Polska B zaczyna się 66 km na północny wschód od Berlina. To odległość od stolicy Niemiec do granicy między niemiecką Brandenburgią a woj. zachodniopomorskim. Aby sprawdzić, jak wygląda życie w biedniejszej Polsce, wystarczy przeprawić się przez Odrę. Nie trzeba już pokonywać Wisły, która w powszechnej opinii wciąż jest linią podziału między zamożniejszym zachodem kraju i uboższym wschodem. Na Lubelszczyźnie, Podkarpaciu i Podlasiu nie zdarzył się cud – nadal są to najbiedniejsze regiony Polski. Ale Kujawy, Pomorze Zachodnie, Warmia zmniejszają swój dystans do nich, a jednocześnie coraz bardziej oddalają się od Wielkopolski i Dolnego Śląska.
Dane dotyczące PKB na mieszkańca, stopy bezrobocia, a nawet średniego wynagrodzenia nie pozostawiają złudzeń: za kilkanaście – kilkadziesiąt lat tradycyjnie lepiej rozwinięta cywilizacyjnie północ zrówna się pod względem warunków życia ze wschodem Polski. Mieszkańcowi Stargardu lub Grudziądza będzie się żyło tak jak siedlczaninowi lub zamościaninowi, choć jeszcze kilkanaście lat temu mógł raczej porównywać się z głogowianinem albo gnieźnianinem.
Można twierdzić, że jest to nieodwracalny proces spowodowany obiektywnymi czynnikami, które trudno zneutralizować – m.in. niekorzystnym położeniem, słabszym zaludnieniem i brakiem bogactw naturalnych w tej części kraju. Ale prawdą jest też to, że o północy zapomniało państwo. Tak bardzo skupiło się na biednej ścianie wschodniej, że tę północną zostawiło samą sobie. I ten niezbyt ludny, borykający się z problemami potransformacyjnymi, położony na uboczu region po prostu sobie nie poradził.
Aż tak źle
Ta realna pauperyzacja obszarów północnych względem reszty kraju mogła umknąć powszechnej uwadze, bo przez ostatnie dekady nasza gospodarka rozwijała się – nie odnotowaliśmy recesji, więc generalnie wszyscy stawali się coraz zamożniejsi. Problem w tym, że północ bogaciła się najwolniej (woj. zachodniopomorskie, kujawsko-pomorskie, warmińsko-mazurskie, pomorskie; w szerszym rozumieniu także część woj. lubuskiego – obszar wokół Gorzowa Wlkp. oraz woj. wielkopolskiego – wokół Piły). Najdobitniej potwierdzają to dane o wysokości produktu krajowego brutto. W 2000 r. PKB na mieszkańca woj. zachodniopomorskiego stanowiło 99 proc. średniej krajowej (19,3 tys. zł wobec 19,5 tys. na mieszkańca Polski). Piętnaście lat później wskaźnik ten wynosił już tylko 84,9 proc. (39,7 tys. wobec 46,8 tys. w skali całego kraju). Poszybował zatem w dół aż 14,1 pkt proc., co oznacza najwyższy spadek spośród wszystkich województw. Drugi najgorszy wynik osiągnęło woj. kujawsko-pomorskie (spadek z 89,6 proc. do 81,3 proc.), a trzeci – warmińsko-mazurskie (z 77,5 proc. do 71 proc.). Zatem trzy województwa, które najbardziej zubożały względem reszty kraju w ciągu ostatnich 15 lat, są położone na północy. Nawet ewidentnie najzamożniejsze i najszybciej rozwijające się w regionie woj. pomorskie zanotowało pod tym względem ujemny wynik (z 98,9 proc. do 95,9 proc.).
Dane te robią jeszcze większe wrażenie w porównaniu ze statystykami osiąganymi w innych regionach. W 2000 r. PKB na mieszkańca woj. zachodniopomorskiego było tylko nieznacznie niższe od tego osiąganego w woj. dolnośląskim (99 proc. wobec 102,9 proc.) i znacznie wyższe niż np. w woj. łódzkim (88,6 proc.). Piętnaście lat później od dolnośląskiego dzieli je przepaść (84,9 proc. wobec 111,5 proc.; różnica 3,9 pkt proc. zwiększyła się do 26,6 proc.), a łódzkie je wyprzedziło i ma sporą przewagę (93,5 proc.; różnica 8,6 pkt proc.). Te dane najlepiej obrazują przesunięcie północnych regionów z Polski A do Polski B. W 2015 r. woj. zachodniopomorskie jest już bliżej ściany wschodniej (woj. podlaskie – 71,1 proc., podkarpackie – 70,7 proc., lubelskie – 68,6 proc. PKB) niż sąsiadów z zachodu, z którymi byli równi 15 lat temu. Jeszcze krótszy dystans od wschodu dzieli woj. kujawsko-pomorskie (już tylko ok. 10 pkt proc.), a warmińsko-mazurskie pod względem PKB jest uboższe od podlaskiego i świętokrzyskiego (w 2015 r. osiągnęły one odpowiednio 71,1 proc. i 72,4 proc. średniej krajowej; trzeba jednak wskazać, że woj. warmińsko-mazurskie, choć geograficznie i kulturowo należy do Polski północnej, to jednak na potrzeby społeczno-ekonomiczne – właśnie ze względu na niski poziom zamożności – często jest zaliczane do województw wschodnich).
Oczywiście można twierdzić, że wskaźnik PKB na mieszkańca to nie wyrocznia i wyłącznie na jego podstawie nie da się ocenić sytuacji ekonomicznej regionów. Ale w przypadku północy także inne dane potwierdzają coraz gorszą pozycję tego obszaru względem reszty kraju. Przykładem może być stopa bezrobocia. W lipcu 2017 r. bez zatrudnienia pozostawało 7,1 proc. ogółu Polaków (poziom najniższy od momentu transformacji ustrojowej). Dwucyfrowy wskaźnik osiągnęły jedynie dwa województwa – warmińsko-mazurskie (12 proc.) oraz kujawsko-pomorskie (10,4 proc.). W tej klasyfikacji północne regiony zajmują dwa ostatnie miejsca wśród 16 województw (zachodniopomorskie też jest daleko – na czwartym miejscu od końca wspólnie z woj. świętokrzyskim i podlaskim – te dane też pokazują, że północnym regionom znacznie bliżej dziś do wschodu niż zachodu Polski). Bardziej zróżnicowany obraz wyłania się po przeanalizowaniu średnich wynagrodzeń. Z danych za IV kw. 2016 r. wynika, że mieszkańcy woj. pomorskiego zarabiają bardzo dobrze (4467 zł miesięcznie; czwarte miejsce wśród województw), a zachodniopomorskiego – dobrze (4176 zł; szóste miejsce – minimalnie poniżej średniej krajowej). Ale zarobki w woj. warmińsko-mazurskim i kujawsko-pomorskim należą do zdecydowanie najniższych w kraju (odpowiednio 3828 zł i 3848 zł; miejsca ostatnie i trzecie od końca). O ile pozycja Warmii i Mazur nie jest ogromnym zaskoczeniem, o tyle to, że obecnie zarobki w Kujawsko-Pomorskiem są średnio niższe niż np. na Lubelszczyźnie czy Podlasiu, jest zaskoczeniem.
Coś nie poszło
O powolniejszym rozwoju północnych regionów zdecydowało wiele czynników. – Niektóre mają charakter endogeniczny, wynikający ściśle z samego położenia geograficznego tego obszaru i bagażu historycznego – tłumaczy prof. Krzysztof Jarosiński, kierownik Zakładu Zarządzania w Sektorze Publicznym, Katedra Rozwoju Regionalnego i Przestrzennego Szkoły Głównej Handlowej.
Północ jest słabiej zaludniona i położona poza międzynarodowymi szlakami komunikacyjnymi przebiegającym przez Polskę (kierunek Wschód – Zachód, czyli linie Berlin – Poznań – Warszawa – Brześć oraz Drezno – Wrocław – Katowice – Kraków – Rzeszów – Lwów). Obszar ten (w szerszym rozumieniu) obejmuje ok. 30 proc. powierzchni całego kraju, a mieszka na nim 20 proc. ogółu ludności Polski. Na tak dużym terytorium (wielkością dorównującym powierzchni np. Węgier lub Portugalii) znajduje się tylko jeden ośrodek miejski, który ma charakter metropolitalny (Trójmiasto). Pozostałych sześć tego typu zespołów miejskich (Warszawa, Łódź, Poznań, Wrocław, Kraków i Górny Śląsk) jest umiejscowionych w centralnej lub południowej części kraju. – Ma to duże znaczenie, bo nasz model rozwoju regionalnego opierał się na wspieraniu wielkich ośrodków miejskich, które miały być siłą napędową inwestycji w całym regionie – tłumaczy dr Iwo Augustyński z Katedry Polityki Ekonomicznej i Europejskich Studiów Regionalnych Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu.
Regiony pozbawione ośrodków metropolitalnych mają mniejsze szanse na rozwój. Nie posiadają odpowiedniego zaplecza naukowego, technologicznego, komunikacyjnego (np. lotniska o znaczeniu międzynarodowym), które w istotny sposób wpływa na dynamikę rozwoju. – Wystarczy przeanalizować miejsca, które są wybierane do realizacji znaczących inwestycji. Tylko w niedługim okresie po transformacji umiejscawiano je w obszarach wymagających ekonomicznej rewitalizacji i przekształceń struktury gospodarczej. Przykładem może być fabryka Toyoty w Wałbrzychu. Od dłuższego czasu wybierane są już jednak prawie wyłącznie lokalizacje, które po prostu sprzyjają inwestycjom, czyli np. w pobliżu autostrad lub z dostępem do konkretnie wykwalifikowanej siły roboczej – wskazuje dr Iwo Augustyński.
Północ, przez którą przebiega tylko jedna autostrada (i to w poprzek regionu – z Gdańska do Torunia i dalej na południe), przegrywa tę rywalizację z korzystniej położonym, gęściej zaludnionym i coraz lepiej rozwiniętym infrastrukturalnie centrum i południem kraju. Potwierdza to raport „Obszary metropolitalne w Polsce: problemy rozwojowe i delimitacja” przygotowany przez Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych Uniwersytetu Warszawskiego. Wynika z niego, że „położone peryferyjnie Trójmiasto znajduje się w znacznie gorszej sytuacji niż Poznań, Wrocław i Kraków (ale lepszej niż np. Łódź – red.). Wśród tych czterech miast ma ono najmniejsze szanse na zdynamizowanie rozwoju, ponieważ obok niekorzystnego położenia ma także najsłabszy potencjał naukowy. Kolejną cechą negatywną jest niemożność prowadzenia jednolitej polityki rozwoju na tym obszarze przez istniejące trzy samorządy (Gdańsk, Gdynia, Sopot), które konkurują ze sobą zamiast współpracować”. Pomimo tych minusów Trójmiasto – jako dość duża, regionalna aglomeracja (ok. 1,2 mln mieszkańców) – znacząco poprawia sytuację woj. pomorskiego na tle pozostałych województw północnych (zdecydowanie najniższe bezrobocie i najwyższe przeciętne wynagrodzenie i PKB na mieszkańca).
Z pozostałych ośrodków miejskich na północy wyróżnia się jeszcze Szczecin i aglomeracja bydgosko-toruńska. Są to raczej znaczące ośrodki regionalne niż metropolie (oba liczą po ok. 0,75 mln mieszkańców). Relatywne zubożenie woj. zachodniopomorskiego i kujawsko-pomorskiego najlepiej dowodzi, że stolice tych województw nie są motorem wzrostem porównywalnym z Trójmiastem (nie wspominając o Poznaniu lub Wrocławiu). Te dysproporcje są szczególnie widoczne w przypadku Szczecina, który ma podobne do Gdańska położenie, liczbę ludności (miasta mają odpowiednio 405 tys. i 464 tys. mieszkańców) i funkcje (duże porty morskie). Pomimo tych podobieństw stolica woj. zachodniopomorskiego nie osiągnęła statusu, który ma Trójmiasto.
– Atuty Szczecina nie są tak jednoznaczne. To port morski, ale nieleżący – tak jak Gdańsk – bezpośrednio przy morzu, a więc z nieco bardziej ograniczonym do niego dostępem. Położenie przy granicy z Niemcami teoretycznie może przynosić korzyści, ale jednocześnie umożliwia przenoszenie działalności lub aktywności zawodowej mieszkańców do zachodniego, zamożniejszego sąsiada. Leżący niedaleko Berlin (150 km – red.) „wysysa” część zasobów miasta i regionu – tłumaczy dr Iwo Augustyński.
Kolejnym czynnikiem wpływającym na dynamikę rozwoju północy jest historyczny rodowód tych terenów. Większa część regionu przed II wojną światową należała do Niemiec i została przyłączona do Polski w 1945 r. Oznacza to, że od podstaw należało tworzyć na tym obszarze polską administrację i zaplecze instytucjonalne, które mają wpływ na rozwój społeczny i ekonomiczny (np. na północy nie ma ani jednego tradycyjnie polskiego ośrodka akademickiego – wszystkie polskie szkoły wyższe powstały po wojnie, przy czym np. uczelnia w Gdańsku uzyskała status uniwersytetu dopiero w 1970 r., a w Szczecinie – w 1985 r.). Dodatkowo przez długi czas Ziemie Odzyskane były traktowane przez napływających na nie mieszkańców (a także przez władze) jako teren „tymczasowy” – spodziewano się, że granica na Odrze i Nysie Łużyckiej zmieni się i ten obszar zostanie zwrócony zachodnim sąsiadom. Nie sprzyjało to inwestycjom na zagospodarowywanych terenach.
Dodatkowo północ jest pozbawiona znaczących bogactw naturalnych, więc na obszarze tym nie wykształcił się silny przemysł, a ten charakterystyczny dla regionu (np. stoczniowy zlokalizowany w Trójmieście i Szczecinie) po okresie transformacji gospodarczej przeżył potężny kryzys. Podobne problemy w okresie przekształceń wywoła struktura rolnictwa – na obszarach północnych funkcjonowało więcej PGR-ów. Ich likwidacja wiązała się ze wzrostem bezrobocia (trzeba jednak dodać, że początkowo podobne problemy miało też np. dzisiejsze województwo lubuskie, ale lepiej poradziło sobie z aktywizacją zawodową – dziś stopa bezrobocia w tym regionie utrzymuje się na poziomie średniej krajowej, a na północy wciąż jest znacząco od niej wyższa).
Bez pomysłów
O niełatwym położeniu północy przesądziły jednak nie tylko czynniki związane z samym regionem, lecz także decyzje i inicjatywy (albo ich brak) ze strony władzy publicznej. – Politykę regionalną oparliśmy na reformie administracyjnej z 1999 r. Stworzenie 16 dużych województw w miejsce 49 małych miało ułatwić absorpcję środków unijnych po przystąpieniu do UE. Priorytetem było wyrównywanie dysproporcji w rozwoju społeczno-gospodarczym poszczególnych regionów. Dość szybko okazało się, że różnice te są znaczne, nie tylko pomiędzy województwami, ale też wewnątrz nich – między poszczególnymi powiatami – wskazuje prof. Krzysztof Jarosiński.
Podkreśla, że unijne środki zmniejszyły różnice między regionami, ale ich nie zlikwidowały. – Wzrost dochodów i ogólny dobrobyt społeczności w gospodarce wolnorynkowej zależy od inwestycji prywatnych, a nie publicznych. Państwo – czyli władza centralna i samorządowa – ma po prostu zapewniać warunki zachęcające do rozwijania działalności i tworzenia nowych miejsc pracy przez prywatny kapitał – dodaje. Dynamika rozwoju zależy zatem przede wszystkim od atrakcyjności inwestycyjnej, a pod tym względem północ ustępuje centralnej i południowej Polsce.
– Środki z UE nie są na tyle duże, aby odwrócić tę tendencję i zniwelować tak istotne czynniki jak gorsze położenie lub mniejszy dostęp do siły roboczej. Regiony północne nie staną się dzięki nim bardziej atrakcyjne niż np. Dolny Śląsk lub Małopolska. Ale na pewno poprawiają one sytuację najsłabiej rozwiniętych obszarów – wskazuje dr hab. Tomasz Kubin z Pracowni Integracji Europejskiej, Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
W Polsce najwięcej funduszy trafiło do województw wschodnich, które mogą korzystać nie tylko z programów regionalnych, ale również przeznaczonego dla nich programu Polska Wschodnia (na jego realizację w latach 2014–2020 Bruksela przeznaczy 2 mld euro). – Można zakładać, że dzięki tym środkom regiony te relatywnie nie ubożeją tak szybko, jak te północne. Efekty tego zastrzyku finansowego są już widoczne – dzięki rozwojowi infrastruktury coraz lepiej radzi sobie np. Rzeszów i zlokalizowany wokół niego okręg przemysłowy – podkreśla Tomasz Kubin.
Północ na taki specjalny program nie może liczyć (z wyjątkiem woj. warmińsko-mazurskiego, które uczestniczy w Polsce Wschodniej). – Co więcej, brakuje nawet znaczących strategii rozwoju tych obszarów. Powstały liczne koncepcje rozwoju wschodnich województw, ale nie słyszałem o kompleksowych pomysłach na wzmocnienie np. regionu szczecińskiego – mówi dr Iwo Augustyński.
Dodatkowo wskazuje jeszcze jeden element modelu rozwoju regionalnego Polski, który w szczególności uderzył w mieszkańców północy. – Siłą napędową dla całych obszarów mają być lokalne ośrodki metropolitalne, ale jednocześnie nie pomyślano o sieci komunikacyjnej, która umożliwiłaby ich połączenie z obszarami peryferyjnymi. Po okresie transformacji ustrojowej i gospodarczej zlikwidowano wiele połączeń kolejowych i autobusowych z małymi miejscowościami. Dotyczy to w szczególności północnej Polski, bo ma ona tradycyjnie lepiej rozwiniętą infrastrukturę, zwłaszcza kolejową. Zamiast ułatwić kontakt z dużymi miastami, utrudniono go – dodaje ekspert wrocławskiego UE.
Co zatem należałoby zrobić, aby północ rozwijała się równie szybko jak reszta kraju? Przede wszystkim lepiej wykorzystać jej potencjał, np. ten komunikacyjny. Skoro po okresie zaborów odziedziczyła ona np. gęstą sieć linii kolejowych, to należy ją efektywnie użytkować, a nie zakładać z góry, że nie zastąpi ona autostrad lub dróg ekspresowych. – Wbrew pozorom atutem północy może być też położenie. Bliskość morza i jezior, czyste środowisko niezmodyfikowane przez przemysł ciężki prawdopodobnie nie przekona rzeszy inwestorów, ale na pewno zachęca do zamieszkania na takim obszarze. A jeśli udałoby się przyciągnąć na północ mieszkańców z centrum i południa, to jednocześnie zwiększyłaby się dynamika rozwoju całego regionu. Przybyłoby nowych firm, inwestycji, miejsc pracy – zauważa dr hab. Tomasz Kubin.
Na razie nie wszystkie regiony północne wykorzystują te atuty. W ciągu ostatnich 18 lat, czyli od momentu reformy administracyjnej, ujemne saldo migracji wewnętrznej (na pobyt stały) odnotowano w woj. warmińsko-mazurskim (-2,7 tys. mieszkańców), kujawsko-pomorskim (-1,7 tys.) i zachodniopomorskim (-0,6 tys.). Przykład województwa pomorskiego (saldo +3,5 tys.; drugi wynik w kraju po woj. mazowieckim, a przed m.in. dolnośląskim i małopolskim) pokazuje jednak, że napływ nowych mieszkańców jest możliwy. Pozytywne trendy w tym zakresie widać już też w woj. zachodniopomorskim (ujemny wynik zmniejsza się od 2007 r., gdy wyniósł rekordowe -1,5 tys.) oraz warmińsko-mazurskim (najgorszy wynik w 2011 r. – 3 tys.).
– Jednocześnie trzeba zadbać o rozwój infrastruktury społecznej, czyli m.in. dostępność szkolnictwa i ochrony zdrowia oraz progres mieszkalnictwa. To właśnie tego typu usługi ostatecznie decydują o poziomie życia w danych regionach i przyczyniają się do wzrostu gospodarczego – wyjaśnia prof. Krzysztof Jarosiński.
Nie zaszkodziłoby też opracowanie komplementarnej strategii rozwoju całego regionu na podstawie jego ewidentnych walorów, czyli np. atrakcyjności krajoznawczej, środowiska naturalnego, funkcjonowania wielkich portów morskich, możliwości nawiązania głębszych kontaktów z bliską zagranicą (Skandynawia, Niemcy, Rosja – z tą ostatnią nie jest to łatwe ze względu na ograniczenia narzucane z Warszawy). W wyrównywaniu dysproporcji między województwami nie chodzi bowiem o to, aby na siłę wszędzie wprowadzać podobne warunki życia. Ważniejsze jest to, aby regiony mogły rozwijać się zgodnie ze swoimi potrzebami i możliwościami, bo wtedy wszędzie będzie żyło się po prostu dobrze. A określenie Polska B odejdzie do lamusa.