Jak to możliwe, że skromny asystent stażysta z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego stał się multimilionerem i "ustawiaczem" największych prywatyzacji III RP?

"Dochnal stosował brutalne, ale niezwykle skuteczne metody" - opowiada przedstawiciel zagranicznego koncernu, który zdecydował się na duże inwestycje w Polsce. "Najpierw pojawiali się jego emisariusze. Opowiadali: <Pan Marek wszystko może, on tu wszystko załatwia, stworzył od zera Polkomtela. Dyszka dla pana Marka i sprawa jest załatwiona>".

Reklama

Dyszka oznaczała 10 milionów dolarów. I przekładała się na konkretne umowy. 6 listopada 2002 r. nikomu nieznana firma Emmental N.V., za którą ukrywał się hinduski koncern LNM, podpisała umowę z równie nieznaną firmą Blue Aries Capital AG Marka Dochnala, która występowała w roli konsultanta. W wypadku gdyby Hindusom udało się kupić Polskie Huty Stali, 10 milionów dolarów wędrowało na konto konsultanta. Udało się. Hindusów nie interesowało, jak zostaną rozdysponowane pieniądze. Liczył się końcowy efekt.

A ten był imponujący. Jak wyliczyła później Najwyższa Izba Kontroli, wycena Polskich Hut Stali została zaniżona o 2 mld zł. Warto było zainwestować dyszkę. Zadowolony był inwestor, zadowolony był Marek Dochnal i krąg ludzi, których opłacał. Tracił Skarb Państwa. Inwestor niewiele ryzykował, bo dyszkę wpłacał na konto numeryczne w Szwajcarii dopiero po sfinalizowaniu transakcji.

Reklama

Marek Dochnal potrzebował polityków, a politycy potrzebowali Marka Dochnala. Żyli w symbiozie. Gdy tracili państwowe posady, bo zmieniała się władza, zawsze mogli liczyć na posadę w którejś ze spółek z grupy Larchmont Capital. Były bezpieczną przechowalnią. Dochnal był hojny dla swoich pracowników bez względu na to, z jakiej pochodzili opcji. Nawet gdy nie sprawdzali się w nowej roli i nie był zadowolony z wyników ich pracy, dostawali sowite odprawy lub służbowy samochód na otarcie łez. Finansował Kościół i fundację Leszka Millera. W swoim notesie miał telefony aktorów i znanych dziennikarzy.

Gdy we wrześniu 2004 r. trafił do aresztu, marzeniem wielu lobbystów było zająć jego miejsce. Ale nikomu to się nie udało, bo nikt nie był tak przebojowy i inteligentny. Dochnal udowodnił, że nie każdy może zrobić sobie zdjęcie z królową brytyjską, gościć w swoim domu Władimira Ałganowa, zasiadać w radzie fundacji Jolanty Kwaśniewskiej i pochwalić się zegarkiem z dedykacją od prezydenta Putina.

Ale nawet Dochnal nie był w stanie wyżywić wciąż głodnych polityków. Ich apetyty rosły. Łódzkiemu baronowi SLD nie wystarczał już luksusowy mercedes z kierowcą. Żądał sfinansowania wylotu wraz z rodziną do Paryża, sukni ślubnej dla córki, zleceń dla biura tłumaczeń żony i pieniędzy. Efekt działań Pęczaka nie był jednak zadowalający. "Maciek, jutro trzeba zrobić porządek chyba z tym palantem, co?" - pytał Dochnal swojego najbliższego współpracownika, a rozmowę nagrali agenci ABW.

Reklama

Co zgubiło Dochnala? On sam twierdzi, że konflikt z Janem Kulczykiem i zbyt chciwi, nieznający umiaru politycy. "Przyszli wtedy do Agory i do Gudzowatego. Przyszli i do nas. Marek nie zapłacił" - opowiadała Aleksandra Dochnal, żona lobbysty.

Andrzej Pęczak miał żądać w imieniu Leszka Millera 3 milonów dolarów. Prokuraturze do dziś nie udało się znaleźć na to dowodów. Poszukiwania gwarancji bankowej na tę okrągłą kwotę zakończyły się fiaskiem.

"Marek A. Dochnal - filozof i prawnik" - tak się przedstawiał w swojej biografii. "Warto podkreślić standardy moralne, którymi się posługuję" - powiedział prokuratorom podczas jednego z pierwszych przesłuchań. "Są one bardzo wysokie i dotyczą zarówno życia osobistego, jak i zawodowego. Podkreślam to w poczuciu krzywdy, jakie u mnie powstaje, gdy wysłuchałem zarzutów, ponieważ one dotyczą czynu tak niskiego jak łapówka".