Aleksandra Kaniewska: Mówi pan, że należy wprowadzić na Wyspach roczny limit imigrantów. Czy to oznacza, że po przekroczeniu pewnej liczby przyjezdnych Anglia po prostu zamknie swoje granice dla pracowników z zagranicy?
Damian Green: Nie do końca. Mówimy przecież o kontroli napływu imigrantów spoza Unii Europejskiej i liczbie pozwoleń na pracę, które wydaje brytyjski rząd. Przykłady Australii czy Stanów Zjednoczonych pokazują, że takie limity świetnie się sprawdzają, zwłaszcza w dobie kryzysu.

Reklama

Czyli pana propozycja nie dotyczy Polaków?
Jesteśmy w Unii Europejskiej i nie zamierzamy tego zmieniać. Swobodne przemieszczanie się w poszukiwaniu pracy jest tego częścią. Każdy może osiedlić się tam, gdzie czeka na niego praca.

Załóżmy, że w 2004 roku to pana partia miałaby podjąć dezycję, czy pozwolić nowym członkom UE pracować na Wyspach. Powiedzielibyście "tak" dla polskich pracowników?
Nie. Nigdy nie ukrywałem, że nie otworzylibyśmy rynku dla emigrantów tak szybko. Pewnie zastosowalibyśmy rozwiązanie pragmatyczne, jakiś okres przejściowy, jak np. Niemcy.

I wyobraża pan sobie Wielką Brytanię bez polskich pielęgniarek, hydraulików czy budowniczych? Większość z nich wzięła się za pracę, której nie chcieli sami Anglicy.
Nie umniejszałem nigdy roli emigrantów. W sumie i tak mieliśmy dużo szczęścia, bo Polacy, którzy przyjechali tu w takich niespodziewanych ilościach, okazali się być modelowymi pracownikami i w większości dobrze się tutaj zaklimatyzowali. Ale głównym problemem nie jest teraz to, że Brytyjczycy nie chcą pracować. Wielu z nich jest mniej konkurencyjnych od pracowników zagranicznych. I naszą rolą jest tych ludzi wyszkolić, żeby mogli rywalizować o pracę, na przykład z Polakami.

Reklama

Mówił pan ostatnio, że zaszokowały pana dane o liczbie języków, którymi posługują się uczniowie w brytyjskich szkołach. Dlaczego?
Co siódme dziecko mówi w domu w innym języku innym niż angielski. Duża liczba takich uczniów w szkołach utrudnia życie nauczycielom, rodzicom i samym dzieciom. To problem natury praktycznej. Uczniowie z emigracyjnych domów potrzebują dodatkowych zajęć, dwujęzycznych nauczycieli. A to przecież kosztuje.

Czy w ogóle widzi pan jakieś pozytywne strony emigracji?
Wcale nie zaprzeczam, że emigranci wzbogacają Wielką Brytanię ekonomicznie i kulturowo. Tak jak mówiliśmy wcześniej, pomogli nam wypełnić pewne luki na rynku pracy.

A teraz, kiedy już spełnili swoje zadanie, mogą wracać do domu?
To zależy już tylko od nich.