aktora Jerzego Radziwiłowicza razi to, że zanika dbałość o prawidłowość języka - obserwuje błędy językowe - zarówno składniowe, w odmianie, jak i w wymowie. "Nie mówię o tym, żeby tępić naleciałości regionalne, dlatego że regionalizmy są piękne i to, że słychać, że ktoś jest z tego czy innego regionu, to ładnie, dobrze. To zupełnie co innego niż poprawność językowa, czystość - trzeba o to dbać" - zaznaczył.
Radziwiłowicza razi też nadużywanie języka - głównie w polityce - "do bardzo przykrej, niedobrej manipulacji". "Język jest narzędziem, które do tego świetnie się nadaje, natomiast myślę, że dochodzimy do punktu, w którym to się staje nieznośne. To jest taka naga manipulacja, że przestaje być finezyjną dyplomacją czy polityką, staje się brutalnym nadużyciem" - przekonywał.