Mechanizm wygląda tak: ludzie opłacani przez kancelarie odszkodowawcze klienta starają się przechwycić jak najszybciej. Pojawiają się przy szpitalnym łóżku. Namawiają ofiary do podpisania umowy: "Jeśli pan nie podpisze, pieniądze przepadną". Wielu podpisuje, nie wiedząc, że będzie ich to kosztować utratę nawet 50 proc. odszkodowania. Nie zdają sobie najczęściej sprawy, że w ogóle żaden pośrednik nie jest potrzebny, bo i tak odszkodowanie im się należy. Potwierdza to Jakub Jacewicz, główny specjalista ds. likwidacji szkód z Generali.

Reklama

Firmy odszkodowawcze informacje o ofiarach wypadków kupują od lekarzy, pielęgniarek albo na policji. W niektórych szpitalach mają nawet swoje kantorki, w których można podpisać umowę. Gra idzie o gigantyczne pieniądze. Co roku ofiarom wypadków komunikacyjnych wypłaca się ponad 3,2 mld zł.

Specjaliści z branży ubezpieczeniowej twierdzą, że w Polsce działa ponad trzysta kancelarii pośredniczących w załatwianiu odszkodowań i wciąż powstają nowe. 40 proc. odszkodowań przechodzi przez ich ręce. Według szacunków Polskiej Izby Ubezpieczeń przychody takich firm to 250 - 500 mln zł rocznie. Nie wszyscy są nieuczciwi - niektórzy biorą niskie prowizje i zapewniają profesjonalną opiekę prawną. Ale jest pewne, że część kancelarii odszkodowawczych żeruje na nieszczęściu.

Tak było 25 stycznia 2007 r. w zielonogórskim szpitalu. "Byłem obolały, zamroczony po wypadku. Pielęgniarka chciała, żebym podał swoje dane, to wywalczą dla mnie odszkodowanie. Namawiała do podpisania umowy. Lekarka stała obok" - opowiada DZIENNIKOWI Mieczysław Nowakowski.

Reklama

Podobnych historii są setki. "Pamiętam wdowę z czworgiem dzieci z kieleckiej wsi. Mąż zginął w wypadku. Kancelaria zabiera jej właśnie szóstą rentę z tytułu prowizji, a ona nie ma na jedzenie" - opowiada Krystyna Krawczyk, dyrektor Biura Rzecznika Ubezpieczonych. "Ofiarom wypadków w szpitalach wsuwają za gips wizytówki. Słyszałam o agentach kancelarii, którzy chodzą po cmentarzach w poszukiwaniu świeżych nagrobków. Potem agenci odszukują rodziny zmarłych tragicznie. Pojawiają się w domu i proponują bliskim podpisanie umowy".

Dotarliśmy do pracownika jednej z kancelarii, który opowiedział nam o metodach stosowanych w jego branży. "Pielęgniarki mają 800 zł miesięcznie za gotowość" - mówi i prosi o zachowanie anonimowości. Za informację o konkretnym przypadku dostaje się od 50 do 150 zł. Informatorzy pracują też w zakładach pogrzebowych, ośrodkach rehabilitacji i firmach ubezpieczeniowych.

Wyciekaniem danych ofiar wypadków nie zajmuje się generalny inspektor ochrony danych osobowych. Firmy wbrew prawu reklamują się i działają na terenie szpitali, ale Ministerstwo Zdrowia do tej pory nic nie zrobiło.

Reklama

W czasie dziennikarskiego śledztwa dotarliśmy do ofiar, lekarzy, pielęgniarek, policjantów i do pracowników kancelarii odszkodowawczych. Odtworzyliśmy mechanizm ograbiania ofiar wypadków z odszkodowań.

Najcenniejszy klient to taki, który odniósł poważne rany w wypadku. Równie cenna jest rodzina ofiary, która zginęła. Kancelarie robią wszystko, by do nich dotrzeć. Wtedy mają szansę na wyciągnięcie największych prowizji. Zaraz po wypadku, w którym zginął ojciec Marioli M. z Żar, agenci zaczęli bombardować ją propozycjami. "Ludzie w miejscowości jeszcze nie wiedzieli, że tato nie żyje, a firma Votum (która jest jedną z największych kancelarii odszkodowawczych, mieści się we Wrocławiu - przyp. red.). Obiecywali złote góry, mówili, że nasz byt się polepszy" - opowiada Mariola.

Agent przyszedł nawet do firmy rodzinnej, która należała do ojca Marioli. "Nieszczęście jest szczęściem" - powiedział na progu. Obiecywał tysiące euro, mówił, że pomoże wywalczyć odszkodowanie. Oczywiście zaznaczył, że prowizja dla niego wyniesie 30 proc. uzyskanej kwoty plus 22 proc. VAT. Agent działał szybko. Ojciec Marioli zginął 13 sierpnia 2005 r., w sobotę. Pierwszy telefon rodzina odebrała już w poniedziałek. Skąd wiedział o wypadku? Skąd wziął adres? "Przypuszczam, że dane wyciekły ze szpitala w Zielonej Górze" - mówi Mariola.

Adwokat: Tak działają hieny

Córka pani Małgorzaty Doroń z Nysy pod Opolem, 24-letnia Agnieszka, po wypadku samochodowym wylądowała w szpitalu, zapadła w śpiączkę. Dziś znajduje się w domu, ale nie jest w stanie przewrócić się na drugi bok, nie mówi.

Kilkanaście dni po wypadku koleżanka pani Małgorzaty poleciła jej firmę Ferruslex ze Strzelina, która miała pomóc w załatwieniu odszkodowania. "Zjawił się u niej agent i dał umowę do podpisania" - opowiada Marek Sawczuk, adwokat, który prowadzi sprawę wypadku Agnieszki. "Jednym jej podpisem załatwili sobie ponad 30 tys. zł. W umowie był paragraf, który zapewniał pośrednikowi 25 proc. wyegzekwowanej kwoty.

Firma Ferruslex złożyła jedynie w ubezpieczalni wniosek o likwidację szkody. Nie zasłużyli sobie na tak kolosalne pieniądze. Tak działają hieny" - tłumaczy Sawczuk.

"Tę umowę dano mi do podpisania w najbardziej dramatycznej chwili, zaledwie kilkanaście dni po wypadku mojej córeczki" - mówi Małgorzata Doroń. "Najpierw okazywali mi współczucie, doprowadzili do tego, że się rozkleiłam. Wtedy mogli wcisnąć mi wszystko. Gdy myślę, ile godzin rehabilitacji byłoby za te 30 tys. zł, które mi zabrali, to serce mi się kraje".

Unieważnienie umowy jest możliwe, ale w drodze długotrwałego procesu cywilnego. Trzeba udowodnić, że osoba, która ją podpisała, nie wiedziała, co robi. Dlatego kancelarie odszkodowawcze czują się bezkarne.

Kręcą się po szpitalu

11 grudnia 2007 r. matkę pani Zofii potrącił we Wrocławiu tramwaj. Trafiła do szpitala im. Marciniaka. Zmarła 4 stycznia.

"Przyszła do mnie do domu przedstawicielka firmy Europejskie Centrum Odszkodowań (biuro odszkodowawcze z Legnicy - przyp. red.)" - opowiada pani Zofia. "Chciała walczyć o odszkodowanie dla mojej matki. Mówiła, że ma dane ze szpitala. Wiedziała, że mama miała złamane biodro i uraz głowy. To się zgadzało. Nie wiedziała tylko, że zmarła. Matka na pewno z nią nie rozmawiała, bo po wypadku już nie odzyskała świadomości. Byłam zaskoczona i od razu wiedzialam, że z tą panią żadnej umowy nie podpiszę".

Dla łowców odszkodowań szpital im. Marciniaka to prawdziwe Eldorado. Jest tu chirurgia, ortopedia, chirurgia dziecięca. Ofiar wypadków całe mnóstwo. Dyrektor Marek Nikiel, któremu opowiadamy historię pani Zofii, jest zaskoczony tym, że dane pacjentki wyciekły z jego szpitala. "Kręcą się po szpitalu obcy ludzie, którzy zaglądają do sal i rozmawiają z pacjentami" - mówi Nikiel. "Ale tego się nie da uniknąć. Odwiedzin za przepustkami z wyjątkiem epidemii nie można wprowadzać".

Sympatyczna pielęgniarka z kancelarii

Niektórym szefom szpitali taka sytuacja nie przeszkadza. Na przykład w wojewódzkim szpitalu w Zielonej Górze. "W szpitalu firma odszkodowawcza Votum miała coś w rodzaju biura, na ścianie wisiała tablica informacyjna. Mówiłem o tym prokuratorom, ale nikt nie chciał się tym zająć" - opowiada policjant Eugeniusz Sroczyński. "Na oddziale ratunkowym Votum miało pielęgniarkę, która była ich przedstawicielką. Widziałem jak <nakręcała> poszkodowanych do podpisywania umów. Przestrzegałem ludzi przed tymi naciągaczami, ale nie zawsze mi się udawało. Oni byli szybsi. Przyjeżdżałem na przesłuchanie, a umowa została już podpisana. Oni działają w bezczelny sposób. Przychodzą do łóźka do osoby cierpiącej, w rękę wciskają długopis. A potem straszą, gdy ktoś chce się wycofać".

Pielęgniarkę z zielonogórskiego szpitala, która załatwia odszkodowania, zapamiętała Irena Siemieniec, którą w grudniu 2006 r. samochód potrącił na pasach. Przeszła osiem operacji. Dziś chodzi o kulach. "Najpierw jakaś pani z zewnątrz pojawiła się w szpitalu" - opowiada Irena Siemieniec. "Mówiła do mnie <pani Irenko>, ale nie podpisałam z nią umowy, bo była zbyt namolna". Jednak Irena Siemieniec kontrakt na odszkodowanie z firmą Votum podpisała. Z inną przedstawicielką firmy. "To była przesympatyczna pielęgniarka. Byłam na bardzo silnych lekach. Nie wiedziałam nawet, że starają się jedynie o 30 tys. odszkodowania. Podpisałam umowę, ale nie zorientowałam się, że tam jest zapis o 30 proc. prowizji dla nich. W sumie kancelaria zabrał mi 10 tys. zł. Żeby być tak pazernym na cudzym nieszczęściu... Za rehabilitację płacę 50 zł za godzinę, ćwiczenia pochłaniają całą emeryturę. Tylko endoproteza kolana będzie mnie kosztowała 25 tys. zł".

Dyrektor zielonogórskiego szpitala Waldemar Taborski, choć jest prawnikiem, nie widzi niczego złego w działalności pośredników. Mimo że ustawa o zakładach opieki zdrowotnej zakazuje nie tylko działalności uciążliwej dla pacjenta, ale również „w szczególności reklamy lub akwizycji skierowanych do pacjenta”. "Nie miałem zastrzeżeń do firmy Votum, wręcz przeciwnie. Robili to tylko i wyłącznie w wyznaczonym punkcie. Rzeczywiście pomagali chorym. Niestety teraz nie mają tego punktu. Wycofałem się ze współpracy, będąc pod dużą presją ich konkurencji" - odpowiada dyrektor. Taborski zapewnia, że żadna z pielęgniarek nie pracowała dla Votum.

Ubezpieczeniowy Amway

Duże firmy pośredniczące w załatwieniu odszkodowań działają na zasadach firm marketingu bezpośredniego, budując siatkę swoich agentów podobnie jak kontrowersyjny Amway. Na dole piramidy są aktywni agenci (AA), którzy w kwartale muszą zgromadzić minimum 5 punktów. Każdy punkt to jeden klient. AA może awansować na LG, czyli na lidera grupy. Od LG prosta droga do KG, czyli kierownika grupy. Ten musi złowić w jednym kwartale trzech agentów, zgromadzić co najmniej 35 punktów grupowo i 5 indywidualnie. Na szczycie jest DR, czyli dyrektor regionu.

Piramida jest zbudowana tak, że najskuteczniejsi poszukiwacze klientów mogą awansować i zarabiać coraz lepiej. Taki system sprawia, że trwa bezwzględna walka o dostęp do ofiar wypadków i ich rodzin. Agenci za pieniądze budują siatki informatorów w szpitalach, wśród laweciarzy, policjantów, w zakładach pogrzebowych, ośrodkach rehabilitacji.

"Za każdą wiadomość się płaci" - mówi nam pracownik jednej z kancelarii. Firmy łowią swych współpracowników nie tylko wśród pielęgniarek i lekarzy. Sięgają po ordynatorów i dyrektorów szpitali. Czy pacjent czekający na operację będzie miał tyle siły i odwagi, aby odmówić lekarzowi, który będzie go namawiał do podpisania umowy? "Proponowali mi współpracę" - przyznaje dr Józef Korta, ordynator oddziału chirurgii urazowo-ortopedycznej szpitala w Świdnicy. "Powiedziałem im, że nie mam czasu, bo my tu leczymy".

Obrona prezesów

Szefowie firm odszkodowawczych nie widzą niczego złego w swojej działalności. "Podczas szkoleń informujemy przedstawicieli, że natarczywe zabieganie o klienta jest przez nas piętnowane" - zapewnia Dariusz Czyż, prezes Votum. "Żaden z naszych przedstawicieli nie ma postępowania karnego ani cywilnego o niewłaściwe pozyskanie danych osobowych klienta. To nie są ludzie przypadkowi. Wypowiadaliśmy pełnomocnictwa za nieetyczne działania. To jest tak jak z kroplą oleju w najczystszym nawet akwarium. Ona zawsze będzie widoczna".

"My w szpitalach nie działamy. Robi to inna firma, która psuje obraz całej branży. Wśród naszych współpracowników nie mamy pielęgniarek, no może jakieś pojedyncze. Weryfikujemy dokładnie swoich agentów, nie każdy może u nas dostać pracę" - zapewnia Krzysztof Lewandowski, prezes Europejskiego Centrum Odszkodowań z Legnicy.

Jutro ciąg dalszy historii o ofiarach firm odszkodowawczych, o lekarzach występujących w reklamówkach kancelarii, o firmie, która ma swój program w telewizji szpitalnej.

Rozmowa z Renatą Banach, agentką Europejskiego Centrum Odszkodowań

LESZEK KRASKOWSKI: Skąd agenci kancelarii odszkodowawczych biorą dane ofiar wypadków?
RENATA BANACH: Ja prowadzę uczciwą grę. Często jest tak, że ktoś mnie poleca. Znajomi wiedzą, czym się zajmuję. To są tak zwane rekomendacje. Często dostaję informacje z centrali firmy, z Legnicy. Nie ma jednego źródła.

A szpitale?
Ja nie chodzę, to nie jest moja praktyka. Wiadomo, ludzie są cierpiący, w szoku, sceptycznie nastawieni.

Rozmawiałem z Zofią Z., którą odwiedziła pani w domu. Opowiadała, że była zaskoczona pani wizytą. Powiedziała jej pani, że ma dane ze szpitala.
Ja po prostu o niektórych kontaktach mam informacje z firmy. A skąd firma ma, to wiadomo, jakie są źródła. Czasami policja... Ja nie wiem, skąd na pewno.

Jak wyglądają prowizje?
Wszystko zależy od liczby umów. Od 30 umów jest inny procent, od 50 - inny. Im więcej umów, tym wyższa prowizja dla agenta.

A jaką prowizję najczęściej płacą klienci?
25 proc. Jesteśmy jedyną firmą na rynku, która ma własnych lekarzy, własną komisję lekarską. U nas klient ma gwarancję, że odszkodowanie będzie najwyższe.

Macie własną klinikę?
Klinikę? Nie. Lekarzy.

25 proc. prowizji to dużo.
Dobry adwokat kosztuje. Naprawdę, nie brakuje klientów. Ja jestem daleka od naciągania, oszukiwania i obiecywania.