Szerszeń azjatycki jest już w Niemczech, niebawem dotrze do Polski – to realne zagrożenie czy tylko puste gadanie?
Realne zagrożenie – o tyle, o ile jego wymagania środowiskowe okażą się zbliżone do biologii naszego szerszenia czy osy, czyli jego mniejszych krewniaków. Czytaj: jeśli ten gatunek znosi ostrzejsze zimy i mrozy.

Reklama

A tak jest?
Tego nie wiemy – nie mam takich danych.

A jeśli tak, to ile lat względnego spokoju nam zostało?
Zapewne ok. 10 lat, co najwyżej. Bo obliczono, że ten gatunek szerszenia przemieszcza się na wschód w tempie ok. 100 km rocznie. Ale myślę, że dotrze do nas dużo wcześniej. Wystarczy przecież, że zabierze się z transportem z Niemiec do Polski, np. w naczepie czy w bagażniku mało używanego samochodu, w którym było gniazdo. Przecież on w podobny sposób dotarł do Europy, dokładnie do południowej Francji – przypłynął z transportem chińskiej porcelany (tak przynajmniej podają źródła). Być może w jakimś dzbanku czy czajniku, w jakiejś wnęce, gdzie panował względny spokój i było miejsce na gniazdo - tą właśnie drogą przedostał się z Azji.

Stąd i dopisek "azjatycki". Pytanie, czy kryją się za nim inne jego cechy?
Nie, to jedynie wskazanie miejsca pochodzenia. Co więcej to też główny powód nieporozumień, które pojawiły się w ostatnich dniach w Polsce – sama nazwa "szerszeń azjatycki" jest niemiarodajna, niekonkretna i nienaukowa.

Reklama

Dlaczego?
Bo szerszeni w Azji żyje kilka gatunków, w tym dwa najbardziej znane. Pierwszy to Vespa velutina – szerszeń inwazyjny, który rozprzestrzenia się właśnie po Europie i drugi – Vespa mandarinia, większy i może być śmiertelnie niebezpieczny, ale też rzadszy. I tego w Europie nie ma.

Vespa velutina – na ile jest on niebezpieczny?
Jeśli chodzi o siłę jadu, to nie jest groźniejszy od naszego szerszenia. Jest nawet od niego mniejszy, co ważne w przypadku os, bo tu raczej obowiązuje zasada: im owad większy, tym większe niebezpieczeństwo. Innymi słowy: mała osa – małe użądlenie i mała ilość jadu, duża osa (czyli szerszeń) – więcej jadu i groźniejsze skutki. W tym pierwszym przypadku zwykle będzie zaczerwienienie, ale rozejdzie się w kilka godzin i po kłopocie. Oczywiście, jeśli nie jesteśmy uczuleni na jego jad. Użądlenia szerszeni są znacznie bardziej bolesne, a ich skutki mogą być poważniejsze.

A to owady agresywne?
Nie. Jeśli ich nie atakujemy, to same atakować nie będą. Zachowują się jak każda osa – stają się agresywne, jeśli zaczynamy niszczyć ich gniazdo albo np. wydzielać ostry zapach w jego pobliżu. Same z siebie jednak nie atakują. Nie więc ma zagrożenia, że rzucą się na ludzi.
One są zagrożeniem głównie dla pszczół i to przede wszystkim tych miodnych z Europy, które nie radzą sobie z nim tak dobrze jak pszczoły w Azji. Te ostatnie w drodze ewolucji, dostosowania gatunków, nauczyły się unikać jego ataków – świadome zagrożenia natychmiast przyspieszają i lecą wprost do ula. Nie tracą czasu na kręcenie się w pobliżu. Albo potrafią same szybko go zabić. Jak? Zbijają się w kulę dookoła szerszenia; on parę z nich zabije, bo ma wielkie żuwaczki i żądło; ale ich masa powoduje podniesienie temperatury i… ugotowanie wroga.

Czyli nie ma się czego obawiać?
Jeśli chodzi o zagrożenie dla człowieka, to paniki bym nie siał. Także dlatego, że kiedy co roku wyjeżdżam ze studentami na badania, a mamy wokół siebie szerszenie, to nikomu się dotąd krzywa nie stała. Nie niepokojone, nie dawały się we znaki. Ale zagrożenie dla przyrody i pszczelarstwa to zupełnie inna sprawa.

Reklama