Oskarżenia pod adresem Rutkowskiego - także o wyłudzenie pieniędzy - rodzina Olewników stawiała już w kwietniu. A według "Wprost" znany detektyw mógł pomagać gangsterom także w innych głośnych porwaniach. Jak twierdzą informatorzy tygodnika, śledczy zastanawiają się nad postawieniem mu zarzutów.

Reklama

Najpoważniejszy dowód obciążający Rutkowskiego znajduje się w aktach sprawy porwania Mariusza M., który wiosną 2004 roku w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął w Piasecznie - pisze "Wprost".

Kilka dni później z jego rodzicami skontaktował się porywacz, który za uwolnienie Mariusza M. zażądał miliona złotych. Aby udowodnić, że przetrzymuje uprowadzonego, przesłał rodzinie obcięty palec ofiary. Równocześnie rodzina Mariusza M. wynajęła detektywa Rutkowskiego. Na początek otrzymał od rodziców kilkadziesiąt tysięcy złotych zaliczki - pisze "Wprost".

Jego działania nic jednak nie dały - po porwanym ślad zaginął. Do sprawy wrócono dwa lata później, gdy w ręce policji wpadł przestępca z gangu mokotowskiego. Chcąc wytargować mniejszy wyrok, zaczął sypać i szczegółowo opowiadać o porwaniu. "Rutkowski i jeden z jego ludzi przyjeżdżali do nas potajemnie. Raz, kiedy M. rozpoznał Rutkowskiego, zaczął na jego widok szarpać się i krzyczeć: Człowieku, błagam cię, pomóż mi, jesteś przecież detektywem" - można przeczytać w notatce policjanta, który przesłuchiwał gangstera.

Od tego czasu ślad po uprowadzonym się urwał. Czy Mariusz M. został zamordowany, bo zorientował się, że detektyw Krzysztof Rutkowski współpracuje z gangsterami i bierze pieniądze od jego rodziny za udawane próby pomocy? - pyta "Wprost".

Detektyw Rutkowski w rozmowie z tygodnikiem na początku mówił, że sprawy uprowadzenia Mariusza M. nie pamięta. Później, gdy sobie o niej przypomniał, stwierdził, że nie ma sobie nic do zarzucenia.

"Pieniądze, które podjąłem, zostały w całości wykorzystane na nasze działania. To nie nasza wina, że porwanego nie udało się odbić" - mówi Rutkowski. Kategorycznie zaprzecza, by widział się z Mariuszem M. po jego uprowadzeniu.