Sławomir Cichy: Wybacz, Janusz, ale jak chcesz wytłumaczyć ciężko pracującemu rolnikowi spod Giżycka albo górnikowi, że walka o godną śmierć nie jest tylko fanaberią? Przecież twoje życie zmieniło się o 180 stopni. Za tydzień dostaniesz wózek inwalidzki, masz pracę, byłeś na wakacjach, myślisz o dalszej nauce, twoje konto pęcznieje. Czy to, co robisz, nie jest już tylko pieniactwem?
Janusz Świtaj*: Mój krzyk był wołaniem o życie. Tak komentuje się list, który złożyłem do sądu w Jastrzębiu. Ja tego nie neguję. Tak było. Ale jak każdy człowiek chcę mieć możliwość wyboru. Nie chcę do końca swojego życia być uzależnionym od innych. Chcę mieć szansę zdecydować, kiedy nastąpi koniec. Czy to tak wiele? Skoro ty masz takie prawo, dlaczego odmawia się tego prawa mnie i innym przykutym do łóżek?

Mnie do głowy nigdy nie przyszło, żeby skrócić swój pobyt na ziemi. I trudno mi zrozumieć tych, którzy o tym myślą. Jestem przekonany, że takich jak ja jest większość. W tym sędziowie, którzy odrzucili twój wniosek.
Może gdybyście jeden dzień znaleźli się na moim miejscu, łatwiej byłoby wam zrozumieć, co to jest spazmatyczny ból, niepewność jutra i uzależnienie we wszystkim od innych. Moja skrzynka mailowa jest pełna pytań, jak napisać wniosek do sądu. Piszą to ludzie w takiej sytuacji jak ja. Obliczono, że w domach leży milion osób. A więc nie jest to tylko problem Świtaja.

A czy przypadkiem nie uderzyła ci woda sodowa do głowy? W końcu ciągnięcie sprawy jest okazją do istnienia w mediach.

Tylko proszę, nie porównuj mnie do prezenterów telewizyjnych, którzy nie wiedzą już, ile brać honorariów. Mnie syfon albo, jak kto woli, woda sodowa uderzyła do głowy wiele lat temu. Kiedy wsiadłem na motocykl. Skończyło się tak, jak widać. Leżę. Wiem, na jakiej wysokości wisi sufit, bo oglądam go godzinami. Jeszcze mi do niego daleko i na pewno to, co robię, nie ma nic wspólnego z lansowaniem się.

A może ciągle ci mało. Masz to wszystko, o czym inni przykuci do łóżek mogą w Polsce marzyć.
I tu dochodzimy do sedna. A czy miałbym to wszystko, gdyby nie media i ludzie dobrej woli, którzy o mnie usłyszeli? Jeśli nie znasz odpowiedzi, to ja jej udzielę. Nie miałbym na to szans. Dalej pisałbym pisma do urzędników, które lądowałyby gdzieś na dnie szuflad.








Reklama

Tak jak podania tysięcy niepełnosprawnych. Dalej rodzice męczyliby się ze mną. Tak jak to robią tysiące rodzin w Polsce. Przez kolejne 16 lat nie byłbym na wakacjach. Tak jak zamknięci w wieżowcach inni sparaliżowani. Nie mogę ich zawieść. Bo przez to, że stałem się rozpoznawalny, liczą na mnie.

Chcesz mi powiedzieć, że walcząc o możliwość odebrania sobie życia, walczysz o przyszłość przykutych do łóżek innych ludzi? Brzmi to trochę, hmm... niewiarygodnie.
Jeśli przestanę pisać, temat umrze. Za kilka miesięcy wszyscy zapomną o problemach niepełnosprawnych. Zacznę funkcjonować jako ten, który sobie już wszystko załatwił i inni go nie obchodzą. A ja mam zamiar wyegzekwować od ministra Religi obietnicę przeforsowania ustawy pielęgnacyjnej, dzięki której znajdą się pieniądze na opiekę dla nas. Chyba że już nie jest lekarzem, a tylko politykiem rzucającym słowa na wiatr.

Wierzysz, że ustawa ujrzy światło dzienne? Ma zagorzałych przeciwników, bo nakłada dodatkowy 2-proc. podatek od zdrowych, żeby tobie żyło się lepiej.
Ja nie wiem, czy należy opodatkowywa dodatkowo zdrowych. Nie jestem ani ekonomistą, ani politykiem. Za to dobrze słyszałem, co mówił minister Religa. Nagrałem wszystko, bo powoływał się na mój przypadek. Mam więc prawo egzekwować od niego obietnicę. Skoro ja przekonałem tysiące ludzi do siebie i zechcieli mi pomóc, to już sprawa obecnego ministra, jak przekona zaledwie połowę nowego Sejmu do tego pomysłu.






*Janusz Świtaj, sparaliżowany 33-latek, walczy przed sądem o prawo do eutanazji