Pan Andrzej chorował od lat. Miał nieoperacyjnego raka płuc oraz guzy na mózgu. Tracił siły z dnia na dzień. Nie mógł pracować, nie potrafił nawet samodzielnie się ubrać. Dlatego właśnie postanowił ubiegać się o rentę w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Był pewny, że mu się to uda. W kieszeni miał przecież orzeczenie lekarskie, stwierdzające, że od maja tego roku jest nie tylko niezdolny do pracy, ale nawet do samodzielnej egzystencji. Jednak w Zakładzie czekał go szok. Renty mu odmówiono.
Urzędnicy kazali jednak przynosić dodatkowe dokumenty i udowodnić, że pan Andrzej skrupulatnie płacił składki. "Oczywiście, że nie mogliśmy tego udokumentować" - opowiada pani Henryka. "Przecież przez pięć ostatnich lat mąż prawie nie wychodził ze szpitala. Nie pracował, nie myśleliśmy wtedy o ZUS-ie".
Państwo Wojciechowscy żyli w tym czasie z zasiłku, który wynosił 540 złotych miesięcznie. Starczało na leki, na czynsz już nie bardzo. "Dlatego tak bardzo potrzebna była nam renta dla męża" - mówi Henryka Wojciechowska. Zdecydowali się więc odwołać od decyzji ZUS-u. Ostatkiem sił pan Andrzej napisał podanie do sądu.
"Mąż wiedział, że umiera, lecz chciał sprawiedliwości" - nie kryje rozgoryczenia pani Henryka. W zeszłym tygodniu jej mąż zasłabł. Przewieziono go do szpitala. W poniedziałek stwierdzono, że trzeba go zawieźć na oddział opieki paliatywnej w szpitalu w Puszczykowie. Pojechał tam karetką. Niestety, w drodze jego stan bardzo się pogorszył. Zmarł w kilka minut po przyjęciu do szpitala…
Według wdowy, ZUS wygrał w ten sposób, bo nie musi płacić. Jej mąż z czasem musiał dostać rentę, ale nie doczekał tego momentu. Kobieta sama ma zamiar teraz walczyć o rentę po mężu. Uważa, że należy się jej to. Przecież przez tyle lat płacili składki.
Hanna Wanat, rzeczniczka II Oddziału ZUS w Poznaniu, tłumaczy, że urzędnicy mieli rację. Skoro pan Andrzej nie może udowodnić, że przez ostatnie lata płacił składki, to - zgodnie z przepisami - renta mu nie przysługuje.