Właśnie dlatego priorytety tej prezydentury nie były gospodarcze. Ameryka kończy epokę Busha z totalnie rozedrganą gospodarką, z rekordowym deficytem, ocierając się o giełdowy krach i czując na plecach oddech nowych gospodarczych potęg: Unii Europejskiej i Chin. Te ostatnie ze swojej gigantycznej nadwyżki finansują amerykański deficyt wewnętrzny, a także - co jest pewnym paradoksem - amerykańskie wojny w obronie demokracji.
Ale amerykańskiej gospodarce Bush już nie pomoże. Pozostały inne fronty, gdzie w ciągu 12 miesięcy odchodzący prezydent będzie się starał dokończyć coraz bardziej niecierpliwie najważniejsze dla siebie sprawy. Możemy się spodziewać nowych inicjatyw na dyplomatycznym froncie izraelsko-palestyńskim. Bush będzie się starał definitywnie rozstrzygnąć sprawę tarczy antyrakietowej jako przedsięwzięcia już nie tylko amerykańskiego, a w dodatku tak zaawansowanego, by ewentualny demokratyczny następca czy nieprzychylna większość w Kongresie nie mogli już tego sztandarowego projektu Republikanów tak po prostu wyrzucić za okno. Niecierpliwość ekipy Busha w kwestii tarczy daje nowemu polskiemu rządowi spore atuty negocjacyjne. Bez względu na pohukiwanie Pentagonu i narzekania na niewdzięczność Polaków, jeśli Waszyngton chce w ciągu kilku miesięcy wykonać nieodwracalne ruchy w sprawie instalacji tarczy w Polsce i Czechach, musi zgodzić się na polskie warunki i dostarczyć nam sprzęt i fundusze, które realnie poprawią stan polskiego bezpieczeństwa. W końcu także obecność w Polsce amerykańskich instalacji wojskowych, tyle że na uczciwych warunkach i bez konfliktu z Unią Europejską, też wzmocni pozycję naszego kraju. I jest jeszcze jedna klasyczna przepustka do historii, której Bush może spróbować w ostatnim roku prezydentury, tym bardziej że próbował jej wcześniej. Jest nią wojna. Afganistan był początkowo ewidentnym sukcesem Busha. Iracka interwencja to na dzisiaj remis, choć ze wskazaniem bynajmniej nie na Waszyngton. Istnieje ryzyko, że Bush postanowi w ostatnich miesiącach swej prezydentury ukarać Teheran.
Po niedawnym raporcie jednej z amerykańskich agencji wywiadowczych, że Iran nie wzbogaca na razie uranu (może czeka na koniec drugiej kadencji Busha), prawdopodobieństwo prewencyjnego uderzenia na Iran nieco zmalało. Jednak ekipa Busha w jakiejś części ciągle składa się z ludzi, którzy realnie wygrali globalną zimną wojnę. I dlatego lokalnych wojen gorących wcale się nie boją. Tak więc warto obserwować Amerykę przez najbliższe dwanaście miesięcy. Nie tylko po to, żeby się przekonać, kto będzie jej nowym przywódcą. Ale by uważnie obserwować, w jakim stylu swoją randkę z historią zakończy odchodzący prezydent.
Robert Krasowski