Daliście pieniądze na kadrę medyczną, która jest na froncie walki z COVID-19, a potem to wycofaliście. Są już komentarze: kto daje i zabiera…

Reklama
Dajemy i dlatego wszyscy lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni oraz diagności szpitalni, którzy walczą z COVID-19, mają gwarantowaną podwójną pensję.
Wycofaliście zapis, że to prawo dla wszystkich pracowników medycznych.
Ten zapis – mówiąc obrazowo – bo inaczej się nie da: był zabójczy dla systemu finansowania świadczeń w Polsce, ale co ważniejsze – niesprawiedliwy.
Odbiór był odwrotny.
Gdyby taki nieprecyzyjny zapis został, to w jego szerokiej interpretacji podwójne wynagrodzenie mieliby otrzymać właściwie wszyscy, bez względu na to, czy zajmują się wyłącznie pacjentami z COVID-19 czy też nie. Jeżeli jeden medyk pracuje w szpitalu covidowym i nie ma już ani sił, ani czasu na jakąkolwiek inną pracę, a inny np. na dyżurze w POZ obsługuje pacjentów przez teleporadę, to sytuacja obu jest nieporównywalna. Mówiąc o kosztach, to mogłoby kosztować budżet nawet 30–40 mld zł rocznie. Dla porównania – na całe leczenie rocznie obecnie wydajemy ok. 100 mld zł.
Dodatkowe finansowanie dla lekarzy rodzinnych oznaczałoby, że musimy wyłożyć drugie 13 mld zł rocznie. A przecież już przeznaczyliśmy dodatkowe pieniądze dla POZ. Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej za opiekę nad pacjentem z koronawirusem otrzymują od 40 do 100 zł.
Rozumiem intencje opozycji, która zgłosiła tę poprawkę, chodziło o dodatkowe wynagrodzenie dla lekarzy w szpitalach, na izbach przyjęć, w izolatkach, ale przepis niestety nie był wystarczająco precyzyjny. Minister zdrowia swoim poleceniem dla prezesa NFZ uwzględnił pracę SOR-ów i izb przyjęć.
Posłowie PiS jednak poparli propozycję opozycji.
To prawda. Moja negatywna rekomendacja widocznie nie przekonała niektórych posłów partii rządzącej. Niektórzy się pomylili podczas głosowania i teraz jest niestety wielka zawierucha, bo następnego dnia pojawiła się nowa ustawa, która ten przepis cofa.
Jednak – chcę to stanowczo podkreślić – że my z dodatków dla lekarzy zajmujących się pacjentami z COVID-19 się nie wycofujemy.
Jakie będą teraz koszty "zachęt" dla lekarzy, którzy mają walczyć z COVID-19?
Przy 15 tys. łóżek i odpowiedniej liczbie lekarzy, koszty ocenialiśmy na ok. 100 mln zł miesięcznie. Jednak liczba łóżek stale rośnie, dodatkowo uruchamiane są szpitale tymczasowe, coraz więcej łóżek dla pacjentów z COVID-19 jest tworzona przy szpitalach pierwszego poziomu, więc i koszty wzrosną. Dziś za wcześnie na takie szacowanie.
Z tygodnia na tydzień rośnie liczba respiratorów udostępnionych dla chorych. Ale osób, które obsługują maszyny, nie przybywa. To nie jest problem?
To prawda, przesuwamy osoby w ramach jednego systemu. Ale są jeszcze lekarze, którzy pracują poza systemem. Oprócz tego możemy konsolidować pracę np. anestezjologów.
To znaczy?
Taki jest zamysł szpitali tymczasowych, że w jednej przestrzeni będzie więcej pacjentów i będziemy potrzebowali mniej lekarzy w stosunku do analogicznej liczby chorych w tradycyjnej placówce, gdzie leżą w osobnych salach. Chcemy też „werbować” medyków ze szpitali I stopnia, w których anestezjolodzy po ograniczeniu działalności planowej mają mniej pracy. Działamy w warunkach wyższej konieczności.
Ilu tych anestezjologów jest do "wyciągnięcia”?
Dokładnie to trudno powiedzieć.
Anestezjolodzy są przy porodach, udarach, muszą być w gotowości. Chyba że spadnie liczba cesarskich cięć i porodów ze znieczuleniem.
Pewnych świadczeń nie da się wyeliminować – szpitale dalej działają na ostro i wymagają zabezpieczenia. Oczywiste jest też, że nie wykształcimy anestezjologów, pulmonologów czy zakaźników od ręki. Będziemy szukać specjalistów, którzy mogą się dołączyć do walki z COVID-19. Mamy już deklarację, że przyłączy się np.: 18 szpitali prywatnych, które zaoferują dodatkowe ponad 1 tys. łóżek z personelem medycznym. Będziemy chcieli także zachęcić do pracy lekarzy z zagranicy.
To jakiś zauważalna liczba?
Zakładamy, że nawet ponad tysiąc osób. Wielu lekarzy jest też w trakcie procedury uzyskania nostryfikacji dyplomu. To osoby, które szybciej będą miały szanse pracować w Polsce.
Skąd mogliby przyjechać lekarze?
Jesteśmy otwarci na wszystkich lekarzy, natomiast realnie zapewne szanse są na lekarzy zza wschodniej granicy, głównie Białoruś i Ukraina, głównie ze względu na mniejszą barierę językową.
Wszystko jedno jakiej specjalizacji?
Najbardziej pożądani są specjaliści medycyny ratunkowej albo anestezjolodzy.
Można taki personel ściągnąć z innych krajów? Tam nie potrzebują pomocy przy własnych chorych?
Duża część takich pracowników już jest w Polsce.
Rezydenci się denerwują, że przeszkolenie do obsługi respiratora ma trwać kilka godzin. Ale nawet jeden dzień czy dwa jest według nich absurdalnie krótkie.
Niektórzy twierdzą, że w ogóle nie da się tego zrobić. Nie chodzi o obsługę samego urządzenia, ale o dawkowanie czy cykle. To doświadczenia, które nie wynikają z obsługi maszyny, lecz anatomii człowieka. To prawda, że to duże wyzwanie.
Co znaczy liczba łóżek podawana przez MZ? Zwiększanie ich liczby oznacza wycofanie z planowych zabiegów?
Ministerstwo Zdrowia płaci za gotowość miejsca dla chorego na COVID-19. Chodzi o przekształcenie na polecenie wojewody kolejnych łóżek czy oddziałów. I one są wykazywane w tych raportach.
Szpitale często pytają, gdzie się te nowe łóżka pojawiają, skoro nie u nich.
Wojewodowie tworzą je tam, gdzie jest największe zapotrzebowanie. Ale nie wszędzie się da – mogą być placówki, w których nie ma takich zmian.
Obok szpitali jest także podstawowa opieka zdrowotna. Bardzo wcześnie wysyłaliście umowy w tym roku. Lekarze rodzinni dostali ultimatum, by wszystko podpisać do 4 listopada. Uznali to za szantaż.
Jesteśmy w nadzwyczajnym momencie. Negocjacje z POZ zawsze były trudne i bywały lata, w których powstawało ryzyko, że lekarze zaczną przyjmować w nowym roku z opóźnieniem albo w ogóle. Dlatego w tym roku chcieliśmy je ograniczyć. Lekarz POZ pełni dziś jeszcze ważniejszą rolę w systemie niż wcześniej, bo opiekuje się pacjentem zakażonym COVID-19. Nie możemy sobie pozwolić na to, by chorzy zostali bez ich pomocy. Wydaje nam się, że wszyscy w tym roku powinni być wyrozumiali. Szpitale i wiele innych dziedzin medycyny stają na głowie, by zachować dostęp dla pacjentów, dlatego zaoferowaliśmy przedłużenie na bardzo dobrych warunkach.
POZ-y twierdzą, że dostali do podpisania umowy, w których jest zapis, że mają działać w oparciu o zarządzenie prezesa NFZ z 2019 r., ale z późniejszymi zmianami. Boją się, że podpisują zgodę in blanco.
Tak wygląda system od wielu lat. Wystarczy spojrzeć na lecznictwo ambulatoryjne czy szpitalne. Wyceny procedur są zmieniane zarządzeniami. Umowy są ramowe. Szczegóły są ustalane w zarządzeniach prezesa NFZ. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Chcemy wyeliminować ryzyko i dlatego w planie na rok następny mamy ponad 300 mln zł więcej dla POZ. Nie chcemy więc zmniejszać finansowania.
Procentowo to mniej niż w poprzednich latach.
Tak, ale we wcześniejszych latach finansowanie POZ przekroczyło wszystkie inne dziedziny medycyny. W 2015 r. POZ dostawały 8,8 mld zł. Teraz – 13,5 mld zł. To ogromne wzrosty. A trzeba pamiętać, że COVID-19 został zabezpieczony odrębnym strumieniem. Lekarze rodzinni otrzymają od 40–100 zł za pacjenta z koronawirusem.
Ile środków może być przeznaczonych na tę ścieżkę?
Około 100 mln zł rocznie nieujętych w tych wspomnianych 300 mln zł. Dodatkowo płacimy przecież na zabezpieczenie covidowe – 3 proc. do każdej faktury od lipca. Szacujemy, że będzie to kolejne 400 mln zł. Zaproponowaliśmy też POZ podtrzymanie programu informatyzacji – przewidziano dotację – w sumie 50 mln zł. I przekazaliśmy 50 mln zł na środki ochrony indywidualnej dla lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej. Gdy się to skumuluje, to zbliżamy się do poziomu 1 mld zł. Przy trudnej sytuacji budżetowej całego sektora to ogromne pieniądze. I nie zmienia tego nawet stała stawka.
Lekarze obawiają się nowych obowiązków.
Być może tak. Ambitnym wyzwaniem, jakie sobie postawiliśmy, jest zwiększenie roli lekarza POZ w zakresie profilaktyki. Mamy rezerwowe pieniądze – nawet 100 mln zł – które mają zmotywować POZ do prowadzenia praktyki onkologicznej. Wpisaliśmy to do Narodowej Strategii Onkologicznej. Jeśli uporamy się szybko z aneksami, to możemy wdrożyć środowisko Porozumienia Zielonogórskiego w pracę nad pakietem. Czy to będzie więcej obowiązków? Pewnie tak, ale są potrzebne.
Co się stanie, jak POZ-y nie podpiszą tych umów?
Nie zakładam takiego scenariusza. Jednak gdyby się tak stało, wtedy będziemy sięgać po rozwiązania alternatywne. Istotna część wizyt odbywa się dziś w ramach teleporad – można szukać nowych dostawców, włączyć w to szpitale, które wcześniej deklarowały, że zwiększyłyby swoją aktywność w tym zakresie. Wszystkie inne sektory – np. SOR – dostrzegły trudny dostęp do lekarza POZ w czasie pandemii. Wszyscy solidarnie muszą oceniać aktualne możliwości i wyzwania.
Problemem są także testy. Jesteśmy na granicy wydolności. Laboratoria mają ustalone, że muszą zrealizować określoną liczbę dla państwa, a potem mogą działać prywatnie?
W tej chwili to rozwiązanie nie jest stosowane. Dziś działa 221 laboratoriów, ta liczba szybko wzrosła, wydaliśmy dużo środków na ich funkcjonowanie. Pracują przy maksymalnej wydajności, a zleceń mamy dziś podobny poziom. Lokalnie są miejsca, w których czeka się dłużej niż dobę. Kolejne kilka dużych laboratoriów ma się niezwłocznie otworzyć, ale faktycznie słyszałem, że teraz także prywatnie czeka się kilka dni na wynik testu.
Nie ma pomysłu, żeby postawić publiczne na pierwszym miejscu?
Eksperci nad tym pracują. Chcemy w znacznie szerszym zakresie dopuścić testy antygenowe w sektorze publicznym. Mając na uwadze obecną sytuację epidemiologiczną, istnieje konieczność, oprócz stosowania metody RT-PCR, poszerzenia możliwości wykorzystywania również szybkich testów antygenowych. Ze względu na krótki czas uzyskania wyniku i brak konieczności stosowania zaawansowanej aparatury badawczej testy antygenowe mogą być stosowane bezpośrednio w miejscu opieki nad pacjentem.
Ważna jest szybka diagnostyka i wydaje się, że przy pewnych objawach, gdy potwierdzi się to dodatnim antygenem, to będziemy takich pacjentów diagnozować pozytywnie.
Co jeśli wynik będzie niejednoznaczny? I jakie są kryteria – kto będzie mógł takie testy robić?
Testy antygenowe dają najbardziej pewny wynik w przypadku pacjentów objawowych – tak wskazują wytyczne m.in. WHO. Zatem najczęściej będzie to miało miejsce na oddziałach szpitalnych, SOR-ach i izbach przyjęć.
Stwierdzone w ten sposób przypadki będą uważane za potwierdzone i będą podlegały zgłoszeniu do sanepidu.
W przypadku negatywnego wyniku testu antygenowego pacjenta, który ma objawy, zalecane jest wykonanie kontrolnie testu RT-PCR.
Coś jeszcze można zmienić w testach?
Będziemy starali się nadal rozszerzać bazę – praktycznie w każdym tygodniu podpisuję wnioski na wzmocnienie laboratoriów, w szczególności sanepidów. Rozszerzamy bazę, ale te wyzwania są ogromne. ©℗