Każdy dzień rozszerzającej się na świecie pandemii wirusa H1N1 oznacza dla dr Bischofsbergera ogromne zyski. Jeśli jesienią grypa uderzy z nową siłą, jako właściciel praw do Tamiflu ma wszelkie szanse stać się multimiliarderem. Ale według jego kolegów to nauka, a nie pieniądze, kierują postępowaniem 55-letniego naukowca.

Reklama

Absolwent uniwersytetów w Innsbrucku, Zurichu oraz prestiżowego amerykańskiego Harvarda, Bischofsberger opatentował Tamiflu dla amerykańskiej firmy farmaceutycznej Gilead Sciences w latach 90. XX w. Dziś jest tam wiceprzewodniczącym i dyrektorem ds. badań, a szwajcarski gigant Roche produkuje jedyny lek na grypę na jego licencji. W swojej firmie naukowiec zarabia rocznie 450 tys. funtów.

Ale obecnie jednym z najpotężniejszych źródeł dochodu Bischofsbergera są gigantyczne zamówienia rządowe na Tamiflu. Jego majątek szacowany jest na dziesiątki milionów funtów. Przerażone pandemią rządy na całym świecie kupują zapasy leku, chcąc zabezpieczyć się przed spodziewaną na jesień drugą falą grypy. Ale sam naukowiec, pytany o to, czy stał się bogaty dzięki morderczemu wirusowi, oburza się.

"Nikt nie powiedział na łożu śmierci: żałuję, że nie zarobiłem więcej" - oświadczył lekarz w wywiadzie dla niemieckich mediów. Według niego wynalezienie Tamiflu było dla niego błogosławieństwem". Naukowiec ostrzega też, że obecnie prawdopodobieństwo pogorszenia sytuacji i potencjał dla nowej pandemii są "większy niż szanse na wybuch wojny atomowej".

Wynalazca ratującego przed świńską grypą leku sam zaświadcza, że nie boi się swojego wynalazku. Jak twierdzi, w lodówce w domu trzyma porcję leku dla siebie, żony i dwójki dzieci.