Marcin R. został też oskarżony o czynną napaść na usiłujących go zatrzymać policjantów i stosowanie wobec nich przemocy i gróźb karalnych. Grozi mu dożywocie. Sąd zgodził się na pokazywanie przez media wizerunku oskarżonego.
W śledztwie Marcin R. przyznał się do winy, ale przed sądem wszystko odwołał i odmówił składania wyjaśnień. Twierdzi, że nic nie pamięta. "Nie widziałem tego, co tam zaszło i twierdzę, że jestem niewinny. Jak można skazać kogoś za coś, czego ta osoba nie pamięta. To była zupełnie inna sytuacja, podczas zeznań ktoś mnie zmusił. Nic do wyjaśnienia nie mam, bo ja tego nie pamiętam. Siedząc rok czasu, już niczego nie kojarzę" - mówił.
Sąd odczytał jego wyjaśnienia ze śledztwa, w których - w wulgarnych słowach - oskarżony opisywał swoją ofiarę i całe zajście. Mówił, że wychodząc z domu, zawsze zabierał ze sobą nóż, który ma mu służyć "zarówno do obrony jak i ataku".
"Ta dziewczyna, którą zabiłem, to była k..., bo wszyscy ludzie, którzy chodzą do tej dyskoteki to k...y i frajerzy. Wszystkich bym wystrzelał, gdybym miał pistolet. Jakiś przypływ mocy poczułem, nawrzucałem jej. Ona coś odpowiedziała i ręka sama weszła mi do kieszeni. Ja zawsze noszę nóż albo dwa. Ja nawet nie pamiętam, jak ta dziewczyna wyglądała, dźgnąłem ją w klatkę piersiową. Ja po prostu wykonałem, co trzeba" - mówił w śledztwie.
Przed sądem zaprzeczał temu; mówił, że przyznał się, bo został zatrzymany przez policję, ale teraz nic takiego nie pamięta. Wyjaśniał, że leczy się z uzależnienia od narkotyków; miewał napady "szału", w czasie których demolował swoje mieszkanie.
Ojciec zamordowanej dziewczyny, który jest oskarżycielem posiłkowym, mówił dziennikarzom, że jego życie po stracie córki "wygląda bardzo mizernie". "Wszyscy to przeżywamy, jak wstaję i kładę się spać, mam przed oczyma swoją córkę, która była najmłodszym dzieckiem, najukochańszym" - mówił. Dodał, że wciąż nie może zrozumieć, dlaczego oskarżony zabił jego córkę.
Do zbrodni doszło w sierpniu ubiegłego roku przed jedną z dyskotek przy al. Piłsudskiego w centrum Łodzi. Jak ustalono, 22-letnia Alicja z Wielkopolski wraz z koleżankami przyjechała w odwiedziny do znajomej.
Pięć młodych kobiet postanowiło wybrać się w sobotę wieczorem do dyskoteki. Kiedy wchodziły do klubu, 22-latkę zaczepił na schodach, w bardzo wulgarny sposób, nieznany jej mężczyzna. Kiedy dziewczyna powiedziała mu, "żeby się odczepił", napastnik zaatakował ją nożem. Zadał jej cios w okolice mostka. Ranna kobieta osunęła się po schodach; bandyta kopnął ją jeszcze w twarz.
Wszystko rozgrywało się na oczach koleżanek dziewczyny. Później napastnik odszedł, na bocznej ulicy wsiadł do taksówki i pojechał do domu. Ranna kobieta została przewieziona do szpitala; sprawca przebił jej płuco i uszkodził tętnicę płucną. Dziewczyna zmarła jeszcze przed operacją w wyniku wykrwawienia.
W ciągu kilku godzin policjanci - przy pomocy taksówkarzy - ustalili mężczyznę podejrzanego o zbrodnię. Ukrył się w swoim mieszkaniu na trzecim piętrze kamienicy przy ul. Limanowskiego; nie chciał otworzyć drzwi. Policjanci zdecydowali się użyć strażackiego podnośnika i wejść do niego przez okno. Wówczas sprawca zaczął w nich rzucać różnymi przedmiotami. Trafił młotkiem w twarz jednego z policjantów, powodując m.in. złamanie kości twarzy; ranny policjant trafił do szpitala. Innego policjanta sprawca uderzył hantlami. Później rzucił jeszcze kolumny i telewizor.
Na miejsce ściągnięto dodatkowych policjantów. Funkcjonariusze sforsowali drzwi wejściowe do mieszkania. Sprawca nadal był bardzo agresywny, rzucał nożami i groził policjantom pozbawieniem życia. W końcu udało się go obezwładnić. Mężczyzna był trzeźwy; nie był też pod wpływem środków odurzających. Na bluzie dresowej znalezionej w mieszkaniu stwierdzono ślady krwi; badania wykazały, że była to krew ofiary.
Według prokuratury, mężczyzna w śledztwie przyznał się do zbrodni, ale nie wykazywał żadnych przejawów żalu i skruchy. Z jego wyjaśnień wynikało, że nienawidzi osób, które - tak jak pokrzywdzona - chodzą do dyskoteki. Natomiast na pytanie, dlaczego zaatakował policjantów, odparł, że "postąpił tak, bo takie ma zwyczaje". Biegli stwierdzili, że Marcin R. w chwili popełnienia zarzucanych czynów był w pełni poczytalny.