Jarosław Sulikowski "Fakt": Rzuci Pan wreszcie politykę? Zdrowie powinno być ważniejsze.
prof. Zbigniew Religa: Nie. Nie zamierzam nic zmienić. Będę zachwowywać się tak jak obecnie. Uważam, że mogę wykonywać moje obowiązki. I nie radziłbym nikomu przekonywać mnie do zmiany zdania. Nie ma sensu. Żona ma prawo bardzo się martwić, ale to nie ma nic do rzeczy. Gdyby stan choroby był taki, że uniemożliwi mi wykonywanie obowiązków, to zrezygnuję z mandatu posła. Ale w chwili obecnej nie ma takiej potrzeby. Jeśli pojawi się kolejny problem medyczny, to trzeba go rozwiązywać, a nie płakać.

Reklama

W czerwcu ubiegłego roku też Pan tak mówił. I też Pan wierzył w wyleczenie.
Wierzę w to nadal. Ale teraz o tym nie opowiadam wszystkim. A w ubiegłym roku byłem ministrem zdrowia. I uważałem, że ludzie muszą wiedzieć, co się ze mną dzieje. Bo zniknąłem z życia politycznego na kilka tygodni. Daltego zorganizowałem nawet konferencję prasową.

Wtedy niektórzy lekarze mówili, że po operacji powinien się Pan poddać chemioterapii.
Po wycięciu raka płuca część kolegów po fachu doradzała chemioterapię. Ale wtedy nie było takiej potrzeby. To nie była moja decyzja. Cały czas słuchałem się lekarza. Znam się na sercu, a nie na nowotworach. I dostosowuję do tego, co mówią fachowcy. Tuż po operacji uznano, że chemioterapia nie jest potrzebna. Zresztą moje samopoczucie było niezłe. Nic nie wskazywało, że dzieje się coś złego.

Kiedy został wykryty przerzut do nadnercza?
Wszystko było dobrze do grudnia. Co trzy miesiące robiłem badania kontrolne. Samopoczucie było dobre, pracowałem normalnie. Ale grudniowe badanie tomografem komputerowych wykazało powiększenie nadnercza. Świadczyło to o jednej rzeczy: jest przerzut. Lekarze zdecydowali się na operację. Zabieg przeprowadzili między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem. W drugiej dobie po operacji poszedłem do domu. A lekarze zdecydowali o zastosowaniu cyklu chemioterapii.

Reklama

I znów trafił Pan do szpitala?
Chemioterapię rozpocząłem pod koniec stycznia. Jest to ciężkie leczenie. Ale nie kładłem się do szpitala. Przychodziłem, brałem leki i wychodziłem do domu. Nie chciałem zostawać w szpitalu. Nie ma znaczenia, czy leżę w szpitalu, czy w domu. Przyjąłem zasadę, że tak długo jak mogę, zamierzam normalnie funkcjonować. I tak funkcjonowałem.

Był Pan w znakomitej formie. Było to widać na przykład podczas debaty o służbie zdrowia w Sejmie.
Nikt nie zauważył, że coś ze mną nie tak. A przecież byłem wtedy po chemii. Czułem się dobrze. Cały czas miałem kontakt z lekarzami.

Problemy pojawiły się dopiero podczas drugiej chemioterapii?
To było na początku lutego. Doszło do powikłania związanego z tym leczeniem. Następiło istotne uszkodzenie produkcji szpiku. Okazało się, że mam praktycznie zero krwinek białych, co jest już zagrożeniem dla życia. Bo byle infekcja może człowieka zabić. Lekarze zdecydowali o rozpoczęciu klasycznego leczenia. Aby pobudzić szpik, zaczęto podawać mi leki. Także nie leżałem w szpitalu. Przyjeżdżałem, dawano mi leki i wracałem do domu. W tej chwili jestem w okresie dochodzenia do pełni siebie.

Reklama

Jak będzie wyglądało dalsze Pana leczenie?
Przerzut, który mialem do nadnercza, to ulubione miejsce tego nowotworu. Został on usunięty. Zastosowana została chemioterapia i to może zakończyć sprawę. Ale to nie jest na 100 procent. Mogą się pojawić dalsze problemy. Niedługo mam kolejne szczegółowe badania, które pokażą, czy dzieje się coś złego. To będzie przede wszystkim badanie tomogram komputerowy. Mam nadzieję, że pokaże, iż nie ma przerzutu do innego miejsca. Ale jeśli wyjdzie coś innego, to w zależności od wyniku badania i diagnozy zapadnie decyzja o operacji lub innym leczeniu. I na pewno temu się poddam.

Na pana biurku stoi popielniczka. Nadal pali Pan papierosy?
Nie. Ale nie jestem z tego powodu szczęśliwy. Wręcz przeciwnie. Brak mi papierosa. Ale rozum nakazuje mi nie palić. A popielniczka stoi dla gości. Żona nie musi mnie pilnować, patrzeć czy biorę leki. Sam poddaję się wskazówkom lekarzy. I nie unikam pracy.

Czyli w przyszłym tygodniu do Sejmu? Jak Pan ocenia pomysły minister Ewy Kopacz?
Nie podoba mi się pomysł wprowadzenia dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Najpierw powinien powstać koszyk świadczeń gwarantowanych. Czyli tych wszystkich procedur medycznych, za które będzie płacił NFZ. Czekam także na oficjalną ustawę o ubezpieczeniach zdrowotnych, bo pierwsze dwie wersje różniły się ze sobą.

Polaków stać na dodatkowe ubezpieczenia?
Moim zdaniem nie. Przede wszystkim chorują dwie grupy ludzie: dzieci i osoby starsze. Znaczna część starszych osób to emeryci. Każdy wie, jakie są emerytury. A niektóre leki kosztują po kilka tysięcy złotych miesięcznie. Więc ubezpieczenia będą drogie. Za drogie. Musimy znaleźć jakieś dobre rozwiązania. Będę nad tym pracował.