Był spokojny, chłodny wieczór 1970 roku. Lekki śnieg zasypywał powoli ulice podwarszawskiego Komorowa. W oknach domów migotały lampki na świątecznych choinkach, bo były to ostatnie dni roku. Już po Bożym Narodzeniu, ale przed Nowym Rokiem. A ludzie przygotowywali się już do sylwestra. Nikt nawet nie przypuszczał - twierdzi "Fakt" - że jeszcze tej nocy dojdzie do straszliwej zbrodni.

Reklama

Podpalił ciało i uciekł z pieniędzmi

Zmierzchało. Pani Marynia, która opiekowała się jedną z miejscowych willi przy ul. Spacerowej, szykowała się już do snu. Zwykle chodziła spać wcześnie. Tak było i tym razem. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. "Maryniu, otwórz" - usłyszała starsza kobieta.

Za oknem zobaczyła znajomego młodzieńca, który przyjaźnił się z synem jej pracodawcy. Nie przemknęło jej nawet przez głowę, jak straszny los ją czeka. Chłopcem za drzwiami był Piotr Filipczyński, znany później jako Peter V. Staruszka ufnie otworzyła drzwi. Chłopak wszedł i zatrzasnął je od środka.

Reklama

"Oddawaj pieniądze" - krzyknął. Wiedział, że kobieta oszczędzała je od dłuższego czasu. "Nic nie mam. Zresztą po co ci one" - odpowiedzia Marynia drżącym głosem. Wtedy zdenerwowany Filipczyński zamachnął się i potężnym uderzeniem tłuczkiem do mięsa powalił kobietę na ziemię. Pani Marynia jeszcze żyła. Brocząc krwią, próbowała powiedzieć coś do napastnika, lecz ten nie słuchał. Pochylił się nad nią i wycedził przez zęby. "Muszę kupić wino na sylwestra i wiem, że masz pieniądze".

Zaciągnął konającą kobietę do piwnicy. Tam postanowił dokończyć okrutnego dzieła. Pani Marynia jeszcze żyła, gdy Filipczyński chwycił za ciężki baniak i roztrzaskał go na głowie staruszki. Potem próbował jeszcze spalić zwłoki w piwnicznym piecu. Ale ciało staruszki się do niego nie zmieściło, więc Filipczyński po prostu je podpalił. Potem dokładnie przeszukał mieszkanie. Dopiął swego. W sienniku znalazł 12 tys. zł, pisze bulwarówka.

Zawsze był dziwny

Reklama

Niedługo po tej zbrodni Leon Knobelsdorf odkupił od państwa Filipczyńskich dom, w którym wychował się zabójca. Do dziś drży, gdy przypomni sobie tę historię. "Rodzice Piotra nie chcieli uwierzyć w to, co zrobił. Nie mogli znieść tego brzemienia. Dlatego sprzedali mi dom i wynieśli się do Warszawy" - mówi "Faktowi" pan Leon.

Jaki był młody Filipczyński? "Zawsze jakiś taki dziwny. Dziwnie się ubierał, miał długie włosy ciągle związane w kitę" - mówi Pan Leon. Pamięta, że z chłopakiem zawsze były problemy. "Wspinał się na drzewo i strzelał do ludzi ze śrutówki. Zresztą jego pokój na poddaszu był cały podziurawiony od tego. Sufit, ściany, wszystko było dziurawe" - wspomina.

Filipczyński zrobił sobie pokój w... piwnicy. "Na ścianie była wymalowana postać szatana. Dopiero rok temu został zamalowany. Pamiętam, że po tej strasznej zbrodni chłopak po prostu zniknął i nigdy już go nie widziałem. Słyszałem jedynie, że został szybko złapany i osądzony" - dodaje bulwarówce pan Leon.

Czy odpowie za morderstwo?

Rzeczywiście. Piotr Filipczyński został skazany na 25 lat więzienia. Jednak już po 2 latach Rada Państwa zmniejszyła ten wyrok do 15 lat. Po ośmiu latach odsiadki wyszedł na przepustkę i w dziwnych okolicznościach otrzymał paszport, po czym uciekł za granicę. A przypomnijmy, w PRL o paszport nie było wcale łatwo. Uczciwi ludzie czekali na ten dokument latami, a młody, zwolniony z celi zabójca dostał go błyskawicznie. To jedna z zagadek tej historii - pisze "Fakt".

Najpierw Filipczyński wyjechał do Niemiec, gdzie zmienił nazwisko na Peter V., potem do Szwajcarii, gdzie zrobił wielką karierę jako bankier. W 2000 r. ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski zadecydował o jego ułaskawieniu.

I tu kolejna zagadka - procedura ułaskawieniowa przebiegła niezwykle sprawnie. Przeszkód nie znaleźli ani opiniujący wniosek urzędnicy z prawicowego wówczas rządu, jak też i opanowane przez polityków SLD biuro prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Tak oto Peter V., który zakatował starszą kobietę, oczyścił się z tamtej zbrodni w majestacie prawa - ujawnia "Fakt".

Mógł się cieszyć wolnością, humor psuły mu tylko ujawniane co pewien czas przez dociekliwych dziennikarzy szczegóły z jego życia. A także stawiane hipotezy, dotyczące jego związku z politykami. Dziennikarze, próbując rozwikłać cudowną przemianę bezwzględnego bandyty w dystyngowanego finansistę, przypuszczali, że był on łącznikiem pozwalającym ukrywać fortuny z łapówek na tajnych, szwajcarskich kontach. W zamian za to politycy mieli oferować mu rzecz najcenniejszą - bezkarność. Czy te hipotezy są prawdziwe? Jeszcze nie wiadomo. Wykaże to śledztwo, pisze bulwarówka.

Bo kilka dni temu szczęśliwa karta Petera V. się odwróciła. W Wielkanoc, gdy V. przyjechał do Warszawy odwiedzić matkę, zatrzymało go CBŚ. Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski zapowiedział właśnie, że jeśli V. zostanie skazany za pranie brudnych pieniędzy (to zarzucili mu śledczy), to niewykluczone, że odsiedzi też resztę dawnej kary. Według ministra ułaskawienie można odwiesić, twierdzi Fakt".