Był 15 lutego 1979 roku. Pracę kończyła właśnie pierwsza zmiana. Wewnątrz Rotundy PKO w Warszawie znajdowało się ponad 170 pracowników i blisko trzystu klientów.
O godz. 12.37 przechodnie usłyszeli ogromny huk. W podziemiach budynku nastąpił wybuch. Kondygnacje zapadły się do środka, elementy antresoli zaczęły spadać na ludzi, a ogromne szyby z okien ich poraniły.
„Na miejsce katastrofy pospieszyły natychmiast jednostki straży pożarnych, MO, wojska. Błyskawicznie pojawiły się karetki pogotowia. Dostęp do ofiar utrudniały zawalone części stropów, powyginane belki, zwalone i połamane meble. Natychmiast przystąpiono do ratowania ludzi. Na miejsce katastrofy przybyli przedstawiciele władz miasta” – na bieżąco donosili reporterzy „Życia Warszawy”.
„Ogromną ofiarność wykazywali warszawiacy. Jeszcze trwała akcja ratunkowa, kiedy sprzed PKO odjechały dwa autobusy z ludźmi spontanicznie ofiarującymi krew dla ratowania poszkodowanych. Do późnych godzin wieczornych w szpitalach warszawskich zgłaszali się ochotnicy, którzy własną krwią gotowi byli ratować poszkodowanych w katastrofie. Lekarze warszawscy i pielęgniarki nie schodzili z posterunku. Ci z nich, którzy zakończyli pracę lub mieli wolny dzień, samorzutnie zgłosili się do pomocy w pogotowiu ratunkowym i w szpitalach” – informowano.
Ile osób zginęło w wybuchu Rotundy?
Według pierwszych danych zginęło 40 osób, a 77 zostało rannych. Potem oficjalne komunikaty mówiły, że zginęło 49 osób, a 135 odniosło obrażenia. Faktyczna liczba ofiar była jednak większa. Dr Grzegorz Majchrzak z Biura Badań Historycznych IPN w rozmowie z Tygodnikiem TVP wspominał, że Wanda Stępień – jedna z kobiet, która zmarła w szpitalu – była w ciąży.
Świadkowie zdarzenia po latach wspominali, że Rotunda najpierw wzniosła się do góry, a potem rozpadła jak domek z kart. Z budynku pozostał tylko szkielet. Poszkodowani musieli zmagać się z bardzo poważnymi obrażeniami. Poza okaleczeniami od rozbitego szkła, mieli liczne złamania i urazy kręgosłupa.
Okazuje się, że cudem nie doszło do kolejnego wybuchu, bo dobę po pierwszej eksplozji stężenie gazu w szkielecie budynku przekroczyło dolną granicę wybuchowości aż o 100 procent.
Jako przyczynę eksplozji zakładano różne scenariusze – wypadek, próbę napadu, a także atak terrorystyczny. Władze chciały wyciszyć sprawę, dlatego też gazety nie rozpisywały się zbytnio o tej tragedii. Sprawę wyjaśniały PRL-owskie służby specjalne, które wyruszyły w teren, by badać okoliczności. Była to Służba Bezpieczeństwa, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oraz Wojskowa Służba Wewnętrzna, która badała opinie wśród wojskowych.
Jaka była przyczyna wybuchu Rotundy?
Przyczyna była niestety “banalna”. Do wybuchu doszło z powodu zaniedbań i peerelowskiej bylejakości. Zawór gazu był zabezpieczony kawałkami szarego papieru i owinięty konopnym sznurkiem. 15 lutego w piwnicy Rotundy odbywały się prace remontowe, a właściwie chałtura w godzinach pracy jednej z ekip remontowych spod Warszawy. Do tego doszła trwająca wówczas zima stulecia i warunki panujące na zewnątrz.
Kanał telekomunikacyjny przebiegał zbyt blisko sieci gazowej, dlatego gaz mógł migrować do budynku. Gdy dostał się do podziemi banku, nie mógł się wydostać, bo nie działała klimatyzacja, a wyciąg wentylacyjny był zepsuty już od roku.
Choć przyczyną był błąd ekipy remontowej, od razu pojawiły się teorie spiskowe. Spekulowano, że to atak terrorystyczny arabskiego ugrupowania. Inna wersja mówiła o tym, że był to zamach mający na celu wykazanie nieudolności ekipy Edwarda Gierka. Niektórzy sądzili, że to prowokacja ze strony samych władz.
Z informacji zebranych przez śledczych w specjalnym raporcie bezpieki dotyczącym katastrofy można wyczytać, że z 48 osób 17 miało twierdzić, że wybuchł gaz, aż 29 miało być przekonanych, że podłożono ładunki wybuchowe, a dwie podejrzewały, że katastrofę spowodował śnieg zalegający na dachu.
Tajemniczy telefon do Grand Hotelu
Warszawiacy nie czuli się bezpiecznie. Wybuch Rotundy nie był jedynym wypadkiem, jak zdarzył się w tamtym czasie. Chwilę wcześniej spalił się m.in. Peweks przy al. Armii Ludowej i wykoleił pociąg relacji Kraków-Warszawa. Na mieście krążyły pogłoski, że planowane są kolejne wybuchy. 16 lutego do warszawskiego Grand Hotelu zadzwonił człowiek, który powiedział, że za godzinę stanie się to samo, co w Rotundzie.
Pracownicy banku wrócili do pracy bardzo szybko. W dniu wybuchu wchodzili w miejsca sprawdzone i zabezpieczone przez ratowników i porządkowali dokumenty.
„W czwartek pracowaliśmy do pierwszej w nocy, w piątek od rana byli nasi koledzy, teraz znów ich zmieniliśmy. Wiemy, że przy takiej tragedii pieniądze i dokumenty wydają się mało ważne, ale to też trzeba zrobić” – mówili dziennikarzom. W tych tłumaczeniach było sporo prawdy, bo warszawiacy rzucili się nie tylko do pomocy poszkodowanym, ale i na pieniądze, które znajdowały się na miejscu tragedii. Co prawda główny skarbiec banku znajdował się w podziemiu Rotundy, to w ruinach zalegały te z kas.
Książeczki mieszkaniowe dla osieroconych dzieci
W pracach ratunkowo-remontowych uczestniczyło ok. 2 tys. osób i 150 jednostek różnego rodzaju sprzętu ciężkiego. Pięć dni po katastrofie, 20 lutego, sytuację można było uznać za opanowaną. Kilka tygodni po wybuchu w jednym z opracowań roboczych stwierdzono, że „przy sprawnym, odpowiedzialnym, skoordynowanym i zgodnym z obowiązującymi przepisami działaniu którejkolwiek ze służb miejskich i kierownictwa Rotundy PKO BP, uniknięcie wypadku było bardzo prawdopodobne”. Kilku osobom postawiono zarzuty niedopełnienia obowiązków, ale nikt nigdy nie stanąły przed sądem. Pogrzeby ofiar tragedii odbyły się na koszt państwa i z udziałem lokalnych władz. Osierocone dzieci otrzymały książeczki mieszkaniowe i opiekę do momentu osiągnięcia pełnoletności.
Rotunda zaczęła ponownie działać już w październiku 1979 roku. Od strony ulicy Widok odsłonięto tablicę upamiętniającą ofiary katastrofy.