W szpitalnych rejestracjach dziennikarz TVN 24 wyjaśniał, że ma katar i kaszel. "Wracałem autobusem z Hiszpanii, wśród pasażerów były osoby u których już potwierdzono obecność wirusa. Około 15 z nich przebywa w szpitalu w Łodzi" - tłumaczył.

Reklama

W Samodzielnym Szpitalu Klinicznym im. Witolda Orłowskiego rejestratorka odesłała go do szpitala zakaźnego przy ulicy Wolskiej. Poradziła autobus albo taksówkę.

W pobliskim szpitalu Czerniakowskim sytuacja się powtórzyła. W szpitalu MSWiA przy ulicy Wołoskiej dziennikarz dostał na drogę maseczką higieniczną. Pielęgniarka dała ją, kiedy usłyszała, że chory wybiera się tam autobusem.

Inny "prezent" dziennikarz dostał od rejestratorki długopis. "Po konsultacji z lekarzem powiedziała: niech pan zatrzyma ten długopis, bo ja nie chcę już mieć z nim styczności, może być zakażony. Taki żart, ale tragiczny dla osoby, która może być zarażona" - relacjonował.

Ale taki obrót sytuacji w szpitalach nie pozostał bez konsekwencji. Za odesłanie pacjenta NFZ nałożył poważne pieniężne kary. Ponad 1 mln zł dla szpitala MSWiA, 500 tys. zł dla Szpitala im. Orłowskiego i 400 tys. dla Czerniakowskiego. Konsekwencje poniosą także ich dyrektorzy.

"Sprawdzam, czy popełniono błędy. Rejestratorka poszła po lekarza. Kiedy wróciła do pacjenta, już go nie było" - mówi "Gazecie Wyborczej" Leszek Wójtowicz, dyrektor szpitala Czerniakowskiego. Broni się, że tego dnia w szpitalu były dwa ostre dyżury. Lekarze mieli dużo pracy. Zapowiedział, że od kary będzie się odwoływał.