Od ponad roku w Sądzie Okręgowym w Warszawie leży akt oskarżenia przeciwko Jolancie W., radcy ministra finansów. Mimo że sprawa dotyczy oszustwa na ponad pół miliona złotych, sąd nawet nie wyznaczył terminu pierwszej rozprawy.
Nie ma sprawy
Z danych resortu sprawiedliwości wynika, że w sądach okręgowych pierwsze terminy w sprawach karnych wyznaczane są po 3,2 miesiąca. Także w wydziale XVIII Sądu Okręgowego w Warszawie tak długi termin jest wyjątkiem. Na 289 spraw rocznie 271 zaczyna się przed upływem 12 miesięcy.
Gdy „DGP” zapytał, dlaczego proces Jolanty W. jeszcze się nie rozpoczął, biuro prasowe sądu okręgowego stwierdziło, że przy wyznaczaniu terminu pierwszeństwo mają sprawy, w których występuje areszt.
Ta sprawa jest jednak o tyle wyjątkowa, że akt oskarżenia dotyczy wysokiego urzędnika. Jolanta W. w 2009 r. awansowała na radcę ministra finansów. Prokuratura stawia jej dwa zarzuty. Pierwszy dotyczy doprowadzenia przez Jolantę W. do niekorzystnego rozporządzenia mieszkaniem wartości 359 600 zł przez 81-letnią Eulalię M. Urzędniczka miała wykorzystać niezdolność staruszki do prawidłowej oceny sytuacji i kupiła od niej mieszkanie na warszawskim Służewcu za 170 tys. zł. Dodatkowo z analiz prokuratury wynika, że – mimo iż Eulalia M. potwierdziła w akcie notarialnym, iż pieniądze przyjęła – w rzeczywistości nawet ta kwota nie została wypłacona. Akt notarialny został sporządzony w Pensjonacie Seniora w Magdalence zaledwie 16 dni przed śmiercią Eulalii M. Zdaniem biegłego neurologa stan kobiety nie pozwalał na świadome składanie oświadczeń woli. Osoby, które miały z nią wówczas kontakt, przyznawały, że zdradza upośledzenie umysłowe. Mieszkanie jest wynajmowane. Zarabia na tym Jolanta W.
Zwrot z lokaty
– Moja klientka wcześniej przyjaźniła się z Eulalią M., opiekowała się nią i planowała, że w przyszłości będzie opiekować się nią i jej synem. Rozmowy na ten temat miały miejsce, zanim jeszcze Eulalia M. trafiła do szpitala – tłumaczy mec. Jolanta Turczynowicz-Kieryłło, pełnomocnik urzędniczki.
Eulalia M. trafiła do szpitala w 2008 roku, gdy złamała rękę. Wówczas ona i jej niepełnosprawny umysłowo syn upoważnili Jolantę W. do dysponowania pieniędzmi z ich konta. Zdaniem biegłego także wówczas staruszka nie była zdolna do przewidywania skutków swoich działań. Jolanta W. wypłaciła w sumie ponad 185 tys. zł. Zdaniem prokuratury niewiele ponad 29 tys. zł wydała na potrzeby właścicieli konta. Resztę, czyli ponad 156 tys. zł, sobie przywłaszczyła.
– Wszystkie wyliczenia dotyczące rozdysponowania środków pobranych z konta pani M. prokuratura czyniła dzięki mojej klientce. To ona dostarczyła wszystkie dokumenty. Według mnie pieniądze te zostały wiarygodnie rozliczone – mówi więc Turczynowicz-Kieryłło.
100 tys. zł trafiło na lokatę Jolanty W. – Lokata została zawarta zgodnie z wolą pani M. Moja klientka jest gotowa w każdej chwili te pieniądze zwrócić – mówi mec. Turczynowicz-Kieryłło. Dodaje, że do tej pory nikt nie domagał się oddania tych środków. Tyle że na razie nie ma kto. W sądzie cywilnym toczy się postępowanie o ubezwłasnowolnienie Grzegorza M. O opiekę nad nim starają się jego przyrodnia siostra Anna i właśnie Jolanta W.