Moda na Marksa trwa już od kilku lat. Nawet ludzie, których trudno podejrzewać o lewicowe sympatie, przyznają, że może on znowu stać się myślicielem ważnym, wyznaczającym kierunki myślenia o współczesnym społeczeństwie. Choć autor "Kapitału" został po upadku komunizmu w zasadzie spisany na straty nawet na lewicy, dziś jego dzieła znów zaczynają budzić zainteresowanie. Studiuje się je bez ideologicznej zaciekłości i bez nadziei na to, że dostarczą ideologicznego materiału do budowy "nowego społeczeństwa". Jako spójna ideologia, obiecująca nowy, lepszy świat, marksizm jest już martwy - twierdzi Hitchens. U samego Marksa możemy za to znaleźć sporo trafnych analiz funkcjonowania kapitalizmu, które doceniali nawet jego zawzięci wrogowie. Problem jednak w tym, że owe analizy trudno oddzielić od emocjonalnych wynurzeń - miejscami błyskotliwych i interesujących, ale częściej świadczących o zaślepieniu autora. Marks marzył o nowej ludzkości i wierzył, że musi ona powstać na gruzach kapitalistycznego systemu, który skazany jest na "nieuchronną klęskę". Jej źródłem miały być wewnętrzne sprzeczności, których symptomami były periodyczne kryzysy w rodzaju tego, jaki przeżywamy dziś. Marzenie pozostało jednak tylko marzeniem, a w niektórych przypadkach zamieniło się w prawdziwy koszmar...

Reklama

p

Christopher Hitchens*:

Czy "Kapitał" przyda nam się w czasach kryzysu?

Nieżyjący już Huw Wheldon z BBC opowiedział mi kiedyś o powstałym we wczesnym okresie istnienia radia cyklu audycji poświęconych sławnym imigrantom mieszkającym w Londynie. Podczas przygotowań do jednego z odcinków wytropiono wiekowego emeryta, który w czasach wiktoriańskich pracował w czytelni British Museum. Zapytany, czy pamięta niejakiego Karola Marksa, staruszek o świszczącym oddechu początkowo nie wiedział, o kogo chodzi, ale kiedy usłyszał kilka podpowiedzi na temat tego regularnego czytelnika (zawsze miał ten sam numer miejsca, zawsze tam przesiadywał od rana do wieczora, miał długą brodę i czyraki, obiad jadał w muzealnej stołówce, interesowały go pozycje z ekonomii politycznej), skarbiec jego pamięci uchylił swe wrota. "A, pan Marks, tak, oczywiście. Mieliśmy przy nim mnóstwo roboty, ciągle musieliśmy mu przynosić książki i gazety... A któregoś dnia po prostu przestał przychodzić. I powiem panu coś dziwnego: od tego czasu nikt o nim nie słyszał!". Najwyraźniej był to jeden z tych opornych proletariuszy, nad którego fałszywą świadomością Marks bezskutecznie pracował.

Reklama

Wielki powrót

Jeszcze stosunkowo niedawno, może z wyjątkiem niewielkich enklaw w środowisku akademickim, panowała ogólna tendencja (także wśród ludzi wykształconych o radykalnych inklinacjach) do odstawiania starych tomów Marksa na półkę zarezerwowaną dla teorii flogistonowej. Czy jeszcze kiedykolwiek będziemy potrzebowali zajrzeć do "Krytyki programu gotajskiego" czy słynnych ataków na Dühringa i Lasalle’a? Kilku z nas trzymało broń w gotowości, na wypadek, gdyby czasy znowu zrobiły się dialektyczne. Paru autorów przewidywało, że Marks zostanie odkryty na nowo. Chyba najbardziej zaskoczył John Cassidy, bo chyba nikt się nie spodziewał, że dziennikarz działu gospodarczego "New Yorkera" napisze jesienią 1997 roku tekst, w którym stwierdzi, że współautor "Manifestu komunistycznego" może się okazać "następnym ważnym intelektualistą" dla tych, których praca polega na analizie rynków. James Ledbetter, wybitny dziennikarz gospodarczy, zredagował zbiór tekstów dziennikarskich Marksa, a Francis Wheen, który w 1999 roku napisał jego ważną biografię, teraz wydał anatomię "Kapitału", zakończoną opinią, że Marks "może się stać najbardziej wpływowym myślicielem dwudziestego pierwszego wieku".

Reklama

Kiedy piszę te słowa, wszystkie gazety informują mnie, że kupcy gorączkowo próbują wcisnąć klientom - niemal za każdą cenę - gigantyczną nadwyżkę niesprzedanych towarów, które nagromadziły się od początku kryzysu kredytowego. Przypomina mi się sformułowanie "kryzys nadprodukcji", które poznałem wiele wiosen temu na "agitacyjnych" spotkaniach. Z innych łamów dowiaduję się, że duma amerykańskiego przemysłu zatarła się i zaczęła rdzewieć, a w Detroit być może w ogóle przestaną być produkowane samochody na skutek obłąkanej spekulacji bezwartościowymi papierowymi "derywatami". Czy nie czytałem kiedyś o zażartej walce między kapitałem finansowym i kapitałem przemysłowym? Szeregi bezrobotnych i głodnych zaczynają się wydłużać, a czyż istnieje lepszy symbol drapieżnego kapitalizmu niż "rezerwowa armia" bezrobotnych, najskuteczniejsze narzędzie tego ustroju do obniżania płacy minimalnej i wydłużania tygodnia pracy? Zaburzenia w odległym zakątku światowego rynku prowadzą do chaosu i paniki w samym centrum systemu, po czym objawy choroby podlegają efektowi mnożnikowemu. A John Micklethwait i Adrian Wooldridge, mężni piewcy zalet kapitalizmu z "The Economist", w swojej książce o korzyściach z globalizacji przyznają bez ogródek, że Marks "jako prorok »powszechnej współzależności narodów«, jak nazywał globalizację, wydaje się dzisiaj zaskakująco aktualny. Jego opis globalizacji jest dzisiaj równie przenikliwy jak 150 lat temu". Spadająca stopa zysku, tendencja do monopolizacji... Czy ów stary pracownik czytelni mógł się bardziej pomylić?

Nie wszystkie te paradoksy źle świadczą o kapitalizmie, a przynajmniej nie w ten sposób, by wywołać zgryźliwy uśmiech satysfakcji na pobrużdżonej twarzy starego lewicowca. (Któż w końcu przewidywał 30 lat temu, że Rosja i Chiny będą "turbokapitalistycznymi" gospodarkami, aczkolwiek dosyć odmiennego typu? I że obecny kryzys spowoduje próba zrobienia z ludzi o niskich dochodach właścicieli domów, aczkolwiek obciążonych kredytem subprime...). Istnieje pewien pozorny truizm związany z innym dziedzictwem Marksa - pisze o nim James Buchan, autor książki "Frozen Desire: The Meaning of Money": "Marks jest tak głęboko zakorzeniony w zachodnim sposobie myślenia, że niewielu ludzi w ogóle zdaje sobie sprawę z zaciągniętego u niego długu. Wszyscy moi znajomi uważają, że ich postawy są w jakimś stopniu wytworem ich okoliczności materialnych, że »byt określa świadomość«, jak napisał Marks, oraz że zmiany w sposobie produkcji wywierają głęboki wpływ na sprawy ludzkości także poza warsztatem i fabryką".

Byt i świadomość, czyli marnotrawstwo twórczej energii

W swoim artykule John Cassidy sprowadził tę jednowymiarową interpretację do znanego niegdyś hasła Jamesa Carville’a, stratega wyborczego Clintona: "Gospodarka, głupcze". Ale Marks nie wierzył w istnienie takiego organizmu jak gospodarka. Autor "Kapitału" postulował - i to odróżniało go to od wszystkich wcześniejszych teoretyków materializmu, czy to historycznego, czy dialektycznego - wyraźny podział na siły wytwórcze i stosunki produkcji. Innymi słowy, w kapitalistycznym systemie wyzysku zawarty był immanentny konflikt, który mógł doprowadzić do stagnacji i upadku, ale odpowiednio pokierowany mógł też zaowocować wyższą syntezą, w której panowałyby dostatek i równość. (Wojna między konkurującymi ze sobą kapitalistycznymi państwami byłaby przykładem regresu. Przejęcie władzy przez wykształconą klasę robotniczą, rozumiejącą logikę prywatnej własności i potrafiącą ją przezwyciężyć, byłoby przykładem postępu ludzkości. Czy możemy na razie ograniczyć się do stwierdzenia, że historia współczesna dostarcza większej liczby ilustracji tego pierwszego niż tego drugiego?). W każdym razie ci, którzy posługują się upraszczającym terminem "gospodarka", dla Marksa sami są "głupcami".

Uważam, że najlepszą marksistowską książką ostatnich czterech dziesięcioleci była "The Alternative" Rudolfa Bahro, która pokazała, jak i dlaczego państwo i gospodarka wschodnioniemieckie musiały się zawalić. Komunizm, stwierdził Bahro (jeden z byłych komunistycznych funkcjonariuszy), zmuszony był edukować i szkolić ludzi do pewnego poziomu, ale powyżej tego poziomu zabraniał im myśleć, dociekać, wykazywać inicjatywę. Tworzył więc kolosalną ilość "nadwyżkowej świadomości", ale jedynym sposobem wykorzystywania tej energii było jej marnotrawienie, rozpraszanie i tłumienie. Konflikt między siłami i stosunkami produkcji we wschodniej części ojczyzny Karola Marksa stał się zatem locus classicus sprzeczności, którą on sam jako pierwszy zidentyfikował. (Notabene, jak w ślad za Heideggerem stwierdził kiedyś w przemówieniu do obu izb Kongresu Vaclav Havel, jest to silny argument za tym, że "świadomość" ma coś do powiedzenia w kształtowaniu "bytu").

Darwin ekonomii

Marks był wielkim miłośnikiem innego wybitnego wiktorianina, Karola Darwina, i według Engelsa chciał zrobić dla systemu gospodarczego to, co autor "O powstawaniu gatunków" zrobił dla porządku natury: odkryć obiektywne prawa ruchu i tym samym umożliwić pozbycie się subiektywnych i idealistycznych interpretacji. Na przykład termin "wyzysk" nie powinien mieć wydźwięku moralizatorskiego, tylko służyć jako precyzyjna miara różnicy między wartością użytkową i wartością wymienną czy też między zarobkami górnika pracującego na przodku i realną wartością tej pracy dla właściciela kopalni. Czasami, korzystając ze statystycznych "Niebieskich ksiąg" dostarczanych przez niezawodnego Engelsa, Marks potrafił naświetlić rzeczywiste sposoby funkcjonowania systemu przemysłowego, ale częściej dopuszczał do tego, by jego piórem kierowało oburzenie, i zdradzał niechęć do pieniędzy i biznesu jako takich. W pierwszym tomie "Kapitału" (jedynym opublikowanym za jego życia, kolejne były talmudycznymi egzegezami autorstwa jego apostołów) każe kapitalizmowi przemawiać słowami Shylocka, przytacza fragment "Tymona Ateńczyka", w którym złoto nazwane jest "plugawą dziwką ludzkości", i cytuje potępienie pieniądza z "Antygony" Sofoklesa. W jednym z listów napisanych podczas pracy nad "Kapitałem" skarży się, że musi pisać o "gospodarczym gównie", co budzi skojarzenia z opinią Lenina na temat złota - że nadaje się tylko na materiał podłogowy do publicznych szaletów. Przy ponownej lekturze Marksa źródłem największej przyjemności stają się ostrość i trafność jego aluzji literackich. W rzeczywistości to Engels powiedział, że Balzac wart jest wielu Zoli, ale to Marks próbował przeforsować - nie zawsze z żelazną konsekwencją - podział na powieściopisarzy i pamflecistów.

Niezależnie od tego, czy przyjmie się postawę moralistyczną czy analityczną, nie ulega wątpliwości, że kapitalizm nadal przechytrza pracowników w ich staraniach o krótsze godziny pracy i wyższe płace. W historii walki klasowej nieodmiennie obserwujemy schemat jednego kroku do przodu i dwóch kroków wstecz. Znam dwa fragmenty, które wyjaśniają, dlaczego tak się dzieje. Pierwszy z nich pochodzi ze znakomitej powieści proletariackiej Roberta Tressella "The Ragged Trousered Philantropists" ("Filantropi w podartych spodniach"), w której pracownik budowlany Owen, samouk, podczas przerwy obiadowej pożycza kilka kawałków chleba i używa ich do zaimprowizowanej gry w trzy kubki, aby pokazać swoim kolegom, że są frajerami, których łatwo wykiwać.

Toksyczny związek marksizmu i kapitalizmu

Fragment drugi to najważniejszy rozdział książki Wheena, który opisuje marksowski wariant tej samej gry - a raczej z góry skazanej na przegraną walki. Jak doskonale pokazuje Wheen, Marksa łączył z kapitalizmem toksyczny związek oparty na miłości i nienawiści. Już w "Manifeście komunistycznym" Marks pisał o funkcjonowaniu kapitalizmu z rodzajem nabożnego podziwu, mówiąc, że burżuazja zrewolucjonizowała wszelkie stosunki międzyludzkie, społeczne i gospodarcze oraz wyzwoliła potencjał ekonomiczny, o jakim w czasach feudalnych nikomu się nie śniło. Wheen spekuluje, że Marks był wielkoduszny, ponieważ wydawało mu się, że pisze nekrolog kapitalizmu. Ładny koncept, ale nie całkiem tłumaczy późniejszą porażkę Marksa, który w "Kapitale" pokazuje, że nie do końca zrozumiał rewolucyjność kapitalizmu. (Rozdział o nowych maszynach przemysłowych zaczyna się od snobistycznego cytatu z "Zasad ekonomii politycznej" Johna Stuarta Milla: "Można wątpić, czy wszystkie te mechaniczne wynalazki ulżyły w codziennym trudzie choćby jednemu człowiekowi". Zdanie to już wtedy musiało wydawać się absurdalne, a po trzeciej fali kapitalistycznej rewolucji technicznej i racjonalizacji budzi wyłącznie pusty śmiech). Pozostaje też dosyć istotna kwestia niewątpliwej zdolności kapitalizmu do wyznaczania może nie wartości towaru, ale w każdym razie jakiejś jego ceny. Eugen von Böhm-Bawerk i inni członkowie austriackiej szkoły ekonomicznej już za życia Marksa zwrócili uwagę na tę krytyczną ułomność "Kapitału" i szkoda, że Wheen nie znalazł miejsca na ten spór (z jakiegoś powodu szczególnie gorący wśród Austriaków), który toczył się w czasach zarówno Rudolfa Hilferdinga, jak i Josepha Schumpetera, z jego imponującą teorią kapitalistycznej "twórczej destrukcji".

Przy ponownej lekturze tych cudownych wiedeńskich polemik przypomniał mi się pewien złośliwy żart, który padł w mojej obecności z ust nieżyjącego już Isaiaha Berlina. Jego własna książka o Marksie była marna, ale często bawił się w ten sposób, że "oceniał" autora "Kapitału" na podstawie oksfordzkiego egzaminu z filozofii, polityki i ekonomii: "Z ekonomii chyba beta, ale z filozofii lepiej, a z polityki alfa, może nawet alfa z plusem". Nie umiem powiedzieć, co dałby Marksowi z historii, najważniejszej z muz. (Historyk A.J.P. Talyor uważał, że "Osiemnasty brumaire’a Ludwika Bonaparte" jako esej historyczny jest bez zarzutu). Ale nawet tutaj ocena musi ustąpić miejsca ironii. Na zakończenie swego artykułu John Cassidy napisał o Marksie: "Jego książki będą warte czytania, dopóki będzie istniał kapitalizm". To by oznaczało, że marksizm i kapitalizm są ze sobą w symbiozie i żaden nie przeżyje drugiego. Chyba nie tak wyobrażał to sobie prorok, kiedy ślęczał nad książkami w Bloomsbury i z zacietrzewieniem klarował Engelsowi: "Mam nadzieję, że burżuazja popamięta moje czyraki aż do dnia swojej śmierci".

Christopher Hitchens

przeł. Tomasz Bieroń

Copyright 2009 The Atlantic Monthly Group, as first published in The Atlantic Monthly.Distributed by Tribune Media Services

p

*Christopher Hitchens, ur. 1949, publicysta, krytyk literacki. Niegdyś trockista, zerwał z lewicą po 11 września, kiedy poparł amerykańską strategię wojny z terrorem. Znany przede wszystkim ze swojej krytyki religii, którą przedstawił w książce "Bóg nie jest wielki" (wyd. pol. 2007). Publikuje m.in. w "The Atlantic Monthly" i "New York Times Book Review". Jest autorem kilkunastu książek - m.in. "Letters to a Young Contrarian" (2001), "Why Orwell Matters" (2002) oraz "Love, Poverty and War" (2004). W "Europie" nr 216 z 24 maja ub.r. zamieściliśmy jego tekst "W krainie sprzeczności".