Zmiana czasu wprowadzana jest dwa razy do roku. Do dziś zwyczaj ten tłumaczy się oszczędnością energii. Problem jednak w tym, że to, co opłacało się w latach 20. XX wieku, nie musi być korzystne teraz, w wieku XXI.

Wiele osób nie wierzy, że przesunięcie zegarków ma jakiś pozytywny wpływ na zawartość naszych portfeli. Zwłaszcza w czasach energooszczędnych żarówek, komputerów i klimatyzacji.

Reklama

Nie brak przy tym wręcz spiskowych teorii, na przykład takich, że zmiana czasu służy wyłącznei kontroli państwa nad obywatelami. "Jedynym sensem zmiany jest pokazanie ludziom: <Wasze zdrowie mamy gdzieś, możemy niszczyć do woli wasz zegar biologiczny>. Warto przypomnieć, że zaburzanie rytmu dziennego jest jedną z podstawowych tortur. Często skuteczniejszą, niż wyrywanie paznokci" - pisze w sieci autor bloga Naukowcy bez Granic.

Teoretycznie na zmianie czasu zarabiamy latem. Wtedy powinniśmy zużywać mniej energii elektrycznej. Tyle tylko, że tak było kiedyś. Tymczasem teraz, na przykład w USA, zużycie energii po wprowadzeniu czasu letniego wręcz rośnie. Badania na ten temat przeprowadzono w stanie Indiana. Po zmainie czasu na letni zużycie prądu wzrosło tam o 4 procent - prawdopodobnie za sprawą klimatyzacji.

Również Stoen, główny dostawca energii w stolicy, kilkakrotnie przyznawał, że nie widzi znaczącej różnicy w zużyciu prądu w związku ze zmianą czasu.

Inne zasadnicze wady tego rozwiązania to: problemy ludzi z przestawianiem się na nowy czas, straty firmy transportowych i koszty wprowadzania zmiany w systemach informatycznych.

Czas letni zacznie nas znów obowiązywać od 29 marca 2009 roku. Zmiany czasu nie stosują dwa wysokorozwinięte kraje: Islandia i Japonia oraz Chiny.