Sam sposób prowadzenia działań promocyjnych także pozostawiał wiele do życzenia. Na formach, można m.in. przeczytać skargi oburzonych internautów na zbyt natrętne telefony i maile z prośbami o datki. Jeżeli telefony będą się powtarzały tak często, to zgłoszę się na policję - napisała jedna z osób.
Tymczasem okazało się, że podczas gdy na dożywianie dzieci trafiło 343 tys. zł w 2010 roku, to na działania marketingowe poszło blisko 4 mln zł. Z tych pieniędzy wysyłano także druki przelewów i różne gadgety w tym m.in. kartki, nalepki i breloczki.
Kampania kosztowała nas w 2011 r. 1,8 mln zł plus 890 tys. na znaczki na listach do darczyńców. To po prostu tyle kosztuje - tłumaczył ”Gazecie Wyborczej” Grzegorz Janiak, prezes fundacji. Podkreślił przy tym, że takie działania to istotny element kampanii komunikacyjnej z darczyńcami, której celem jest uwrażliwianie społeczeństwa na problem walki z niedożywieniem dzieci. A to - jak mówił prezes ”Maciusia” - jest statutowym obowiązkiem fundacji.
Jej przedstawiciele dopytywani z kolei, dlaczego zdecydowali się na współprace z zagraniczną agencją, tłumaczyli: To firma z dużym doświadczeniem we współpracy z organizacjami pozarządowymi.
Maciuś od kilku lat nie ma prawa do prowadzenia publicznych zbiórek pieniędzy - zgody nie wydało MSW. Sprawą zajmuje się teraz prokuratura.
O fundacji głośno zrobiło się kilka dni temu, kiedy wyszło na jaw, że w ciągu trzech lat blisko 90 proc. przychodów, czyli około 12 mln zł - trafiło zagranicę. Na dożywianie dzieci przekazano jedynie 561 tys. zł.