ORP "Orzeł" i bliźniaczy ORP "Sęp" we wrześniu 1939 roku były najnowocześniejszymi i najgroźniejszymi okrętami całej polskiej marynarki wojennej. Oba operowały w czasie kampanii wrześniowej na Bałtyku, oba zostały internowane. Ale to "Orzeł" wyrwał się w brawurowej akcji z neutralnego portu w estońskim Tallinie, a potem przedarł do Anglii, by stamtąd dalej walczyć. Wykonał sześć patroli bojowych, z siódmego prowadzonego u wylotu cieśniny Skagerrak nie powrócił. Do dziś nie ustalono, kiedy i gdzie zatonął. To wkrótce może się jednak zmienić. "Oczywiście liczymy się z tym, że mogliśmy popełnić błąd w obliczeniach albo że pogoda nie dopisze, ale na 90 procent znajdziemy okręt" - mówi DZIENNIKOWI Krzysztof Piwnicki, szef wyprawy i prezes stowarzyszenia Morska Agencja Poszukiwawcza.

Reklama

Zorganizowana przez agencję ekspedycja to pierwsza w Polsce próba szukania zaginionego okrętu zakrojona na tak szeroką skalę. Wyprawa wyruszy z Gdyni, macierzystego portu "Orła", na należącym do Instytutu Morskiego w Gdańsku specjalistycznym statku badawczym "Imor". W planowanym na 17 dni rejsie oprócz załogi "Imora" weźmie udział sześć osób - płetwonurkowie, historycy oraz specjaliści od poszukiwań zatopionych wraków. Do ekspedycji przygotowywali się aż trzy lata. W tym czasie zaangażowani w projekt historycy przetrząsali archiwa polskie, brytyjskie i niemieckie w poszukiwaniu informacji o zatonięciu okrętu.

Dzięki temu wiadomo, że "Orzeł" prawdopodobnie zatonął w rejonie wejścia do cieśniny Skagerrak między wybrzeżami Norwegii i Danii oraz że spoczywa na głębokości około 60 metrów. Z odnalezionych dokumentów wynika, że okręt wszedł na niemieckie pole minowe, o którego istnieniu nie wiedziała ani polska, ani brytyjska marynarka. "Na pewno nie zatonął trafiony lotniczą bombą ani torpedą, którą według niektórych teorii miał omyłkowo wystrzelić holenderski okręt podwodny" - mówi DZIENNIKOWI Piwnicki, który na temat "Orła" napisał pracę magisterską.

Aby odnaleźć wrak, poszukiwacze zamierzają przebadać dno morskie o powierzchni ponad 600 kilometrów kwadratowych, czyli porównywalnej do obszaru Warszawy. "Imor" ma na pokładzie najnowocześniejszy sprzęt - między innymi cyfrowe sonary oraz robota do prac na dużych głębokościach. Najpierw rejon zaginięcia "Orła" zostanie przeczesany sonarem. Jeśli urządzenie wykryje na dnie kształt przypominający charakterystyczny, wrzecionowaty kadłub okrętu podwodnego, pod wodę zejdzie robot. Obraz z jego kamer pozwoli wstępnie zweryfikować znalezisko - określić, czy wrak przypomina sylwetką lub detalami wyposażenia "Orła" czy też inny typ okrętu podwodnego, których wiele zatonęło w tamtym rejonie podczas wojny. Polski okręt miał bowiem kilka rzadkich cech, m.in. działo artylerii pokładowej przykryte specjalną, opływową osłoną. Jeśli weryfikacja się powiedzie, pod wodę zejdą płetwonurkowie, którzy dokonają szczegółowych oględzin. Będą też robić zdjęcia. Na podstawie fotografii specjaliści stwierdzą, co było przyczyną zatonięcia "Orła".

Reklama

Nurkowie zdejmą też z kiosku okrętu metalową tablicę, która została przymocowana na nim w 1938 roku jako pamiątka świadcząca, że "Orzeł" został zakupiony ze składek społecznych. "To będzie jedyny element okrętu, który w razie jego odnalezienia zostanie wydobyty na powierzchnię" - zastrzega Krzysztof Piwnicki. Organizatorzy wyprawy chcą, aby po konserwacji tablica stała się elementem pierwszego w Polsce pomnika poświęconego pamięci marynarzy ORP "Orzeł", który miałby stanąć w Gdyni.

p

DANIEL WALCZAK: Dlaczego do dziś nie wiadomo, gdzie dokładnie zatonął "Orzeł"?

Reklama

ANDRZEJ AJNENKIEL*:Zlokalizowanie "Orła" to bardzo trudna sprawa, bo poza tym, że okręt wypłynął na patrol i że z tego patrolu nie powrócił, pozostałe dane to już wyłącznie hipotezy. "Orzeł" zatonął przecież podczas wojny, utrzymanie łączności jednostek bojowych z bazą było wówczas skomplikowane, a po zanurzeniu wręcz niemożliwe, więc okręt nie informował na bieżąco o swojej pozycji. Zawsze istnieje też możliwość popełnienia przez załogę błędu w nawigacji, przez co "Orzeł" mógł zatonąć poza rejonem, który patrolował. A jeśli trafił na minę, to trzeba pamiętać, że mógł zatonąć poza oznaczonymi polami minowymi, bo miny zrywają się z lin i dryfują na duże odległości.

Czy "Orzeł" mógł zatonąć w wyniku starcia z innym okrętem?

Teoretycznie jest to możliwe. Dlatego właśnie trudno przewidzieć jego położenie przed zatonięciem. Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę wpływ prądów, dryf - z powodu tych zjawisk można tylko w przybliżeniu określić miejsce spoczynku wraka. Dlatego chwała tym, którzy podjęli się poszukiwań, opierając się na hipotezach.

Gdyby "Orzeł" został odnaleziony, powinien być wydobyty?

Odnalezienie a wydobycie to dwie różne sprawy. Okręt mógł zatonąć w jednym fragmencie, ale kadłub może być już w zbyt złym stanie. "Orzeł" mógł być też rozerwany na części. Sądzę, że dojdzie tylko do zbadania wraka pod wodą, na miejscu jego spoczynku.

Ale chciałby pan, jako historyk, dotknąć chociaż fragmentu wydobytego z "Orła"?

Byłoby to fascynujące. Dla Polaków to element naszej historii, więzi z przeszłością. Gdyby się udało, byłoby to bardzo dobre. Ale powtarzam, w tej chwili, na początku wyprawy, nie można mieć nadmiernych oczekiwań.

Profesor Andrzej Ajnenkiel, historyk