Chociaż już dziś te wysiłki mogą lec w gruzach. Na wieczór poprzedzający święto zmarłych producenci szykują nietypową atrakcję. Uczestnicy "Gwiazdy tańczą na lodzie" będą tańczyć do utworów nieżyjących muzyków: Grzegorza Ciechowskiego, Marka Grechuty, Czesława Niemena. Zaduszki w stylu pop? Z tego absurdalno-niesmacznego pomysłu kpi nawet znany plotkarski serwis Pudelek, zwykle nieprzejmujący się aż tak konwenansami.
Trzeba przyznać, że "Gwiazdy" ustanawiają nowe standardy na rodzimym rynku telewizyjnym. Pierwszą serię show oglądało średnio 4,5 mln widzów. Ale nikt nie pamięta, że wygrała ją aktorka Olga Borys. Wszyscy pamiętają za to wymianę zdań między jurorką Dodą a jednym z uczestników Przemysławem Saletą. "Saleta, ciągnij fleta" - wypaliła w jednym z odcinków piosenkarka. Na ripostę nie trzeba było czekać. "Doda, zrób mi loda" - odpowiedział były bokser.
>>>Oto 10 najgłupszych programów TV
"Wszędzie na świecie prowokacja z flecikiem, który Doda podarowała w programie Salecie, byłaby przyjęta z uśmiechem. U nas rozpętała się afera. A dlaczego nikt nie krytykował programu TVN, w którym Agnieszka Chylińska przed 23 powiedziała <ku... >?" - zastanawia się Jarosław Burdek, wiceszef "Dwójki". Ale rada programowa telewizji publicznej grzmiała, podobnie medioznawcy. Komisja Etyki TVP uznała, że Doda zachowała się w sposób wulgarny. W efekcie z decyzji o wpuszczeniu "Gwiazd na lodzie" na antenę Andrzej Urbański, prezes TVP, tłumaczył się już wszędzie. O niezdarnych wygibasach gwiazd na lodowisku mówił nawet przed sejmową komisją kultury. "Nie dodajemy do niego ani złotówki z abonamentu" - zapewniał posłów.
To w gabinecie Urbańskiego latem 2007 r. zapadła decyzja, że show pokaże TVP 2. Prawdziwą walkę o lód stoczyli Małgorzata Raczyńska, ówczesna dyrektor "Jedynki", i Wojciech Pawlak, dyrektor "Dwójki". Ta para nie darzyła się sympatią, więc rywalizacja była zawzięta. Oboje chcieli, aby program był emitowany na ich antenach. Spór rozstrzygnął dopiero Andrzej Urbański, który wezwał do siebie skłóconych dyrektorów. "Wojtek, broń się" - mówił do Pawlaka, gdy ten był atakowany przez Raczyńską. Ostatecznie o zwycięstwie Pawlaka zdecydowało to, że na produkcję był już umówiony z Rochstarem, a było wiadomo, że to ta firma będzie produkować show. Raczyńska nie odpuściła. Zaplanowała, że w czasie finałowego odcinka programu puści u siebie komedię "Sami swoi", która zawsze przyciąga miliony widzów.
Po komercyjnym sukcesie pierwszej edycji, która na reklamach zarobiła 20 mln zł, nie było wątpliwości, że będzie druga seria. Wiosną 2008 r. szefostwo TVP czekało jednak rozczarowanie. Nie było już pyskówek i awantur. Wśród zaproszonych do programu gwiazd brakowało kontrowersyjnych postaci. No bo kto miał się awanturować: Robert Moskwa, Małgorzata Pieczyńska czy może Marek Kościkiewicz. Zwyciężyła młodziutka aktorka z serialu "Rodzina zastępcza" Aleksandra Szwed. Program śledziło średnio jedynie 3 mln widzów, co odbiło się od razu na wpływach z reklam. Te w porównaniu z pierwszą edycją zmalały o 8 mln zł, ale program wciąż był zyskowny.
O "Lodzie" zrobiło się cicho, a szefostwo TVP podjęło decyzję - kończymy tę produkcję. Nie chciał jej Andrzej Urbański, który podobno zrozumiał, że przynosi ona więcej szkody niż pożytku. Miał ją zastąpić, także produkowany przez Rochstar, nowy format "Bitwa chórów". Ale okazało się, że stacja nie zdąży z tym programem na jesień. I w pośpiechu zdecydowano, że będzie trzecia edycja "Gwiazdy tańczą na lodzie". Nie obyło się bez problemów. Tym razem protestowało biuro programowe i marketingu. Argumentowano, że wizerunkowo show szkodzi telewizji publicznej. Wojciech Pawlak, podobnie jak rok wcześniej z Małgorzatą Raczyńską, znowu musiał stoczyć bitwę. I tym razem udało mu się przekonać zarząd, że produkcja show po prostu się opłaca. "Za" zagłosowali wszyscy członkowie zarządu. "Telewizja jak bank musi zarabiać. To przekonało przeciwników" - mówi DZIENNIKOWI jeden z menedżerów w TVP.
Kiedy już Pawlak postawił na swoim, zadecydował, że show musi się zmienić. "Uznaliśmy, że trzeba poszukać nowej formuły" - tłumaczy Alicja Czarnecka-Suls, producentka programu. Zmiany zaczęły się od jurorów i prowadzącej. Tatianę Okupnik zastąpiła Justyna Steczkowska. Rochstar podziękował dwojgu jurorom: trenerce Marii Zuchowicz i choreografowi Igorowi Kryszałowiczowi. Ponad 70-letnia Zuchowicz nie pasowała do nowej dynamicznej formuły. Zastąpiła ją była słowacka łyżwiarka Renata Aleksander. Kryszałowicza zastąpił zaś kontrowersyjny stylista Tomasz Jacyków. Podobno jego udziałowi w programie stanowczo sprzeciwiał się Urbański, ale ostatecznie znowu dał się przekonać Pawlakowi.
Jacyków mówi, że producenci zgłosili się do niego, bo spodobał im się jego wizerunek. "Wynajęto mnie jako jurora po to, żeby znaleźć złoty środek między penthousem a sutereną. Jestem w tym show po to, bym wygłaszał swoje sądy w sposób nieskrępowany, a nie po to, żebym zalewał lukrem lodowisko. Obiecałem jedynie, że nie będę używał wulgaryzmów oraz treści obrażających uczucia religijne. I tego się trzymam" - mówi Jacyków.
"Siłą takiego programu są barwne i zróżnicowane postacie" - tłumaczy Wojciech Pawlak i ucina dalszą dyskusję na temat. To on zgodził się na najbardziej kontrowersyjną uczestniczkę, zwyciężczynię Big Brothera, pracownicę solarium słynącą z różowych tipsów Jolę Rutowicz. Choć autorem tego pomysłu był szef Rochstaru Rinke Rooyens.
Już w pierwszym odcinku trzeciej serii zrobiło się gorąco. "Panie Tomaszu Pajacyku, Jacusiu Placusiu. Co z pana za stylista? Niech pan sobie zdejmie tę biżuterię z zębów, bo jest ohydna" - mówiła Rutowicz do Jacykowa, po tym jak skrytykował jej występ. Pracę w oczyszczalni ścieków oferowała na wizji styliście Gosia Andrzejewicz. Złośliwościami obdarowywały się także Doda ze Steczkowską. Ta ostatnia nazwała Andrzejewicz największą muzyczną rywalką Dody. Ta w odwecie nazwała Steczkowską "głupiutką daltonistką". Potem wymiana zdań dotyczyła m.in. kiepskiego uzębienia, złych stylistów i desek klozetowych, nad którymi zdaniem Jacykowa powinna rzadziej zawisać Rutowicz. Po programie rozhisteryzowana Steczkowska interweniowała u prezesa. "Groziła, że już więcej nie poprowadzi programu. Udało się ją uspokoić" - mówi jeden z pracowników TVP. W powtórce następnego dnia, która emitowana jest po południu, gorszące kłótnie wycięto, a produkcja przeprowadziła z uczestnikami scysji dyscyplinujące rozmowy. "Staramy się ostudzić emocje uczestników" - przyznaje Pawlak. On wraz z Rinke Rooyensem rozmawiali z Dodą, którą poprosili o zastanowienie się nad tym, co mówi.
Reakcje obserwatorów były jednak zgodne. "To nie ma nic wspólnego z misją. Telewizja publiczna staje się kopią jej komercyjnych odpowiedników" - mówi Jakub Bierzyński, analityk rynku mediów z Omnicom Media Group.
Zareagował też Janusz Kochanowski. Rzecznik praw obywatelskich wysłał list do Andrzeja Urbańskiego, w którym pisze, że niepokoją go "przejawy wulgaryzacji języka polskiego". Zaprotestowała rada programowa telewizji, która po raz kolejny upomniała szefostwo "Dwójki", że show nie ma nic wspólnego z misją TVP. "Od przedstawiciela <Dwójki> usłyszeliśmy, że publika kocha ten program i tyle. Że uczestnicy są tak dobierani, by był między nimi konflikt" - mówi prof. Tadeusz Kowalski, członek rady programowej TVP. Autorzy tłumaczyli członkom rady, że dzięki programowi powstało w Polsce 150 szkółek łyżwiarskich i na tym polega misja show.
20 listopada Urbański znowu będzie się tłumaczył z "Gwiazd na lodzie". Tym razem przed radą nadzorczą. "Nie wtrącamy się zwykle w program, ale chyba teraz musimy zadać zarządowi kilka pytań. Poziom <Gwiazd tańczących na lodzie> jest żenujący i to w sytuacji, w której TVP jest rozliczana z każdego posunięcia. Wokół telewizji publicznej jest zła atmosfera ekonomiczno-polityczna. Jak TVP realizuje swoją misję publiczną? Osoby, które zapraszały do programu te pseudogwiazdy mogły się spodziewać, co będą reprezentować Rutowicz, Doda i Jacyków" - mówi Ireneusz Fryszkowski, wiceszef rady nadzorczej. Jacykowa denerwuje, że jest wytykany jako osoba, która awanturuje się w programie. "Nie było tak, że poszedłem do Urbańskiego i powiedziałem, że ja będę u was jurorem. To do mnie się zgłoszono. Uważam, że staram się być niezwykle subtelny i łagodny. A to, że dziewczęta dały sobie po razie, było krępujące, przyznaję."
Na razie problem rozwiązał się sam. W drugim odcinku z show odpadła Rutowicz, a pozostali karnie trzymają język za zębami. To od razu odbiło się na oglądalności. Pyskówki śledziło 3,4 mln widzów. Gdy sytuacja się uspokoiła, liczba zjechała do 3 mln. "Jest burza, jest oglądalność" - mówi bez ogródek Burdek.
"Decydując się na ten program, chcieliśmy pokazać polski show-biznes w pełnym wymiarze. Cenzurowanie tego świata nie jest naszą rolą. TVP to nie inkwizycja moralna. A ten światek nie ma nic wspólnego z przedszkolem. Jeśli jest tu trochę błotka, to część tego błotka musi znaleźć się w programie. Zwłaszcza że wszystko rozgrywa się na żywo, na oczach widzów, i nie możemy nic wyciąć" - dodaje wiceszef TVP 2.