Czy ekspansja zagraniczna dla polskich firm to już konieczność?
Tak, jeśli chcą się rozwijać.
Przed rokiem, gdy Wielton został jednym z laureatów naszego konkursu, byliście świeżo po zakupie francuskiego Freuhaufa i włoskiego Viberti Rimorchi.
A teraz jesteśmy dwa tygodnie po zakupie brytyjskiej firmy Lawrence David. Idziemy naprzód. Przejęliśmy też, i to chyba jedna z naszych sztandarowych inwestycji, niemiecką spółkę Langendorf. Zwiększamy moce produkcyjne, nabywamy nowe marki i fabryki, bo na naszym rynku nie jest już problemem rozwój, lecz nadążanie za popytem. Tylko w Polsce rynek transportu wzrósł w zeszłym roku o 15 proc. Bez szerokiej międzynarodowej działalności zostalibyśmy na marginesie.
Reklama
Skupujecie zagraniczne firmy, ale czy wprowadzacie na zachodnie rynki także markę własną? Nie wstydzicie się polskości?
Skądże. Udział eksportu w produkcji wieluńskich zakładów rośnie i przekracza już 64 proc. Nasza filozofia inwestycyjna i nasz model ekspansji nie polega tylko na tym, by wyprodukować coś w Polsce i potem próbować wyeksportować to za granicę. Kupujemy zagraniczne firmy głównie w dwóch celach: modernizacyjnym i produkcyjnym. Przejęliśmy Viberti Rimorchi, ponieważ posiadało nowoczesne technologie, jak roboty spawalnicze czy zautomatyzowaną linię lakierniczą do antykorozyjnego zabezpieczania podwozi i skrzyń metodą kataforezy (KTL), które mogliśmy przenieść do Polski. Nasza fabryka została w ten sposób unowocześniona i zmodernizowana. Przejęliśmy Freuhaufa, lidera francuskiego rynku w produkcji naczep, oraz niemieckiego Langendorfa, wraz z ich zakładami, żeby kontynuować tam produkcję. Nie zdjęliśmy z rynku ich marek. Tego nie robimy. Przeciwnie – do ich oferty produktowej dokładamy rzeczy produkowane w Wieluniu i koncentrujemy się na zwiększaniu rentowności tych przedsiębiorstw.
Takie wrzucenie polskiej marki do koszyka z produktami niemieckimi ma ją uwiarygodnić w oczach zagranicznych inwestorów?
Jesteśmy na rynku tak dużą i tak znaną firmą, że ze świecą szukać kogoś, kto nie wie, że Wielton to polska marka. I to wcale nie przeszkadza ludziom w tym, by kupowali nasze naczepy. Jesteśmy kojarzeni z dobrą jakością i nowoczesnością, a nie niską ceną i fuszerką. Może faktycznie ktoś ze względu na polskość produktu oczekuje jakiejś ponadprogramowo niskiej ceny, ale to kwestia producenta, czy takiemu ciśnieniu się podda. Nie musimy się w tym sensie uwiarygadniać markami zagranicznymi.
Prezes jednej z polskich firm chemicznych zwrócił uwagę, że na Zachodzie – zwłaszcza w Niemczech – klimat nie sprzyja inwestorom z Polski. Panuje tam rzekomo nieoficjalny protekcjonizm każący rzucać nam kłody pod nogi w urzędach i dyskryminujący nasze firmy w przetargach. Pan potwierdziłby taką diagnozę?
Zabawne, bo właśnie wracam ze spotkania z władzami landu, w którym inwestujemy, i wiele wskazuje na to, że będą nam bardzo pomocne. Nie chcę mówić o konkretach, ale zazwyczaj podobna pomoc przejawia się np. ulgami podatkowymi czy wsparciem w wyszukiwaniu i pozyskiwaniu gruntów na dobrych warunkach. Nie spotkałem się z żadnymi przejawami dyskryminacji i rzucania kłód pod nogi nam jako firmie z Polski. Co do przetargów publicznych za granicą, nie mogę się wypowiadać, bo jako firma działająca w modelu B2B mamy relacje wyłącznie z innymi firmami, nie z państwem. Czy istnieją bariery administracyjne? Tego także nie zauważyłem. Nigdy nie mieliśmy problemów z uzyskaniem europejskich certyfikatów i homologacji na nasze produkty. Myślę, że to przyjazne traktowanie może wynikać z tego, że jesteśmy nie tylko eksporterem, ale i inwestorem, a więc, jak by nie patrzeć, przykładamy rękę do budowania gospodarki krajów, w których inwestujemy.
Jesteście obecni na kilku dużych rynkach. Macie inwestycje w Anglii, Niemczech, Rosji, we Francji, Włoszech. Które z tych państw jest najmniej, a które najbardziej przyjazne biznesowi?
Generalnie obecnie inwestorom zagranicznym sprzyja każdy.
Nawet Rosja?
Nawet. W Rosji jesteśmy obecni już ponad dekadę, mamy tam montownię i nigdy nie mieliśmy problemów. Co więcej, ze względu na nasze słowiańskie korzenie dobrze się dogadujemy, co ułatwia robienie biznesu. Owszem, istnieje problem niestabilności politycznej, ale dotąd nie skutkowało to dla nas kłopotami. W przypadku Niemiec czy Francji, z którymi z kolei kulturowo dzieli nas trochę więcej, ryzyko polityczne jest znacznie mniejsze, a system prawny znacznie bardziej nowoczesny, co sprawia, że działalność biznesowa zyskuje tam rys stabilności. Jesteśmy z tej samej kultury prawnej. Owszem, we Włoszech procedury administracyjne trwają być może, mówiąc delikatnie, dłużej, ale i tak koniec końców rozstrzygane są na korzyść przedsiębiorców.
Jak na tle tych krajów wygląda Polska?
Od kilku lat atmosfera dla robienia biznesu u nas jest coraz lepsza. Są też wprowadzane coraz lepsze rozwiązania dla firm. Weźmy specjalną strefę ekonomiczną, w której działa Wielton. Jesteśmy tam 12 lat i korzystamy z ciekawego narzędzia podatkowego. Otóż, działając w strefie, otrzymujemy od fiskusa obietnicę, że jeśli w niej zainwestujemy i osiągniemy rentowność, to część kosztów inwestycji będziemy mogli odliczyć od podatku. Nikt nie daje nam niczego za darmo, na dzień dobry, ale motywuje nas do działania. Każdą odzyskaną tak złotówkę inwestujemy, np. w centrum badawczo-rozwojowe. Myślę, że bez takiego programu odliczeń podatkowych zbudowalibyśmy je znacznie później, niż miało to miejsce.
Właśnie. Dużo się mówi o innowacjach. Produkcja naczep nie kojarzy się z innowacjami zmieniającymi życie wszystkich ludzi, ale zapewne każdy producent chciałby mieć unikatowe produkty. Co wymyślono zatem w waszym centrum?
Wiem, że innowacja kojarzy się z autami autonomicznymi i lotami w kosmos, ale współcześnie świadczą o niej raczej niuanse. Mamy w firmie dwie główne rodziny produktowe – naczepy kurtynowe, czyli te, które zamiast trwałych ścian mają plandeki, oraz wywrotki.
Trudno chyba wymyślić rewolucyjny rodzaj wywrotki, prawda? To trochę tak jak z ulepszaniem koła...
Myli się pan. W centrum badawczym pracujemy nad tym, by nasze produkty spełniały dwie cechy: miały wysoką jakość i sensowną cenę. Łatwo zbudować niezniszczalną naczepę z tysiącem gadżetów, która będzie kosztować miliony i nikt jej nie kupi. W naszej branży innowacyjność sprowadza się do pracy z materiałami, z których wykonane są nasze produkty. Im lżejsze, tym lepsze. Użycie lekkich kompozytów czy aluminium nie tylko obniża koszty produkcji, ale i ogranicza spalanie paliwa. Ale nie każdy lekki materiał nadaje się do produkcji naczepy. Zadaniem naszych inżynierów jest znaleźć bądź opracować takie, które się nadają. I to jest trochę syzyfowa praca, bo zawsze można wymyślić coś nowego.
Porozmawiajmy trochę o tym, czy w ślad za umiędzynarodowieniem działalności Wieltona idzie „umiędzynarodowienie płac”. Macie zakłady w Europie Zachodniej i Polsce. Rozumiem, że nie płacicie tyle samo spawaczowi w Wieluniu, co spawaczowi we francuskim Auxerre?
Zatrudniamy w całej grupie ok. 3,2 tys. osób, w tym 1,8 tys. w Polsce. Niestety, jeśli chodzi o wynagrodzenia nominalne, to istnieje dość spora różnica pomiędzy naszymi fabrykami i nie mamy na to większego wpływu. We Francji wynagrodzenia negocjowane są przez związki zawodowe i gdybyśmy płacili mniej niż np. zakłady produkcyjne Peugeota, stracilibyśmy pracowników.
A zatem skoro za granicą musicie płacić dużo, w Polsce pewnie oszczędzacie?
Nieprawda. Jeśli ktoś myśli, że da się ciągle w Polsce bazować na taniej sile roboczej, to się grubo myli. Nie możemy przecież ludziom, których zatrudniamy, a pracują u nas robotnicy wysoko wykwalifikowani, wypłacać pensji minimalnej. Nasi pracownicy na produkcji zarabiają średnio 5 tys. zł brutto. Wiem, że to ciągle nie tyle, ile by oczekiwali, ale musimy być cierpliwi. Wynagrodzenia będą rosły, bo czasy taniej pracy w Polsce się kończą. Rolą zarządzających jest poprawa efektywności naszych firm i równolegle podnoszenie wynagrodzeń. Niestety, na to, żeby dojść do wynagrodzeń zachodnich, musimy jeszcze poczekać. Natomiast ten proces nadganiania już się dzieje. Rok temu podnieśliśmy płace o 8 proc., w tym roku o ponad 10 proc. Dzisiaj trzeba robotnikom płacić, bo odejdą, a drogą do tego, żeby płacić dobrze, jest nieustanne zwiększanie efektywności, np. poprzez robotyzację i automatyzację, procesy, które wdrażamy w każdej naszej fabryce.
Tyle że oznaczają one zwolnienia.
Znów nieprawda. Model fabryki 4.0 zakłada jej automatyzację nie po to, by zmniejszyć załogę, ale po to, by zwiększyć rentowność. W efekcie ci sami ludzie mogą produkować więcej, osiągać lepszą marżę i zarabiać większe pieniądze. Współcześnie rola menedżera to właściwie zapewnienie sytuacji, w której marża jest odpowiednio wysoka.
A jaka jest wasza marża?
Mamy wskaźnik EBIDTA na poziomie 6,9 proc.
I to wystarczy?
Nie. Chcemy osiągnąć 8 proc. Taki poziom zapewni nam możliwość dalszego rozwoju.