Janusz Świtaj po raz pierwszy samodzielnie poruszał się wczoraj po ulicach Jastrzębia, prezentując jedyny w Polsce wózek inwalidzki sterowany oddechem. Czym różni się on od bolidu Roberta Kubicy? Podobno tylko prędkością maksymalną, bo technologia użyta do produkcji obu pojazdów jest taka sama.

Reklama

"Liczyłem na długi spacer, ale z powodu deszczu i zimna będzie to prawdziwy sprint. Dam szansę panu Tomaszowi Besowskiemu, przedstawicielowi producenta, który mnie prowadzi, żeby nie stracił tchu" - żartował mężczyzna, który zaledwie kilkanaście miesięcy temu przykuty do łóżka walczył o to, by pozwolić mu umrzeć. Maksymalna prędkość jego pojazdu za ponad 200 tys. złotych to 12 km/h, a akumulator wystarcza na 11 godzin jazdy.

Bolid ma pięć biegów i - jak każdy pojazd drogowy - komplet świateł, kierunkowskazy, a nawet... tablicę rejestracyjną. Indywidualną, robioną na zamówienie z napisem "Nico". To pseudonim Janusza w necie, na forach motocyklowych i adres do strony. "Tablica to tak naprawdę pic, ale dodaje szyku. Nie ma o czym gadać" - ucina Janusz Świtaj.

Na początek wprawia się w posługiwaniu wózkiem przed swoim blokiem. To nie takie proste, bo sparaliżowany niemal na całym ciele mężczyzna robi to, dmuchając w ustnik. W ten sposób nie tylko zmienia biegi, przyspiesza do przodu i do tyłu, ale także opuszcza lub podnosi oparcie. Świtaj, który po wypadku motocyklowym przez długie lata był przykuty do łóżka i uwięziony w domu, dziś rozgląda się po okolicy. Jest podekscytowany. "Dla mnie wyjście z domu to odkrywanie miasta i świata na nowo. Od czasu kiedy miałem wypadek, minęło 16 lat. Wszystko się zmieniło. Urosły drzewa. Sklepy to gigantyczne hipermarkety, kiedyś w mieście były tylko dwa szare <blaszoki>" - emocjonuje się. Snuje plany, dokąd pojedzie, gdy zrobi się ciepło.

Reklama

"Na razie jestem jedynym niepełnosprawnym w Polsce, który ma taki wózek. Ale liczę, że za rok będzie ich co najmniej dziesięć. Wtedy zrobimy paradę ulicami miasta. A kiedy będzie ich dwadzieścia, zbudujemy tor wyścigowy" - snuje plany.

Anna Dymna, której Fundacja "Mimo Wszystko" pilotowała zakup wózka, podchodzi do sprawy z większą rezerwą. "Wózek tej klasy kosztuje niemal 200 tys. zł, a dodatkowe 40 tysięcy to podatek od darowizny, który Świtaj powinien zapłacić, przyjmując bolid. Ponieważ nie stać go na to, pieniądze wyłoży fundacja" - mówi.

Po przejechaniu kilku kilometrów Janusz Świtaj dociera do centrum kultury, w którym ma zaprezentować swój pojazd. W pewnym momencie kręci bąka w lewo, drugiego w prawo, jakby znów był na motocyklu. "Tego już się nauczyłem, a dziś po raz pierwszy udało mi się opuścić oparcie. Kręgosłup może odpocząć" - cieszy się jak dziecko nową zabawką. Dziennikarze tłoczą się, zadając mnóstwo pytań. Zupełnie jak na prezentacji nowego modelu superauta na wystawie motoryzacyjnej.

"Czy można powiedzieć, że ten wózek to dla pana namiastka wolności?" - pyta ktoś. "Jaka namiastka? To prawdziwa wolność. Dosłowne uwolnienie z więzienia na ósmym piętrze bloku, odciążenie rodziców. Rozpoczął się nowy etap w moim życiu. Dzięki wielu ludziom, którzy złożyli się na ten wózek, odzyskałem samodzielność" - odpowiada wyraźnie wzruszony Świtaj.