p
Maciej Urbanowski*
O nowej książce Ryszarda Legutki
Esej o duszy polskiej" - co jest prowokacyjnego w tytule książki Ryszarda Legutki? Oczywiście nie esej, bo ten uprawiają dzisiaj chyba wszyscy, a przynajmniej tak im się zdaje. Zupełnie niepopularne jest za to pisanie o duszy polskiej. To kategoria ostentacyjnie staroświecka! Bo któż jej używał? Najpierw chyba romantycy. Na przykład Mickiewicz twierdzący, że "duszą narodu polskiego jest pielgrzymstwo polskie" albo Trentowski w swoim "Wizerunku duszy narodowej z końca ostatniego szesnastolecia". Potem neoromantycy przełomu XIX i XX wieku - na przykład Tadeusz Miciński w eseju "Do źródeł duszy polskiej". W dwudziestoleciu międzywojennym nad "Wpływami rosyjskimi na duszę polską" zastanawiał się Marian Zdziechowski. Wpisałbym tu i "Niemyte dusze" Witkacego, bo niewątpliwie o dusze polskie chodziło autorowi "Szewców". Później chyba mówienie i pisanie o "duszy polskiej" przestaje być popularne i zastępują je pojęcia charakteru narodowego, czy - ostatnio - tożsamości, przy czym pewnie dzisiaj użyto by liczby mnogiej (nie "tożsamość", lecz "tożsamości"), podając w wątpliwość istnienie czegoś takiego jak naród. To zapewne w części reakcja na zużycie się terminu w XIX wieku, ale chyba też skutek nieufności wobec tkwiących w tej kategorii supozycji, a mianowicie, że naród jest nie tylko kolektywnym ciałem, lecz ma ważniejszy nawet, a może ciekawszy byt niecielesny, duchowy i że jako taki może być przedmiotem opisu, mniejsza już o to, afirmatywnego czy postulatywnego.
Czemu więc pojawia się u Legutki dusza polska? Myślę, że nie tylko po to, by sprowokować ICH - wiecie o kim myślę - którzy będą od razu z wypiekami tropić tu miazmaty nacjonalizmu itd. Zapewne też nie tylko dlatego, że "dusza polska" brzmi po prostu ładniej, wznioślej niż polska tożsamość czy charakter Polaków. O tożsamości pisze się teraz zresztą setki prac naukowych, a Legutko lubi być niemodny. Najważniejsze jednak zdaje mi się tu to, że samym tym tytułem autor nawiązuje do tej wielkiej i ważnej w naszej literaturze tradycji publicystycznej przywoływanej tu nazwiskami Mickiewicza, Micińskiego, Zdziechowskiego czy Witkacego, w której pisano o duszy polskiej w poczuciu współodpowiedzialności za nią. To, że linia pisarzy używających pojęcia "dusza polska" urywa się na dwudziestoleciu ma zresztą szczególnie znaczenie, zważywszy że jedno z kluczowych dla Legutki rozpoznań głosi, że nie sposób zrozumieć, czym jest współczesna dusza polska, gdy nie uświadomimy sobie, iż jest ona swego rodzaju efektem zerwania z tym wszystkim, co dusza ta reprezentowała sobą do 1945 roku.
Nacjonalizm bez nacjonalizmu, czyli polski Frankenstein
Opowieść Legutki o duszy polskiej jest bowiem opowieścią o kataklizmie. Żyjemy na ruinach starej Polski, w kraju zerwanej ciągłości z II Rzeczpospolitą i całą tradycją, jaką to państwo reprezentowało. Owo zerwanie, rozpoczęte 1 września 1939 roku, dramatycznie pogłębiło się w PRL, a potem w okresie III Rzeczypospolitej. Dlaczego ta ostatnia niewiele zrobiła dla odbudowania zerwanej więzi z tradycją? Bo, odpowiada Legutko, wiele łączyło ją z Polską Ludową, od której nie chciała ani nie umiała się odciąć. Wspólna im obu była obawa przed tym wszystkim, co reprezentowała Polska międzywojenna, a szerzej Polska stara. Narodowa tradycja jawiła się tu jako przeszkoda na drodze ku normalności i/lub modernizacji. Ceną normalizacji Polski miało być amputowanie jej duszy wcielonej w ludzi (na przykład żołnierze AK), instytucje (na przykład Kościół katolicki), miasta (na przykład Lwów), wartości (na przykład niepodległość, honor, naród). Dlatego też Polska od 70 lat - tłumaczy Legutko - jest krajem poddawanym "ciągłym przekształceniom, gwałtownym reorientacjom cywilizacyjnym, rewolucjom, restrukturyzacjom, transformacjom, normalizacjom". Ich celem ma być budowanie Polski od historycznego zera, w geście kontry wobec tego, co było. Celem jest niezmiennie Polska taka sama jak inni, a zarazem niepodobna do samej siebie, nietożsama, a więc - dopowiada Legutko - nierzeczywista, sztuczna, wymyślona, fantastyczna.
Winna temu jest - oczywiście - historia, ale też i to, że tę nową Polskę budują ludzie zniką odnoszący się z pogardą do wszystkiego, co zastali, nierozumiejący ducha kraju, nieceniący jego dorobku i dziedzictwa. Tak było i tak jest, bo istnieje ciągłość między peerelowskimi elitami i elitami III RP. Nie chodzi tu tylko o ciągłość personalną (choć i ona zapewne jest istotna), ale przede wszystkim mentalną, a o tej decyduje uporczywe, neurotyczne i autorytarne zarazem trzymanie się kilku intelektualnych przesądów. Można je nazwać lewicowymi, choć jest to lewicowość raczej instynktowna, intuicyjna, a nawet bezmyślna. Jeden z najważniejszych takich przesądów głosi, że Polacy są nieuleczalnymi narodowymi megalomanami i że owa megalomania jest niebezpieczna i szkodliwa, bo zatruta szowinizmem, oraz uniemożliwia naszą normalizację. Jest także niesłuszna, bo - to kolejny ulubiony przesąd elit PRL i III RP - w polskich dziejach nie ma nic, co tłumaczyłoby ową megalomanię. Stąd charakterystyczne dla opisywanego fenomenu gesty: gest drwiny z polskiej tradycji i demosu oraz gest antynacjonalistycznego zacietrzewienia. Ten ostatni wynika z odruchowego przekonania, że największym grzechem politycznym oraz intelektualnym jest nacjonalizm. Jest to jednak nacjonalizm wyobrażony sensu stricto, funkcjonujący raczej jako przezwa, rytualna (co nie znaczy niegroźna) obelga służąca do wewnętrznej mobilizacji. Znanym przykładem takiego zjawiska jest mit Moczara nacjonalisty. Stąd też znamienna i trwała asymetria postrzegania przez elity PRL i III RP komunizmu i nacjonalizmu: "Komunizm był o tyle dobry, o ile z nacjonalizmem walczył, a o tyle zły, o ile z nacjonalizmem mógł być połączony. Stąd największą obelgą, jaką można było obdarzyć komunizm, było nazwanie go faszyzmem (czyli skrajna formą nacjonalizmu). [...] Komunizm można było relatywizować, natomiast nacjonalizmu - nie".
Podobnie jest ze stosunkiem do Polski międzywojennej. Niewiele się tu zmieniło, bo - pisze Legutko "[...] we wpływowych środowiskach obrona II Rzeczypospolitej wywołuje do dnia dzisiejszego znacznie więcej poważnych podejrzeń niż jej agresywna krytyka. Obrona odbierana jest jako coś niebezpiecznie anachronicznego, natomiast krytyka - nawet jeśli skrajnie niesprawiedliwa, jak w wypadku Miłosza - nieustannie kojarzy się z predyspozycją do nowoczesności".
Wszystko razem związane jest z przekonaniem, że Polacy to chory człowiek Europy, na którym - aby wyzdrowiał - winna zostać przeprowadzona radykalna, chirurgiczna wręcz kuracja: zakładająca wykonywanie rozmaitych amputacji (vide opisywana przez Legutkę sprawa Kresów, likwidacja/marginalizacja niepokornych elit, jednostek, idei) czy przeszczepów (terytorialnych, ale i mentalnych), których rezultatem ma być nowy Polak, będący jak najmniej Polakiem, a przynajmniej jak najmniej ową polskość w sobie ceniący.
Nie ceni tego polskiego Frankensteina także sam Legutko. W PRL jego idealnym ucieleśnieniem był zbir i cham (znamy go notabene świetnie ze sztuk Mrożka), w III RP zastąpił go prostak. Odrywany brutalnie od tradycji ów Polak jest człowiekiem znijaczonym, pospolitym, naznaczonym kompleksem mikromanii, przeświadczonym, że dzieje jego ojczyzny to pasmo niepowodzeń i że nie ma nic oryginalnego o sobie do przekazania innym. Wobec historii i współczesności zajmuje postawę widza czy też kibica, z oddali śledząc wydarzenia, na których wpływu nie ma, bo też go nie chce mieć. "Polak - czytamy w książce Legutki - jest bytem doskonale wtórnym, niedostrzegającym potrzeby, by z tej wtórności się wyzwolić".
Rozpoznania dotyczące nowej duszy polskiej nie są takie nowe - przypominają pamflety Witkacego czy Brzozowskiego, o którym zresztą autor "Eseju..." wyraża się bez sympatii. Ale podobny jest Brzozowskiemu, gdy zarzuca nowym Polakom, że od 70 lat są przedmiotem historii, a nie jej podmiotem, że akceptują własną przeciętność, żyją na niby życiem innych i określają się nie wobec tego kim są, lecz tego, kim powinni się stać. Polak współczesny ma więc kłopoty z tożsamością, "nie wie, co konstytuuje jego dzisiejszą rzeczywistość, co go ukształtowało, co ma chwalić, a co ganić, jakie są jego możliwości, miejsce i rola we współczesnym świecie, z czego w przeszłości powinien czerpać oraz jakie wyzwania przyszłe przed nim stoją".
Nowe jest u Legutki wytłumaczenie powodów owej dezercji Polaków z historii oraz ich pasożytniczego, spektatorskiego stosunku do świata współczesnego. Dla Witkacego winowajcą była demokracja szlachecka i "brak prawdziwie morowych, genialnych ludzi" w naszych dziejach. Również Brzozowski szukał powodów naszej bezdziejowości w narodowej tradycji. Legutko - odwrotnie. Jeżeli jesteśmy dzisiaj nierzeczywiści, słabi, pokraczni, anemiczni, to dlatego, że od 70 lat jesteśmy pozbawieni życiodajnej więzi z własną przeszłością.
O zapaści semantycznej jako fatalnym dziedzictwie PRL mówił Zbigniew Herbert. Miał on na myśli powszechnie panujący zamęt pojęciowy w naszym języku, w którym dominuje dialektyka oprawców, pozbawiających słowa znaczeń i używających ich jak cepy (por. karierę słówek "nacjonalizm", "antysemityzm"). Legutko pisze o zapaści estetycznej, o brzydocie jako dominującej cesze Polski komunistycznej i Polski współczesnej, o brzydocie naszych miast, architektury, języka, obyczajów. Nigdzie chyba konserwatywny i klasyczny zmysł smaku Legutki nie odzywa się tak mocno jak wtedy, gdy krytykuje hybrydyczne, sztuczne i mechaniczne wytwory PRL i III RP przeciwstawiając im wprost lub pośrednio urodę tego, co naturalne, oparte na ciągłości i zasadzie organicznego współdziałania. Taka estetyka organiczna jest warunkiem pięknego tworzenia, ale i mocnego trwania narodu definiowanego przezeń nie przypadkiem jako "wspólnota uważająca się za powstałą naturalnie, w długim procesie, mająca swoją ukształtowaną przez wieki mitologię i swoje historycznie uformowane hierarchie". Ów zmysł smaku Legutki tłumaczy też odrazę, z jaką opisuje on współczesność, w czym bliski jest znowu Witkacemu, z którym łączy go także swoisty katastrofizm.
Dylematy konserwatyzmu
To prawda: rozmaite portrety narodowych dusz często więcej niż o zbiorowym my mówią o portretującym owe dusze Ja. Jan Prokop w książce "Polak jaki jest nie(ch) każdy widzi" zauważał: "Iluż szuka w narodowym my realizacji własnych niespełnień, tam rzutuje wyobrażony projekt nieudanego w rzeczywistości (czy niezbyt udanego) ja. Oto jednostkowe sny o potędze, wcielone w zbiorowego mocarza, w tamto my, którego chcemy być cząstką (chlubiąc się lub martwiąc). Więc także obok wyolbrzymionych marzeń - wyolbrzymione urazy, wreszcie pretensje do samego siebie. Gdyż narodowe my gromadzi w sobie i kompleksy wyższości, i kompleksy niższości. Oblicze (naszego) narodu bywa i niezwykłej piękności i zarazem pełne skaz, pokryte bruzdami zbiorowych wad, które to wady są amplifikacją tego, czego jednostka się wstydzi w sobie samej [...]".
Ale też - dodajmy wbrew tej hermeneutyce podejrzeń - pisząc o narodowym my, często deklarujemy nasze do owego my przywiązanie, zdradzamy nasz niepokój o jego istnienie, bo też zwykle dywagowano o duszy narodowej w chwilach jej rzeczywistego lub domniemanego tylko kryzysu. W książce Legutki widzę więc i rozczarowanie współczesną Polską nostalgię za Polską starą, ale też niepokój co do naszej przyszłości zmieszany z marzeniem o Polakach jako narodzie istniejącym naprawdę, nie na niby, dumnym z siebie i pewnym swego miejsca w świecie, zajmującym wobec rzeczywistości postawę podmiotu, gracza, eksportera raczej niż widza, importera czy imitatora. Dlatego katastrofizm "Eseju o duszy polskiej" traktuję jako hipotetyczny i mobilizujący raczej niż definitywny. Co wyjaśnia też poetykę tej książki, bliższej czasem manifestowi, pamfletowi nawet niż esejowi sensu stricto. Nawiązujący do rozpoznań znanych z książek między innymi Mackiewicza, Murzańskiego, Ziemkiewiczaczy Krasnodębskiego szkic Legutki ma nie tylko wyjaśnić nam, co się z tą naszą Polską dzieje, lecz także wstrząsnąć sumieniami, rozbudzić w nas energię mitotwórczą. W tym sensie mówi nam o dzisiejszej Polsce, ale i o tym, jakiej nowoczesności potrzebują Polacy wedle konserwatystów - takiej, która dokonuje się nie wbrew narodowej tradycji, lecz w geście łączności z nią.
Ale można powiedzieć tak jak Bronisław Wildstein: "Esej o duszy polskiej" jest diagnozą jej choroby, rozpoznaniem dręczących ją przypadłości. Jak tę chorobę leczyć? Czy jest to w ogóle możliwe? Legutko nie daje nam wyraźnej odpowiedzi, choć nie chce, by w jego uwagach widzieć kolejny lament nad Rzeczpospolitą, a w zakończeniu pisze nawet krótko o oznakach rozbudzenia aktywności Polaków. Jeżeli tak, czy to znaczy, że jeszcze Polska (dusza) nie zginęła? Jeżeli tak, to czy pesymizm Legutki nie jest przesadny? I czy na tej starej Polsce my, którym bliskie są marzenia i troski Legutki, mamy się oprzeć? Zapewne, musimy budować swoje elity, musimy krzepić serca, bronić tradycji, choćby nie pozwalając na obniżanie jej rangi w edukacji szkolnej. Ale co w takim razie z tymi prostakami i kibicami? Z tymi polskimi Frankensteinami? "Jebał ich pies" - by powtórzyć za Jarosławem Markiem Rymkiewiczem? Wtedy jednak mamy teorię dwu narodów, jak na przełomie XIX i XX wieku? Walczyć z Polakami nowymi, reedukować ich, repolonizować? Ale czy w ten sposób nie stajemy się jakby modernizatorami a rebours, opisującymi rzeczywistość w kategoriach choroby i zdrowia, a siebie widzącymi w roli lekarzy chorej masy? A jeżeli katastrofizm Legutki jest trafny, to czy nie lepiej dać się zamknąć w pustelniczej dziupli? To ostatnie oznaczałoby jednak rezygnację z ambicji, by być podmiotem historii... Legutko zostawia mnie z tymi pytaniami. Szukam na nie odpowiedzi, podążając na razie za maksymą Ernsta Jüngera: "Dzielnie pracować, a tego na dłuższą metę nie wytrzyma żaden przeciwnik".
Maciej Urbanowski
p
*Maciej Urbanowski, ur. 1965, historyk literatury i krytyk literacki. Pracuje na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Współzałożyciel i członek zespołu redakcyjnego dwumiesięcznika "Arcana". Autor książek: "Nacjonalistyczna krytyka literacka w II RP" (1997), "Oczyszczenie. Szkice o literaturze polskiej XX w." (2002), "Człowiek z głębszego podziemia. Życie i twórczość Jana Emila Skiwskiego" (2003) oraz ostatnio "Prawą stroną polskiej literatury" (2007). Wydawca pism F. Goetla, K. Wyki, A. Trzebińskiego, S. Piaseckiego. W "Europie" nr 214 z 10 maja br. opublikowaliśmy debatę z jego udziałem "Czy jest koniunktura na Stanisława Brzozowskiego?".