Płk Mazguła powiedział w ubiegły piątek, że podczas "wprowadzania stanu wojennego generalnie jednak dochowano jakiejś kultury". Teraz określa swoją wypowiedź jako feralną. - Gdy odsłuchałem nagrania z tego protestu, to rzeczywiście powiedziałem tam coś innego, niż w rzeczywistości myślałem. Na pewno nie zabrzmiało to tak jak powinno – przyznał w wywiadzie dla Wirtualnej Polski.
Po raz kolejny przeprosił też wszystkich urażonych tymi słowami. - Moją intencją było przestrzeganie przed dzieleniem społeczeństwa. W tym celu podawałem przykłady z różnych momentów historii Polski, w tym ze stanu wojennego. Wniosek płynący z mojego wystąpienia miał być jeden - społeczeństwo wygrywa, gdy się jednoczy – tłumaczył w rozmowie z WP.
Jak dodał, podczas wystąpienia "bardzo się męczył, by znaleźć odpowiednie słowo do wyrażenia swoich myśli". - Mówiąc o kulturze, chciałem powiedzieć, że była ona w tamtych czasach po dwóch stronach barykady i dotyczyła ludzi. Ludność cywilna wynosiła wówczas gorącą zupę i herbatę żołnierzom, bo ci stali na mrozie. A z drugiej strony żołnierze nie czepiali się ludzi, a wręcz im pomagali. W związku z tym wyraźnie było widać, że to władza jest zła, a nie poszczególni ludzie, czy społeczeństwo – precyzował.
Pułkownik Mazguła opowiedział też, co robił podczas stanu wojennego. - Nie brałem czynnie udziału w stanie wojennym. Jako młody oficer dowodziłem w prawdzie odwodem dowódcy 2 Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej, ale nigdy nie opuścił on koszar. Nie mam wątpliwości, że jestem z tymi, którzy w tamtym czasie utracili swoich bliskich bądź krewnych, którzy ponieśli jakiekolwiek straty materialne, fizyczne czy psychiczne. Mam jednak również szacunek do poległych milicjantów i żołnierzy, o których w kontekście tamtych zdarzeń tak mało się mówi. A to nie oni przecież podejmowali decyzje – zaznaczył pułkownik rezerwy.