Dudek w rozmowie z "Rzeczpospolitą" stwierdza, że służby specjalne bardzo niechętnie przyglądały się powstawaniu Instytutu. Działo się tak względu na przejęte przez historyków nieprzebrane archiwa dokumentów. Co więc robiono, by utrudnić działalność IPN? "Głównie polegało to na wprowadzaniu w błąd władz Instytutu. Poszczególne służby zgodnie z ustawą miały obowiązek przekazywania archiwów. Często szło to opornie. Kiedy jednak szefowie tych służb przychodzili na spotkania z władzami Instytutu, deklarowali, że już niemal wszystko zostało przekazane. Kiedy później dochodziło do zmiany szefa w tych służbach, okazywało się, że znajdowało się tam jeszcze całkiem sporo akt, które do IPN nie trafiły" - tłumaczy historyk.
Szczególnie trudno układała się współpraca Instytutu z nieistniejącymi już Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Ich ostatni szef, Marek Dukaczewski, deklarował, że IPN otrzymał od WSI wszystkie dokumenty. Tymczasem - jak mówi prof. Dudek - po rozwiązaniu WSI okazało się, że w jej archiwach wciąż są akta. "Do tego sposób, w jaki WSI przekazały IPN swoje materiały, wskazywał na ich celowe pomieszanie" - dodaje historyk.
Mówi też o naciskach w sprawie umieszczania materiałów służb w zbiorze zastrzeżonym, do którego archiwiści i historycy nie mają dostępu. "Przy tworzeniu zbioru zastrzeżonego obowiązywała następująca procedura. Służba przekazująca akta do IPN występowała do prezesa Instytutu o ich umieszczenie w zbiorze zastrzeżonym. Gdyby prezes nie wyraził na to zgody, instancją odwoławczą miało być Kolegium IPN. Rzecz w tym, że prezes Leon Kieres w pierwszych latach urzędowania wyrażał zgodę na zdecydowaną większość wniosków szefów służb" - tłumaczy Dudek.
Komentarze(28)
Pokaż:
Cuda sie dzieja...:
Mariusz Kamiński, nasz ulubiony aczkolwiek były już szef CBA, nagle po wielu miesiącach jeśli nie latach, przypomniał sobie o pewnym fakcie. Otóż wedle niego były minister Mirosław Drzewiecki współpracował z mafią, piorąc brudną kasę pochodząca z handlu narkotykami. Część z tej kasy zasilała następnie fundusz PO.
Mariusz Kamiński udowodnił przeto, że każda amnezja bywa chorobą w pełni uleczalną, choć czasami dopiero po dłuższym czasie. Na szczęście Mariusz Kamiński odzyskał pamięć tuż przed wyborami i dzięki temu cudowi, my wyborcy dowiemy się całej bolesnej prawdy o kandydatach i partiach na które przyszłoby nam nieopatrznie głosować.
Dziękujemy więc Mariuszowi Kamińskiemu i bogu też jak najbardziej dziękujemy, że ulitował się nad Mariuszem i i przywrócił mu czucie w mózgu. Z rosnącym napięciem oczekujemy teraz dalszego odblokowywania się pamięci ministra Kamińskiego, bo wierzymy gorąco, że jego na ogół szare i bardzo szare komórki kryją jeszcze masę rewelacji, które ustrzec nas mogą przed pochopnymi i niewybaczalnymi wyborami politycznymi.