Tomasz Lis mówi, że "można go zranić, gdy strzela się do jego żony". Dziennikarze "Polski" od razu poprosili go o przykład takiego nieczystego strzału.
"Choćby w przypadku mojej żony. Gdy pojawiła się w telewizji, to ktoś z władz TVP uznał po obejrzeniu nagrań z prób, że ona nie chodzi po studiu tak, jak powinna. Wezwano choreografa, żeby jej pomógł. Przypadkiem trzy dni później doszło do starcia w sprawie ewidentnie nierzetelnego materiału. Przypadkiem zaraz ukazał się artykuł pod tytułem: <Zażądała choreografa za 10 tysięcy>. Stuprocentowe kłamstwo" - mówi Tomasz Lis.
>>>Lis uczy się chodzić za 10 tysięcy
Tomasz Lis dużo mówi też o problemach, jakie ma z dziennikarzami kolorowych pism. Zdarza się, że zakupy robi na zapleczach sklepów, żeby uniknąć fotoreporterów. Jego zdaniem, trwa nieustające polowanie na Lisa.
"Miałeś czasem ochotę dać takiemu w mordę?" - pytają go dziennikarze.
"Nie raz i nie dwa. Tylko później ukazałoby się zdjęcie fotografa z twarzą pomalowaną keczupem i zostałbym już kompletnie zmasakrowany. Staram się powściągać emocje" - odpowiada Tomasz Lis.
"Złote dziecko polskiego dziennikarstwa, którym Cię wielu ochrzciło, stało się obiektem publicznej nienawiści?" - pyta "Polska".
"Nie jestem żadnym złotym dzieckiem. Ale jak to kiedyś powiedział Andrzej Olechowski: im wyżej wchodzisz na drzewo, tym bardziej masz odkryty tyłek do bicia. Żyjemy w kraju, w którym współczynnik zaufania między ludźmi jest najniższy spośród wszystkich krajów europejskich. A przestrzeń, jaką sami dziennikarze poświęcają temu, żeby wzajemnie się wykańczać, jest kosmiczna" - odpowiada Lis.