Oktawian August to twórca Cesarstwa Rzymskiego, okrzyknięty ojcem chrzestnym Europy. Marcin Oktawian Dubieniecki nieprzypadkowo dostał to imię. Ojciec, prawnik, a przed laty pracownik PRL-owskich służb, planując przyszłość syna, od początku mierzył wysoko. Wychuchany jedynak miał robić karierę – w palestrze, w sporcie, a najlepiej w polityce. Nic z tego nie wyszło. Zamiast brylować z synem na salonach, mecenas musi odwiedzać go w krakowskim areszcie.
Z widokiem na Don Corleone
W rodzinnym Kwidzynie rodzinę Dubienieckich znają niemal wszyscy. – Ojciec i syn byli naszymi członkami, ale płacili od wielkiego dzwonu. Ojciec dawał więcej, za syna płacił ledwie 10 zł, tłumacząc, że chłopak nie ma pieniędzy. A my się utrzymujemy tylko ze składek – mówi Urszula Pałac, prezes tutejszego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Marcin pomagał jej tylko raz, pojechał z nią na interwencję, bo zależało mu na legitymacji prezesa. – Ale nigdy nie pełnił tej funkcji – mówi kobieta.
– Razem mieszkaliśmy przez lata w jednym bloku, zanim wyprowadzili się do własnego domu. Zwykła rodzina, normalny chłopak, złego słowa o nich nie powiem. Ale Marcina w sądzie nigdy nie widziałam, widać miał inne zajęcia – mówi pracownica Sądu Rejonowego w Kwidzynie. Kobieta, podobnie jak wielu innych naszych rozmówców, nie chce się wypowiadać pod nazwiskiem. – Kwidzyn to małe miasto, łatwo nadepnąć komuś na odcisk – tłumaczą, a przecież Dubienieccy to wpływowi ludzie. Młody był zięciem prezydenta, stary prowadzi własną kancelarię i ma opinię skutecznego karnisty, który potrafi wiele spraw rozwiązać, zanim jeszcze trafią na salę sądową.
W najbliższym sąsiedztwie jego kancelarii przy placu Plebiscytowym oprócz sądu mieści się też pizzeria Don Corleone, zważając na charakterystyczne logo z uzbrojonym w karabin dżentelmenem, nie ma wątpliwości, że właścicieli zainspirowała historia „Ojca chrzestnego”. Mafijnych bossów w okolicy już nie ma. Ale to nie znaczy, że prawnicy nie mają w Kwidzynie roboty.
Drzwi kancelarii otwiera filigranowa szatynka z elegancką, krótką fryzurką. To matka Marcina, Hanna. Absolwentka ekonomii, w latach 80. jeździła do Turcji handlować ciuchami, potem poświęciła się wychowaniu syna. Gdy ten dorósł, zaczęła pracować w kancelarii męża.
W środku nie ma epatowania bogactwem, żadnych skórzanych foteli i obrazów w złotych ramach. – Media już dawno postawiły na nim krzyżyk – przyznaje ze smutkiem i, podobnie jak wcześniej jej mąż, odmawia dalszej rozmowy na temat syna.
Marcina łączyły z rodzicami bliskie relacje, do matki potrafił zadzwonić kilka razy w ciągu dnia. Choć w wywiadach przyznawał, że nie ma żadnych autorytetów, to na pewno był wpatrzony w ojca. – Marcin był z niego bardzo dumny – słyszymy od jego znajomych. Potem łączyły ich partnerskie relacje. Jeden z naszych rozmówców opowiada, jak Dubieniecki junior, po zakupieniu nowej karty SIM do telefonu komórkowego na kartę, potrafił zadzwonić do ojca i tubalnym głosem go straszyć: – No to się doigrałeś. Twoje psy już nie żyją – i rozłączyć się. Po paru minutach przyznawał: – Tato, to byłem ja, żartowałem.
Ojciec Marka Dubienieckiego, a dziadek Marcina, Marceli, był pilotem RAF, ponoć zerwał kontakty z synem, gdy ten związał się ze służbami. Dziadek ze strony matki, tak jak ojciec Marcina, był w PZPR.
Po upadku komuny Marek Dubieniecki musiał szukać nowego zajęcia. Postawił na prawo. Politycznie zwrócił się zaś w stronę SLD. Był asystentem posłanki Małgorzaty Winiarczyk-Kossakowskiej, do dziś jest szefem wojewódzkiego sądu partyjnego w Pomorskiem. Już wtedy na wyjazdy do Warszawy zabierał kilkunastoletniego Marcina. Tam młody poznawał ówczesną partyjną śmietankę.
Nie dziwi więc, że Marcin połknął politycznego bakcyla. Ale szybko dostał na głowę kubeł zimnej wody. Gdy w 2002 r. kandydował z listy SLD na radnego w rodzinnym Kwidzynie, zdobył tylko 34 głosy. – Nie przejął się, potem z tego żartował, był pewny, że jeszcze wszystkim pokaże, na co go stać – mówi znajomy z czasów studiów.
Koledzy ojca z partii ani o pierwszych krokach jego syna w polityce, ani o obecnej sytuacji nie chcą dziś rozmawiać. – Ostatni raz widziałam Marcina Dubienieckiego jakieś 15 lat temu – ucina rozmowę Winiarczyk-Kossakowska. – Od czasu, kiedy chłopak związał się z panią Kaczyńską, temat syna był dla Marka drażliwy, nie chciał, żebyśmy o niego pytali – przyznaje Mariusz Falkowski, sekretarz rady wojewódzkiej SLD na Pomorzu, i dodaje, że pozycja Dubienieckiego seniora w partii jest raczej prestiżowa, nie ma on realnego wpływu na bieżącą politykę. – To ideowiec i dobry mecenas, zawsze był z nami, nawet jak jego syn wiązał się z inną opcją. A przecież nie ma z tego żadnych profitów, bo jaki może mieć interes facet prowadzący kancelarię w pracy na rzecz partii, która nie rządziła od 10 lat?
Bezczelny i błyskotliwy
Zanim Marcin Dubieniecki po raz kolejny próbował swych sił w polityce, zdążył skończyć studia prawnicze. Nie bez przeszkód, bo jako małolat był ponoć krnąbrny i bezczelny. Choć nadrabiał błyskotliwością i fotograficzną pamięcią, to nauczycielom potrafił zaleźć za skórę. Po maturze pojechał studiować do Warszawy na prywatnej uczelni. Po roku przeniósł się na Uniwersytet Gdański i tu skończył prawo. A potem zaczął aplikację adwokacką w kancelarii ojca. Wcześniej dostał jednak posadę w gdańskiej filii Powiślańskiego Banku Spółdzielczego w Kwidzynie. W tamtym okresie spotykał się z Aleksandrą Kozdroń, córką posła PO i późniejszego wiceministra sprawiedliwości. Gdy po latach związek wyszedł na jaw, w mediach pojawiły się insynuacje, jakoby Dubieniecki dostał pracę właśnie dzięki protekcji Jerzego Kozdronia, który współpracował z bankiem w ramach swojej działalności prawniczej. – To kłamstwo, mój ojciec nie załatwiał pracy panu Dubienieckiemu. Wysłaliśmy już stosowny pozew w tej sprawie – mówi nam Aleksandra Kozdroń i dodaje: – Mój ojciec nie zna Marcina Dubienieckiego i nigdy nie akceptował tej znajomości.
Prezesem banku był w owym czasie Mirosław Potulski, ojciec bardzo dobrego kolegi Marcina Dubienieckiego. – Bzdura – mówi Potulski, gdy pytamy, czy zatrudnił Dubienieckiego, bo ten był przyjacielem jego syna. – W Kwidzynie ludzie się znają, wszystkich można by oskarżyć o nepotyzm. Wiedziałem, że Marcin to niezwykle kreatywny, błyskotliwy i ambitny chłopak. Wyróżniał się na tle kolegów syna. Takiej osoby potrzebowaliśmy, bo pochodził z Kwidzyna, a mieszkał w Gdańsku. To on nam zorganizował tam pierwszą placówkę. Odszedł sam po pół roku – dodaje. Kilka lat później Potulski stracił stanowisko prezesa Banku Polskiej Spółdzielczości w Warszawie między innymi za próbę udzielenia kredytu na inwestycję w farmy solarne w Bułgarii spółce Enepol reprezentowanej przez młodego Dubienieckiego. – Część członków rady nadzorczej nie zgadzała się z moją wizją rozwoju banku i szukała pretekstu, aby mnie zwolnić. W konsekwencji firma Enepol otrzymała kredyt w innym banku i dziś, co odnotowuję z wielką satysfakcją, prosperuje znakomicie – mówi Potulski.
Co ciekawe, prezesem i głównym udziałowcem wspomnianej spółki jest Andrzej Gołyga, postać w Kwidzynie dobrze znana. Gołyga był bowiem szefem Philips Consumer Electronics Industries Poland, a potem Jabil Circuit Poland, który przejął fabryki koncernu, gdy ten wycofał się z Kwidzyna. Obie firmy od lat obsługuje kancelaria Marka Dubienieckiego, przez jakiś czas jej sprawy prowadził Marcin. Zapewne nieprzypadkowo, gdy w 2008 r. z pompą otwierano nową fabrykę, na imprezie pojawiła się jego teściowa, prezydentowa Maria Kaczyńska.
Początek medialnej kariery i – jak się wydawało – łatwy start w polityce dał Dubienieckiemu związek z Martą Kaczyńską. – On pragnął władzy i się z tym nie krył – mówi jeden z naszych rozmówców. Już na pierwszym spotkaniu z Martą na szkoleniu dla aplikantów w Darłówku Dubieniecki wyznał, że chciałby być premierem. W 2007 r. młodzi wzięli ślub. Pierwszy raz Dubieniecki pojawił się publicznie u boku prezydenckiej córki podczas powitania w Warszawie trumny z ciałem Lecha Kaczyńskiego, trzy dni po katastrofie smoleńskiej. Miesiąc później ogłosił, że jest gotowy do startu z list PiS. Była to deklaracja o tyle zaskakująca, że jeszcze kilka tygodni przed śmiercią pary prezydenckiej Dubieniecki, wówczas jako działacz lewicowego Stowarzyszenia Ordynacka, pojawił się na spotkaniu z Aleksandrem Kwaśniewskim.
– Chciałbym startować z list PiS po to, aby łączyć, nie dzielić. Po to, by wpisać się w ciąg myślenia o Polsce, jakie wyrażał Lech Kaczyński. Osobiście czuję, że jestem mu winien pomoc w kontynuowaniu tego, co zapoczątkował – oświadczył w wywiadzie udzielonym „Polsce The Times”. Nie było jednak żadną tajemnicą, że Jarosław Kaczyński odnosił się do Dubienieckiego z ogromną rezerwą. Prezesa PiS nie było na ślubie bratanicy. Polityczną karierę młodego adwokata w PiS ostatecznie pogrzebała medialna kłótnia z Jolantą Szczypińską.
– Można odnieść wrażenie, że Dubieniecki wykorzystywał małżeństwo z córką prezydenta, aby się przy okazji wypromować. Ale śledząc jego działalność biznesową, trudno nie zauważyć pewnej koincydencji. To właśnie od momentu wejścia w związek z Martą Kaczyńską, a zwłaszcza od 2010 r., jego interesy rozkwitły. Pojawiły się tajemnicze spółki cypryjskie, nieznani inwestorzy. Dubieniecki potrafił brylować w mediach, a jednocześnie zachowywać dyskrecję biznesową – zauważa Łukasz Kłos, dziennikarz „Dziennika Bałtyckiego”, który jako pierwszy opisał sprawę kontrowersyjnego ułaskawienia dla klienta Marka Dubienieckiego, Adama S. Niedługo potem syn mecenasa zaczął z nim prowadzić wspólne interesy. Ten kwidzyński biznesmen został skazany za wyłudzanie pieniędzy z PFRON-u. Podobny zarzut ciąży właśnie na Dubienieckim. To redakcyjny kolega Kłosa, z którym razem pisali tekst, usłyszał od młodego prawnika: „Niech się pan ode mnie odpier...”. Wul-garna odzywka była reakcją Dubienieckiego na pytanie o jego niejasne interesy.
Labirynt biznesowy
Trzeba przyznać, że odnalezienie się w labiryncie powiązań między spółkami zakładanymi przez Dubienieckiego bądź powiązanymi z nim to niezwykle trudne zadanie. Jest ich kilkanaście. Branże: od stawiania apartamentowców przez energetykę po handel używanymi autami. A wśród partnerów przewijają się zarówno znane nazwiska, jak i gangsterskie ksywy. W tym gronie jest Robert Draba, były minister w kancelarii prezydenta Kaczyńskiego, prezes Kino Świat Tomasz Karczewski czy „Matucha”, czyli Tomasz S., który według dziennikarzy „Gazety Wyborczej” stał na czele grupy przemycającej do Polski spirytus i papierosy. Dubieniecki wyjaśniał, że po prostu zarejestrował spółkę na polecenie klienta. Dziennikarce „Polityki” wypalił zaś wprost: „Czy ja będę prowadził kancelarię z panem M., czy z gangsterem »Słowikiem«, to moja prywatna sprawa”. W KRS przewijają się też nazwiska kolegów Dubienieckiego z dzieciństwa. Pod adresem jednej ze spółek, w podkwidzyńskiej wsi Mareza, stoi dom ze szklarnią.
– Właściciel jeździ na traktorze – słyszymy od gospodyni. To Dominik Pomierski, jeden z kolegów Marcina z młodości. Prosimy, by oddzwonił, jak skończy pracę. Nie oddzwonił.
Przyjaciele są wobec niego lojalni. – Czekamy, aż wróci – mówi nam jeden z nich. Dubieniecki odwzajemnia się tym samym. Ceni relacje sprzed lat. Potulski wspomina, jak Marcin prowadził sprawy kolegom jego syna, zawodowym sportowcom wyrolowanym przez właścicieli klubów, którzy im nie płacili. – Pisał pozwy, reprezentował ich przed sądami i wygrywał im te należne wynagrodzenia, walczył o odsetki, które im się należały. Nikt nie chciał prowadzić tych spraw, a on tym chłopakom wygrywał konkretne pieniądze. I jak znam życie, robił to za piwo – mówi Potulski. Ostatnio pro bono Dubieniecki prowadził też sprawę rodziców, którym Bogdan Chazan odmówił aborcji.
Gorzej przedstawiają się relacje Dubienieckiego z kobietami. Jego ostatnia partnerka, była żona piłkarza Artura Boruca, siedzi wraz z nim w areszcie i nie ma szans wyjść za kaucją, a z Martą Kaczyńską Dubieniecki jest w trakcie rozwodu. – Marcin był typem stalkera, nie lubił, gdy ktoś mu stawał na drodze. By osiągnąć cel, chwytał się różnych metod z zastraszaniem, szantażem i przemocą włącznie – mówi nam jeden z jego znajomych. To, że Dubieniecki jest porywczy, przyznała w jednym z wywiadów Marta Kaczyńska. Nietrudno znaleźć tego przykłady. W 2012 r. poturbował w Gdyni-Orłowie fotoreportera. Tabloid opublikował nawet zdjęcia z tego zajścia.
– Ja określam takich mężczyzn, parafrazując znany tytuł: mężczyzna, który nienawidzi kobiet. Podkreślałam to w swojej pracy magisterskiej odnoszącej się do przemocy wobec kobiet, że dotyczy ona wszystkich środowisk, które teoretycznie nie mają ze sobą nic wspólnego. Najczęściej z przemocą spotykają się kobiety będące w bardzo złej sytuacji finansowej oraz takie, których sytuacja ekonomiczna jest bardzo dobra, a status społeczny wysoki. Te pierwsze do dyspozycji nie mają żadnych środków, które pozwoliłyby im przeciwstawić się złemu traktowaniu, a te ostatnie mają najwięcej do stracenia w przypadku próby przeciwstawienia się. Czy miałam coś do stracenia? Tak – mówi nam Aleksandra Kozdroń. I ucina wszelkie pytania o szczegóły. Jej związek z Dubienieckim trwał około 1,5 roku. Dlaczego mówi o tym dopiero teraz? – Jestem przekonana, że nazwisko moje i mojego ojca pojawiło się w mediach z inspiracji Marcina Dubienieckiego, który chciał się w ten sposób uwiarygodnić. Do tej pory nie komentowałam doniesień medialnych na temat jego osoby, bo nie chciałam mieć z nim nic wspólnego, ale teraz się to zmieniło, bo ze względu na szum medialny związany z jego zatrzymaniem mój ojciec i ja po raz kolejny jesteśmy przywoływani w sposób nieprawdziwy, nierzetelny i niesprawiedliwy – mówi Kozdroń.
*****
Marcin Dubieniecki usłyszał zarzuty wyłudzania pieniędzy z PFRON-u, kierowania grupą przestępczą i prania brudnych pieniędzy. Grozi mu za to nawet 10 lat więzienia. – W mediach Marcin dawno jest skazany, na długo przed wyrokiem. I to jest nie fair. Dla mnie obecna sytuacja jest kompletnym zaskoczeniem. To człowiek, który może skonstruować niejeden świetny biznes, prymitywne uciekanie się do wyłudzania pieniędzy z PFRON-u to nie w stylu Marcina. Jeśli się potwierdzi, to będzie dla mnie wielkie rozczarowanie – mówi Potulski.
Dzień po wizycie w kancelarii panią Dubieniecką spotykamy ponownie, na peronie w Malborku, kiedy wsiada do ekspresu do Krakowa. Zapewne jechała odwiedzić syna.