Mułła Hussain Gulla, który zapowiedział polowanie na naszych żołnierzy, to persona numer cztery w strukturze talibańskich dowódców w prowincji Helmand na południu Afganistanu. Jego wypowiedzi mrożą krew w żyłach. "Mało kto z nas rozróżnia żołnierzy amerykańskich od brytyjskich czy polskich. Macie tę samą strategię - zaatakowaliście nasz kraj" - mówi reporterowi Polskiego Radia Wojciechowi Cegielskiemu. I zapowiada: "Zrobimy wszystko, żeby zniszczyć plany NATO i spowodować wycofanie się obcych wojsk. Nie rozróżniamy po flagach, kto jest z jakiego kraju, bo nam jest naprawdę wszystko jedno. Chcemy zabijać żołnierzy. Bez względu na to, czy są to Włosi, Kanadyjczycy, Polacy czy Amerykanie".

Reklama

Jak informuje, jego ludzie wszędzie mają szpiegów, więc żaden konwój nie pozostanie niezauważony. Oręż talibów to ręcznie odpalane bomby i miny. Ostrzega wojska koalicji, że w czasie Ramadanu nasilą się ataki, zwłaszcza zamachy samobójcze: "Ramadan jest świętym miesiącem, więc oni będą szczęśliwi, mogąc wysadzać się właśnie teraz. W ten sposób poświęcą swoje życie dla islamu".

Jak mówi, walkę zakończą tylko pod warunkiem wycofania wojsk amerykańskich z Afganistanu, albo z powodu... silnej zimy. Talibowie nie wytrzymają bowiem mrozów w jaskiniach i będą musieli porzucić walkę w górach.

"Polacy nigdy nie byli tchórzami, teraz też nie możemy się bać takich zapowiedzi. Tym bardziej, że podobne już wielokrotnie padały" - odpowiada pierwszy dowódca GROM gen. Sławomir Petelicki. Jednak zdaniem generała Polska dłużej nie może walczyć na dwóch frontach: w Afganistanie i Iraku. "Myśmy swoje zadanie w Iraku już wykonali: pomogliśmy w szkoleniu żołnierzy, odbudowie infrastruktury. Nie powinniśmy psuć dobrej opinii o nas" - mówi. Zdaniem generała trzeba się teraz skupić na operacji w Afganistanie.

Podobnie uważa strateg gen. Bolesław Balcerowicz: Trzeba być w Afganistanie, bo teraz jest tam cały Zachód. A z Iraku trzeba się wycofać. "Wojsko wysyła się na wojnę, gdy są szanse osiągnięcia pewnych celów. Jakie my mamy teraz cele w Iraku? Chcemy tkwić wiernie u boku sojusznika, a wyjść, kiedy to będzie możliwe?" - ironizuje. "Mam nadzieję, że nie liczba ofiar, tak jak to było podczas udziału Amerykanów w operacji w Wietnamie, przesądzi o naszym wycofaniu z Iraku. Najwyraźniej musi przesądzić beznadzieja" - uważa.

Wczoraj premier powrócił do tematu zagrożenia terrorystycznego podczas spotkania z funkcjonariuszami Straży Granicznej. "Nie mamy pewności, czy pewnego dnia nie będzie jakiejś próby odnoszącej się do Polski" - powiedział Jarosław Kaczyński. Premier jest zdania, że atak sprzed dwóch dni na polskiego ambasadora w Bagdadzie można potraktować jako "swego rodzaju ostrzeżenie". Jednak na razie rząd skłania się ku pozostawieniu polskich wojsk w Iraku.





IZABELA LESZCZYŃSKA: Jak udało się panu spotkać z mułłą Hussainem Gullą?
WOJCIECH CEGIELSKI*: Umożliwili mi to moi zaufani znajomi w Afganistanie. Dostałem informację, że w tym czasie będzie przebywał w Kabulu. Nasze spotkanie umawiało czterech pośredników. Zanim do niego doszło, dobrą godzinę musiałem krążyć w jednej z dzielnic na obrzeżach miasta. Gdy trafiłem w pierwsze umówione miejsce, pytano mnie, jakie widzę obiekty, potem kierowano mnie w inną część dzielnicy. Myślę, że w ten sposób zrobiłem niezłe koło. Obserwowano mnie albo chciano zgubić ludzi, którzy mogliby mnie śledzić.

Jak mułła pana przyjął?
Nie pozwalał zrobić sobie zdjęcia. Był także niechętny temu, bym go nagrywał. Nie poczęstował herbatą, bo jest Ramadan, muzułmanie przed zmierzchem nie jedzą i nie piją. Komunikował się jak gdyby tylko z moim tłumaczem. Jakby mówił mu: powiedz mu to czy tamto. Po 10-15 minutach powiedział: dziękuję bardzo. Mam zaledwie 7-8 minut surowego nagrania.

Skąd wiadomo, że osoba, z którą pan się spotkał, to mułła Hussain Gulla?

Około dwóch tygodni go sprawdzałem, bo na początku nie byłem pewien, czy faktycznie jest Gullą. W Afganistanie zdarza się, że ktoś oferuje wywiad ze znanym dowódcą za 25 dolarów, a potem okazuje się, że to przebieraniec. Tutaj wszystko wskazywało, że rozmawiam z autentyczną osobą. Potwierdziło to pięciu moich informatorów doskonale znających strukturę dowódczą talibów. Wszystko było spójne. Na rozmowy umówili mnie pośrednicy - Pasztuni, gdyby umawiającym był Uzbek czy Tadżyk, mułła na pewno by mnie nie przyjął. Weryfikowałem jego zwyczaje. W końcu wszystko potwierdził dziennikarz pisujący dla zachodnich tytułów. Byłem już pewien.

Czy myśli mułły zostały dobrze przetłumaczone?

Ufam mojemu tłumaczowi, pracuję z nim od dwóch lat, a w Afganistanie jestem po raz czwarty.

* Wojciech Cegielski jest reporterem Informacyjnej Agencji Radiowej