We wtorkowym numerze DZIENNIK napisał, że polscy dyplomaci w Bagdadzie od roku zabiegali o przeniesienie placówki do zielonej strefy kontrolowanej przez wojska koalicji. Nasze MSZ nie reagowało. Przyczyna? Strona polska na dwa lata wynajęła budynki w czerwonej strefie. I zapłaciła za to z góry. Wymówienie umowy mogło nas kosztować 100 tys. dolarów. W końcu doszło do zamachu na ambasadora Edwarda Pietrzyka (3 października 2007 r.).

Reklama

Generał Pietrzyk potwierdza zabiegi swoich poprzedników o przeniesienie placówki w bezpieczne miejsce oraz istnienie dwuletniego kontraktu na wynajem rezydencji i ambasady. Nie chce jednak rozmawiać o wysokości opłat. Dlaczego dyplomaci walczyli o przeprowadzkę? Czerwona strefa w 2003 roku, gdy Polska przystępowała do irackiej misji, była w miarę bezpieczna. Ambasador pamięta swoje pierwsze przyloty do Bagdadu jako dowódcy Wojsk Lądowych. Do Babilonu można było dojechać samochodami. Transport powietrzny nie był konieczny. Ale z roku na rok, zwłaszcza po 2004, sytuacja stawała się coraz niebezpieczniejsza. "W 2005 i 2006 wiadomo było, że trzeba coś z tym robić. Stąd pojawiły się pierwsze sugestie niektórych pracowników ambasady, że trzeba się przenieść do zielonej strefy" - mówi ambasador. Po objęciu placówki w kwietniu 2007 r. Pietrzyk osobiście interweniował u premiera Jarosława Kaczyńskiego.

Jak się dowiedział DZIENNIK z dwóch niezależnych źródeł dyplomatycznych, już w 2004 roku Polska dostała propozycję przeprowadzki do zielonej strefy. MSZ jej wówczas nie przyjęło. "Słyszałem o tym" - mówi DZIENNIKOWI jeden z dyplomatów. "Przynajmniej od roku była podnoszona sprawa przeniesienia ambasady. Od tego czasu do Warszawy były wysyłane pisma. Przebywanie w czerwonej strefie groziło śmiercią" - mówi inny dyplomata, który chce zachować anonimowość.

Wiceszef MSZ Witold Waszczykowski tłumaczy opieszałość tym, że na przeniesienie do zielonej strefy potrzebna jest zgoda rządu irackiego. Teraz, mimo że ją mamy - jak mówi - rokowania wciąż są niedokończone. "Kontrakt nie jest podpisany" - twierdzi wiceminister Waszczykowski.

Reklama

Pietrzyk: Pismem nic się nie załatwi

IZABELA LESZCZYŃSKA: Jak długo Waldemar Figaj pełniący teraz pana obowiązki w Bagdadzie prosił MSZ o przeniesienie ambasady do zielonej strefy?

EDWARD PIETRZYK*: Proszę zapytać o to pana Figaja.

Reklama

Ale pan widział te pisma?

Ja znam tylko jedno takie wystąpienie przed moim ambasadorowaniem. Pismo było wysłane w grudniu 2006 r. bądź w styczniu 2007 r. Raczej w grudniu. Mówiło, że trzeba przenieść placówkę do zielonej strefy albo wynająć budynek, który przylega do ambasady (aby ograniczyć liczbę niebezpiecznych przejazdów z rezydencji do ambasady - przyp. red.). Ale kiedy w piśmie podaje się dwa rozwiązania, to jego wymowa jest osłabiona. Czy pismem wysłanym do centrali załatwia się cokolwiek? Ja jeszcze nie znam takiej sytuacji.

Czyli pisma lądowały w szufladach w MSZ i na tym się kończyło?

Nie znam ich losów. Dla mnie sprawa zaczęła się w momencie, kiedy decydent działający z ramienia rządu RP był w stanie postawić kropkę nad i. I to się stało 16 maja tego roku.

Co to znaczy?

Wykorzystałem wizytę premiera Jarosława Kaczyńskiego w Iraku. Przyleciał do polskich żołnierzy i złożył wizytę premierowi Iraku Nuriemu Al-Malikiemu. Pogoda nie pozwalała na lot, jechaliśmy razem w jednym humvee. Przez godzinę wytłumaczyłem mu, dlaczego ja koniecznie muszę przejść do zielonej strefy. I od tej sprawy premier rozpoczął swoją rozmowę z Malikim. Maliki potwierdził: Tak, znajdziemy miejsce. Trwało parę miesięcy, zanim wynegocjowałem miejsce, budynek. Biurokracja arabska jest uciążliwa. Na przełomie lipca i sierpnia miałem już decyzję rządu irackiego, we wrześniu zacząłem prowadzić przetarg z firmami, które mogłyby się podjąć remontu. Zaczął się 1 października.

Ale fakty są takie, że pracownicy ambasady schronili się w zielonej strefie dopiero po zamachu na pana. Czy premier opowiadał się za przeniesieniem placówki w odróżnieniu od MSZ?

Ja bym sprawy tak nie stawiał. W MSZ pracuje wielu ludzi i opinie są różne. W pewnym momencie dominował tam pogląd, który w sposób obiegowy do mnie dotarł, że jeśli pozostaniemy w czerwonej strefie, będziemy bliżej społeczności irackiej. Miał uzasadnienie w 2003 r., gdy Bagdad był spokojny. Później, gdy stał się codzienną areną wysadzeń, zamachów, porwań dyplomatów, sprawa była już zbyt poważna.

Kto w resorcie był przeciw?

Na pewno nie była to grupa trzymająca władzę. Ja sam się dziwiłem, dlaczego wcześniej nie podjęto takiej decyzji.

Czyli, gdyby pan o to nie zawalczył, to ambasada do dziś byłaby w czerwonej strefie?

Jestem o tym przekonany.

*Edward Pietrzyk, ambasador RP w Iraku, ranny w zamachu