Tydzień temu Tomasz Lis poprowadził w Polsacie swój 119. i jednocześnie ostatni program "Co z tą Polską?". Wielu dziennikarzy od razu zaczęło mu szukać nowej pracy. Wśród typów zdecydowanie przeważał powrót Lisa do TVN. Podobno niezwłocznie po odejściu z Polsatu o spotkanie z nim poprosił Piotr Walter.

Reklama

Gdy w poniedziałek Lis gościł u Moniki Olejnik w "Kropce nad i", długo nie opuszczał budynku ITI przy ul. Wiertniczej. Ma tam wielu znajomych. Ale pytany o powrót do stajni Waltera, Lis zaprzecza. Przynajmniej na razie. Ale nie oznacza to, że przestaje pracować. "Najważniejsze jest, by nie zniknąć – przyznaje dziennikarz w rozmowie z DZIENNIKIEM.

Jak ustalił DZIENNIK, wczoraj o godzinie 20 w budynku Centrum Olimpijskiego na warszawskim Żoliborzu została nagrana pierwsza audycja z nowego cyklu Tomasza Lisa: "Co z Polską?". Nazwa musiała zostać zmieniona, bo prawa do "Co z tą Polską?" zachowuje Polsat.

"Program nie ma żadnego związku z Polsatem" - zapewnia Lis. Przyznaje, że formuła jest bardzo zbliżona do tego, co w niemal każdy czwartek po godzinie 22 można było oglądać w stacji Zygmunta Solorza.

Pierwsi goście programu Lisa to Wojciech Olejniczak, lider SLD, i Jacek Kurski z PiS. "Zastanawiałem się, czy podać mu rękę, gdy powinęła mu się noga" - opowiada nam Kurski. Przypomina, że od marca 2006 roku przestał być zapraszany do programu Lisa. Podczas audycji półtora roku temu Kurski ostro zaatakował Lisa, wypominając mu lizusostwo wobec Leszka Millera w słynnym reportażu ze spaceru po Żyrardowie z ówczesnym premierem.

Zresztą obopólna niechęć Lisa i Kurskiego znana jest od dawna. Dziennikarz niejednokrotnie opowiadał, jakim fatalnym pracownikiem był Kurski za czasów jego pracy w TVP. Nazywał go komisarzem politycznym rządu Jana Olszewskiego. Już w tej kadencji Lis z lubością nazywał byłego kolegę "bullterrierem PiS". "Teraz, gdy zależy mu na mocnym wejściu, zaprasza mnie" - mówi Kurski, który przyznaje, że przyjął zaproszenie, bo w okresie wyborczym "mediów nie należy unikać".

Czy przejście Lisa z otwartej telewizji do internetu nie odbije się na jego popularności? Dr hab. Maciej Mrozowski z Uniwersytetu Warszawskiego przyznaje, że to "bardzo ryzykowne przedsięwzięcie", ale może okazać się przełomowe. "Do tej pory czegoś takiego nigdy nie było - mówi DZIENNIKOWI. Medioznawca przyznaje, że Tomasz Lis miał swoją publiczność. "Ale dla tych, którzy na co dzień nie korzystają z internetu, takie przejście może być barierą nie do przebicia" - uważa Mrozowski.