1.
Saakaszwili nie miał dobrych wiadomości. Mówił naszemu prezydentowi, że dwie wsie gruzińskie zostały zbombardowane. I że Rosjanie szykują się do jakiejś większej operacji. Kaczyński odpowiadał mu, żeby tylko nie robił głupstw i nie dał się sprowokować. Rozmowa była dość ogólnikowa, odbywała się przez zwykły, nieszyfrowany telefon. Czy była podsłuchiwana? "Zdziwiłbym się, gdyby nie była" - opowiada prezydencki minister.
Gdy konflikt już wybuchł, w Pałacu zastanawiano się nad tą rozmową. Czy Saakaszwili dzielił się z Kaczyńskim swymi niepokojami, czy raczej próbował go psychicznie przygotować na początek wojny, którą planował?
2.
W Gruzji sytuacja była napięta już od kilku tygodni. Od 15 lipca trwały wielkie rosyjskie manewry Kaukaz 2008. Brały w nich udział doświadczone oddziały walczące wcześniej w Czeczenii. Jak donosił gruziński wywiad - po zakończeniu ćwiczeń jednostki nie zostały odsyłane do domu, ale do baz w Osetii Północnej.
Gruzini nie pozostawali dłużni. Koncentrowali siły przy granicy z Osetią Południową, w okolicach Gori pojawiły się haubice Dana i wyrzutnie rakietowe BM-21 Grad (unowocześnione katiusze).
Sytuacja zaczęła być na prawdę wybuchowa w nocy z 6 na 7 sierpnia. Nie wiadomo, kto zaczął strzelać pierwszy. Fakty są takie, że tuż po północy 7 sierpnia pociski artylerii, moździerzy i granatników spadły na gruzińskie wioski. Rankiem z ciężkiej broni ostrzelano też pozycje na wzgórzach w okolicy wiosek Avnevi i Nuli. Zginął żołnierz gruzińskich sił pokojowych, kilku zostało rannych. Oczywiście Gruzini nie milczeli i w odpowiedzi ostrzeliwali osetyńskie pozycje. - Gruzini od początku roku zachowywali się agresywnie, tak jakby chcieli nas sprowokować do wojny - wspomina w rozmowie z DZIENNIKIEM Kosta Koczijew, jeden z najbliższych doradców przywódcy Osetii Południowej Eduarda Kokojty. - Ich wojska zajmowały wzgórza dookoła Cchinwali, snajperzy prowadzili ciągły ostrzał, w wyniku którego ginęli nasi ludzie. Miasto było niemal okrążone, a armia miała doskonałe pozycje do natarcia. Musieliśmy na to zareagować.
Wymiana ognia była ostra, ale w tym rejonie zdarzało się to nie pierwszy raz. Gruzini zaczęli się na serio niepokoić, kiedy ich wywiad przechwycił kilka rozmów osetyńskich wojskowych, którzy stali na granicy z Rosją.
Oto zapis jednej z nich:
"Pogranicznik: Rosjanie właśnie przerzucili swoje uzbrojenie na drugą stronę tunelu. Tunel jest pełny czołgów, samochodów GAZ-66 i ludzi.
Oficer ze sztabu: Bardzo dobrze".
Tunel Rokijski to jedyne drogowe połączenie między Osetią Południową a Rosją. Zagadką pozostaje, dlaczego Gruzini w porę nie zdołali zniszczyć 3,5-kilometrowego tunelu, to nim Rosjanie przerzucili ciężki sprzęt, dzięki któremu błyskawicznie pobili przeciwników. Polski generał: - Już po wojnie analizowaliśmy ten kluczowy moment. Naszym zdaniem Gruzini nie mogli 7 sierpnia zniszczyć Tunelu Rokijskiego, bo teren wokół był już opanowany przez oddziały rosyjskie.
Podobne zdanie ma Koczijew: - Gruzini liczyli na to, że potok uchodźców zablokuje wąską drogę, a wojska i tak nie będą mogły być przerzucone na południe.
"To kluczowe pytanie" - mówi DZIENNIKOWI Temur Jakobaszwili, gruziński minister ds. reintegracji, bliski współpracownik prezydenta Saakaszwilego. - Prawda jest taka, że zniszczenie tego górskiego tunelu to bardzo trudne zadanie. Nie mieliśmy wówczas ani czasu, ani odpowiedniego sprzętu by to zrobić.
3.
Po wieczornej rozmowie z 7 sierpnia z Saakaszwilim Kaczyński był przekonany, że wojna wisi na włosku. Prezydent powiedział najbliższym współpracownikom, że przerywa urlop i wraca do Warszawy. Miał rację, wojna wybuchła po kilkunastu godzinach.
Jeszcze przed telefonem do Juraty Saakaszwili przez cały dzień zwijał się jak w ukropie. Rozkazał Temurowi Jakobaszwilemu wyjazd do Cchinwali. Minister spotkał się w osetyjskiej stolicy z generałem Muratem Kułahmetowem, dowódcą rosyjskich sił pokojowych w Osetii Południowej. Pytał go, o co chodzi? Dlaczego Rosjanie pozwalają Osetyczykom ostrzeliwać gruzińskie pozycje? Miał usłyszeć, że "separatyści są poza kontrolą".
"Miasto było opustoszałe. Bez ludzi na ulicach, bez samochodów" - opowiada nam Jakobaszwili. "Kułahmetow próbował dzwonić do ważnych osetyjskich urzędników, ale nikt nie podnosił słuchawki".
Gruzini za radą Kułahmetowa ogłosili jednostronne zawieszenie broni. Sam Saakaszwili wystąpił wieczorem w telewizji z apelem o zachowanie spokoju: "Kocham naród osetyjski, jako prezydent i szary obywatel. Proszę was o wstrzymanie ognia. Dajmy szansę pokojowi i dialogowi" - przekonywał.
Jednak wszystko poszło według zupełnie innego scenariusza. Według Gruzinów strona osetyjska nie tylko nie wstrzymała ognia, ale zaczęła ostrzeliwać kolejne wsie. Osetyjczycy przypominają, że to Saakaszwili - kilka godzin po koncyliacyjnym orędziu - dał armii rozkaz do ataku.
Rzeczywiście, późnym wieczorem Saakaszwili wydał wojsku trzy rozkazy: powstrzymać rosyjskie czołgi zmierzające do Cchinwali, zneutralizować punkty ogniowe, skąd ostrzeliwane były gruzińskie wsie, zredukować do minimum straty wśród cywili.
Gruziński minister obrony Dawid Kezeraszwili zadzwonił do generała Kułahmetowa z informacją, że Gruzja zaczyna operację wojskową. Szef gruzińskiego MON do gabinetu zaprosił kilku dziennikarzy, byli świadkami rozmowy.
"Wszystko jasne... Cóż, wasza sprawa" - odparł Kułahmetow.
Prawdziwa wojna zaczęła się, gdy gruzińska artyleria otworzyła ogień do wsi Chetagurowo i dzielnicy Cchinwali Wierchnij Gorodok, gdzie - w pobliżu koszar rosyjskich sił pokojowych - skoncentrowane były siły osetyjskie.
Gruzini szybko zajęli przedmieścia Cchinwali, następnego dnia kontrolowali już niemal całe miasto. Rosyjskie siły powietrzne poniosły pierwsze straty - na początku wojny zestrzelono, według różnych danych, od dwóch do czterech samolotów bojowych.
"Wydarzenia te kompletnie zszokowały sztab rosyjskich sił powietrznych" - napisał w analizie dla pisma "Bellona" podpułkownik Adam Radomyski z Akademii Obrony Narodowej. Jego zdaniem rosyjscy piloci nie mieli informacji o stanowiskach gruzińskiej obrony przeciwlotniczej.
Na razie wszystko układało się pomyślnie dla Gruzinów. Jednak Rosjanie i siły osetyjskie koncentrowały się już koło położonego na północ od Cchinwali miasta Dżawa.
4.
Gruzińska ofensywa rozwijała się najlepsze, ale Lech Kaczyński jeszcze w Juracie 8 sierpnia polecił swojej kancelarii wydanie ostrego komunikatu: "Prezydent uważa za niedopuszczalne jakiekolwiek wtrącanie się w wewnętrzne sprawy Gruzji".
Następnego dnia 9 sierpnia przed południem na lotnisku w Gdańsku Rębiechowie Lech Kaczyński spotkał się z premierem Tuskiem. Poinformował go, że wraz z prezydentami z Europy Środkowej i Wschodniej ma zamiar wydać deklarację popierającą Gruzję.
"Być może będę musiał polecieć do Tbilisi" - powiedział Tuskowi.
"Premier rozmawiał z prezydentem o Gruzji, ale przy okazji wylewał żale na dziennikarzy" - mówi jeden z prezydenckich ministrów. "Był wściekły na DZIENNIK, który opublikował tekst o tym, jak szef rządu gra ze swoimi współpracownikami w piłkę".
9 sierpnia od rana współpracownicy prezydenta wisieli na telefonach. Z politykami z państw nadbałtyckich ustalali treść deklaracji politycznej popierającej Gruzję. W odezwie padną bardzo mocne słowa: "Unia Europejska i NATO muszą przejąć inicjatywę i sprzeciwić się szerzeniu imperialistycznej i rewizjonistycznej polityki na wschodzie Europy".
Ludzie Kaczyńskiego starali się, aby pod dokumentem znalazł się podpis czeskiego prezydenta Vaclava Klausa. Negocjacje prowadzili z Ladislavem Mravcem z kancelarii czeskiego przywódcy. Ale Klaus odmówił podpisania odezwy, która ostro atakowała Kreml.
5.
Głos Europy Wschodniej był istotny, ale Kaczyński chciał, by Tbilisi poparli jeszcze sojusznicy z Zachodu. Próbował przekonać do tego Nicolasa Sarkozy’ego. Byłby to spory sukces, bo w sierpniu 2008 roku prezydencja Unii Europejskiej pozostawała w rękach Francuzów. Obaj rozmawiali ze sobą telefonicznie 10 sierpnia. Szybko okazało się, że mają zupełnie rozbieżne stanowiska. Przebieg narady poznaliśmy dzięki współpracownikowi Lecha Kaczyńskiego: "Polski prezydent mówił do słuchawki, że trzeba bronić Gruzinów. Przekonywał nawet, że Unia powinna wysłać na Kaukaz siły pokojowe. Jednak Sarkozy twardo odpowiadał, że winny całej rozróby jest Saakaszwili, bo to on zaczął strzelać".
"Kaczyński ripostował, że to nie jest dobry czas na rozstrzyganie, po czyjej stronie jest wina. Jeden mówił swoje, drugi swoje" - opowiada nasz informator.
Polski prezydent nie odpuszczał: "Jeśli stracimy Gruzję, stracimy cały region".
Sarkozy jakby nie słuchał: "Nie martw się. Ja to sam załatwię. Winny jest Saakaszwili. On wywołał reakcję Rosjan".
"Rozmowa była na granicy ciśnięcia słuchawką. Sarkozy przekonywał Kaczyńskiego, by ten nie mieszał się do konfliktu. Kaczyński bał się, że Francuzi i Niemcy, najsilniejsze państwa w UE, dogadają się z Rosją i sprzedadzą interesy naszego sojusznika" - mówi informator z pałacu.
6.
Tymczasem na wojnie nastąpił przełom. 9 sierpnia Rosjanie rozpoczęli potężną kontrofensywę. Okazało się, że gruzińska armia nie jest w stanie jej powstrzymać. Już po południu ich wojska zostały wyparte z centrum Cchinwali. Jednocześnie rosyjscy sztabowcy przygotowywali uderzenia z nowych kierunków. Rosyjska Flota Czarnomorska zbliżyła się do gruzińskiego portu Poti. Władze innej zbuntowanej republiki - Abchazji - zapowiedziały początek operacji militarnej przeciwko Gruzji. W Dagestanie koncentrowały się wojska gotowe uderzyć od północnego wschodu. Tego dnia Rosjanie po raz pierwszy w tej wojnie rzucili do walki bombowce dalekiego zasięgu. Dziesięć Tu-22M3 systematycznie atakowało bazy wojskowe na terenie całej Gruzji. Obrona przeciwlotnicza nie dawała sobie z nimi rady, naloty prowadzone były z dużej wysokości.
Następnego ranka przyszyły jeszcze gorsze wieści. 300 czołgów i 10 tysięcy dodatkowych żołnierzy przekroczyło Tunel Rokijski. Gruzini musieli wycofać się z Cchinwali. Przed południem 4000 desantowców wylądowało na gruzińskim wybrzeżu. Wieczorem rosyjskie wojska przekroczyły administracyjną granicę między Osetią Południową i Gruzją. Armia zbliżała się do Gori. Wojska gruzińskie i ludność cywilna zaczęły opuszczać miasto i okoliczne wsie. Zwycięska wojna zamieniła się w pośpieszny odwrót.
7.
Sytuacja Gruzji stała się dramatyczna i Lech Kaczyński przekonał się o tym osobiście. Wieczorem 11 sierpnia prezydent Saakaszwili przekazał przez ambasadora Gruzji w Warszawie Konstantina Kavtaradze wiadomość dla Kaczyńskiego:
"Mamy informację, że rosyjskie czołgi zamierzają zaatakować Tbilisi. Będziemy walczyli do ostatniego żołnierza. Co by się nie działo, będziemy kontynuowali walkę. Liczymy na prezydenta Polski, że nie zapomni o Gruzji i przypomni o naszej sprawie na arenie międzynarodowej".
Dyplomata mimo późnej pory wykręcił numer do Mariusza Handzlika, dyrektora biura spraw zagranicznych Kancelarii Prezydenta. Przekazał najświeższe wieści z Tbilisi. Po kilku chwilach dyrektor oddzwonił.
"Prezydent pana oczekuje" - usłyszał Kavtaradze.
Przed północą Kaczyński zszedł z pałacowego mieszkania do biura, żeby zobaczyć się z gruzińskim ambasadorem.
"Przekazałem posłanie od mojego prezydenta. Jeszcze przy mnie Lech Kaczyński zatelefonował do prezydenta Litwy Valdasa Adamkusa (później do prezydentów Estonii i Ukrainy i do premiera Litwy) i spytał, czy polecą z nim do Tbilisi" - opowiada Kavtaradze.
Kaczyński miał także informacje z innego źródła. 11 sierpnia przed południem wysłał rządowym samolotem na Kaukaz jednego z najbardziej zaufanych współpracowników, ministra Piotra Kownackiego. Minister 11 sierpnia był w Erewaniu, do Tbilisi dotarł następnego dnia rano. Miasto było na wpół opustoszałe. Wiele sklepów i restauracji zostało zamkniętych. Kownacki mógł po drodze obserwować rzędy samochodów ciągnące w kierunku Armenii, widział kolejkę przerażonych ludzi na granicy.
8.
Prezydent Polski zmontował koalicję z liderów państw bałtyckich i prezydenta Ukrainy. - Misja była konsultowana z Waszyngtonem, który poparł ten pomysł - tłumaczy nam urzędnik prezydenta.
12 sierpnia rządowy samolot zbierał prezydentów Litwy i Estonii oraz premiera Łotwy. Wrócił do Warszawy po Kaczyńskiego. Stamtąd udał się do Symferopola, by wziąć na pokład Wiktora Juszczenkę oraz żonę Saakaszwilego, która odpoczywała na Krymie.
Juszczenko miał w Symferopolu przygotowany do lotu swój samolot, ale polskiemu prezydentowi i reszcie delegacji zależało na tym, żeby przywódcy lecieli razem.
Rządowy samolot był zapchany oficjelami i dziennikarzami. Polski przywódca siedział koło Valdasa Adamkusa, który mówi po polsku i przyjaźni się z Kaczyńskim. Adamkus miał wówczas 82 lata, polski prezydent martwił się o zdrowie Litwina.
W tym czasie prezydent Nicolas Sarkozy wybrał się z wizytą do Moskwy. Jako przywódca Unii Europejskiej chciał wynegocjować na Kremlu zawieszenie broni między Gruzją a Rosją.
Najprawdopodobniej w Symferopolu do Lecha Kaczyńskiego doszły niepokojące informacje. W sześciopunktowym planie pokojowym Sarkozy’ego nie ma mowy o "terytorialnej integralności Gruzji". Polski prezydent doszedł do wniosku, że pozwoli to na formalne pozbawienie Gruzji terytoriów Osetii Południowej i Abchazji. Postanowił namawiać Saakaszwilego, by nie zgadzał się na takie porozumienie. By odnieść sukces, musiał być w Tbilisi przed Francuzem i rozmówić się z Saakaszwilim. Rozpoczął się wyścig do Tbilisi.
9.
Kaczyński był w gorszej sytuacji. Sarkozy leciał z Moskwy bezpośrednio do Tbilisi, i to w asyście rosyjskich myśliwców, które już wtedy kontrolowały przestrzeń powietrzną nad Gruzją. Tymczasem polski prezydent i reszta międzynarodowej delegacji nie mogła liczyć na uprzejmość Rosjan. Wcześniej zostało ustalone, że polski Tu-154 ze względów bezpieczeństwa wyląduje w Azerbejdżanie, na lotnisku w Gandży.
Dlatego jeszcze w Symferopolu ówczesny szef BBN Władysław Stasiak zaczął naciskać na pilota, żeby leciał prosto do Tbilisi.
Mówił, że to jest rozkaz prezydenta, który jest zwierzchnikiem sił zbrojnych. Dowódca bronił się, że nie może lecieć do Tbilisi, bo nie ma zgód dyplomatycznych, a nad Gruzją panuje rosyjskie lotnictwo.
Jednak Stasiak nie ustępował. Pilot zatelefonował do pułkownika Tomasza Pietrzaka, dowódcy 36. pułku lotniczego, który obsługuje samoloty rządowe.
Dalsze wydarzenia zrelacjonował nam wysoki rangą urzędnik MON, gdyż sprawa została przez resort dokładnie zbadana. Według niego pułkownik Pietrzak powiedział pilotowi, że na jego miejscu nie leciałby do Tbilisi. Po jakimś czasie sam Lech Kaczyński został połączony z Pietrzakiem. "Zrobię rozpierduchę na skalę międzynarodową, jeśli nie polecimy" - usłyszał pułkownik od prezydenta. Tak relacjonuje nam wysoki rangą urzędnik MON. Ale Pietrzak był nieugięty, więc prezydenccy współpracownicy z lotniska w Symferopolu zaczęli interweniować w sztabie generalnym u generała Mieczysława Stachowiaka. Ten uważał, że pilot powinien wykonać rozkaz prezydenta i skierować samolot do Tbilisi. Takie dyspozycje zostały przez Stachowiaka przekazane generałowi Krzysztofowi Załęskiemu, dowódcy lotnictwa. Ten wydał pisemny rozkaz Pietrzakowi. Jeden z najdziwniejszych w historii. Dyspozycja była taka: samolot leci do Gandży, a stamtąd to Tbilisi. Rozkaz był sprytny i wyglądał na wydany zgodnie z zasadą: Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Stało się jak w rozkazie. Tu-154 poleciał do Gandży, a następnego dnia, gdy trwał już rozejm, przemieścił się do stolicy Gruzji.
10.
Salomonowy rozkaz nie pomógł prezydentowi Kaczyńskiemu. Jak niepyszny musiał wysiąść w Gandży. Przypuszczał, że nie zdąży do Tbilisi przed Sarkozym i cała dyplomatyczna układanka weźmie w łeb. Miał prawo być wściekły.
Na lotnisku na prezydentów czekała gigantyczna kolumna samochodów, którą podstawił azerbejdżański przywódca Ilham Aliljew.
Alijew wcześniej rozmawiał z Kaczyńskim i obiecał mu pomoc. Jednak zaznaczył, że nie chce się mieszać do konfliktu.
"W rozmowie z Kaczyńskim rzucił kilka niewybrednych słów pod adresem Saakaszwilego. Twierdził, że Gruzja niepotrzebnie dała się wciągnąć w awanturę. Dodał jeszcze: <Ja jeszcze nie spaliłem za sobą mostów, zawsze mogę dogadać się z Kremlem>" - opowiada prezydencki minister.
Przez Azerbejdżan w kierunku Gruzji ruszyła kolumna oficjeli. Przy drodze co kilkanaście metrów stali azerscy milicjanci. Funkcjonariusze polskiego BOR ubrani jak na wojnę. Wokół spokój, ładne krajobrazy, pootwierane knajpy - żadnych oznak napięcia.
Na granicy oficjele przesiedli się do gruzińskich samochodów i pojechali do Tbilisi.
11.
Kaczyński próbował przejąć inicjatywę. Przez Piotra Kownackiego, który był już w Tbilisi starał się umówić spotkanie z Sarkozym. Strona polska naciskała na Gruzinów, żeby ci doprowadzili do spotkania z francuskim prezydentem. Gruzini odpowiadali, że niczego nie obiecują, bo to zależy od woli Sarkozy’ego.
W końcu francuski ambasador przekazał, że Sarkozy nie spotka się z Kaczyńskim ani innymi delegatami z Europy Wschodniej. Dlaczego? Francuzi znaleźli argumenty dyplomatyczne: "Sarkozy nie jest w Tbilisi z oficjalną wizytą jako prezydent Francji, a jedynie jako mediator Unii Europejskiej, i nie może spotykać się z przywódcami innych państw".
Kaczyński do stolicy Gruzji dotarł przed wieczorem. Nie było szans na dyplomatyczne rozmowy - pierwszym punktem programu był wiec. Dziesiątki tysięcy ludzi czekały już kilka godzin na placu przed budynkiem parlamentu w alei Rustawelego na wystąpienie Kaczyńskiego, Juszczenki i przywódców państw bałtyckich. Wszyscy wygłosili bardzo ostre mowy, ale polski prezydent był chyba najtwardszy:
"Jesteśmy tu po to, by walczyć. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nasi sąsiedzi pokazali twarz, którą znamy od setek lat. Ci sąsiedzi uważają, że narody wokół nich powinny im podlegać. My mówimy <nie>! I my też świetnie wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj. Na Polskę" - grzmiał Kaczyński. Jego wystąpienie było wielokrotnie przerywane przez aplauz tłumu.
Jednak w czasie wiecu doszło do dziwnej sytuacji. Okazało się, że Micheil Saakaszwili zniknął i jego sojusznicy zostali sami na schodach parlamentu, skąd przemawiali. Co robił wtedy gruziński prezydent? Najprawdopodobniej prowadził w budynku parlamentu negocjacje z Nicolasem Sarkozym w sprawie porozumienia pokojowego.
"Rozmowy były długie" - tłumaczy DZIENNIKOWI Temur Jakobaszwili. "Rozważano na nich różne warianty rozwoju sytuacji, w tym zagrożenie atakiem rosyjskich czołgów na Tbilisi".
12.
Po zakończeniu wiecu Kaczyński i reszta delegacji zostali zaprowadzeni do budynku parlamentu. Doszło tam do kolejnej niecodziennej sytuacji. Trzej prezydenci i premier oraz ich dyplomatyczne otoczenie stali przez blisko pół godziny w dużej sali. Prowadzili z dziennikarzami luźne rozmowy, czekali na to, co będzie dalej. Jednak organizatorzy byli tak samo zdezorientowani.
"Gdzie jest Saakaszwili? Co my tu robimy?" - szeptali między sobą członkowie delegacji. W końcu prezydenci i ich najbliżsi współpracownicy zostali zaproszeni do innego, mniejszego pomieszczenia, ale niewiele się zmieniło.
"Niewielka sala, bez klimatyzacji, na stole woda. Przywódcy zostali pozostawieni sami sobie. Nie było żadnych informacji. Czekali na Saakaszwielego, który nie nadchodził" - opowiada współpracownik prezydenta.
Kaczyński albo wiedział, albo się domyślał, że Saakaszwili ulegał namowom Sarkozy’ego. Kiedy gruziński prezydent przeszedł w końcu do przywódców z Europy Środkowej i Wschodniej, Kaczyński poprosił go na stronę.
"Wyglądało to nieco komicznie, bo niewielki wzrostem Kaczyński rugał ogromnego jak niedźwiedź Saakaszwilego. Musiały paść ostre słowa, bo Kaczyński nie chciał przy rozmowie tłumaczki. O pomoc poprosił Kownackiego" - mówi urzędnik pałacu.
Saakaszwili wymówił się od dalszej rozmowy. Czekało go kolejne spotkanie z Sarkozym, na którym miał oficjalnie zgodzić się na jego propozycje.
Nieoczekiwanie w salce, w której siedzieli przywódcy z Europy Wschodniej, pojawił się prezydent Francji. Przywitał się ze wszystkimi, ale nawet nie usiadł. Zatrzymał się przy Kaczyńskim, któremu rzucił po polsku: "Mów <tak, tak, tak>!
Kaczyński odparowuje: "Mówię <nie, nie, nie>!
Sarkozy przemknął przez salę jak tajfun: "Muszę już wylatywać" - powiedział na odchodnym.
Polski prezydent zrozumiał, że porozumienie, w którym nie ma gwarancji integralności terytorialnej Gruzji, jest przesądzone.
"To się źle skończy" - powiedział jeszcze do Saakaszwilego.
13.
Misja była skończona. Wszyscy wyszli na wewnętrzny dziedziniec, na tyłach parlamentu.
"Jedziemy do restauracji" - zarządził szef kancelarii Saakaszwilego. Podczas kolacji prezydent Kaczyński demonstrował swoje niezadowolenie. Był niemiły, brzęczał sztućcami, głośno odstawiał talerze.
"Nie denerwuj się" - próbował go uspokajać Saakaszwili. Tłumaczył, że nie miał wyjścia. Sarkozy miał go zapytać, czy woli podpisać porozumienie, czy woli rosyjskie czołgi w Tbilisi.
"Ja w czasie puczu w sierpniu 1991 r. siedziałem w gabinecie szefa rządu w kamizelce kuloodpornej" - wtrącił premier Łotwy Ivars Godmanis. Po chwili włączył się Wiktor Juszczenko: "Przynajmniej wiemy, jak wygląda solidarność Zachodu. Na jaką pomoc można liczyć w obliczu agresji".
Następnego dnia rano Kaczyński pojechał do tbiliskiej rezydencji Saakaszwilego. W trakcie konferencji prasowej nadeszła wiadomość, że rosyjskie wojska wkroczyły do gruzińskiego miasta Gori.
Rosjanie właśnie złamali porozumienie, które przywiózł do Tbilisi Sarkozy. Zakładało ono, że ich wojska wycofają się na pozycje sprzed rozpoczęcia konfliktu. Po dwóch tygodniach Kreml uznał niezależność Osetii Południowej i Abchazji. Okazało się, że Kaczyński miał rację - porozumienie otworzyło furtkę do formalnego podziału Gruzji.
Pozostaje pytanie, czy Saakaszwili miał możliwość negocjacji porozumienie i domagania się zapisania w nim terytorialnej integralności kraju? Czy też stał pod ścianą i gdyby nie zgodził się na podpisanie dokumentu przywieziony przez Sarkozy’ego, to rosyjskie czołgi weszłyby do Tbilisi? Temur Jakobaszwili: "To było tylko porozumienie o zawieszeniu broni, a nie plan pokojowy. Naszym zdaniem nie było tam konieczne umieszczanie punktu o integralności terytorialnej kraju".
Kosta Koczijew, doradca Eduarda Kokojty, mówi, że Saakaszwili grał wówczas o własną skórę: "Wiedział, że jego armia jest rozbita, mógł się obawiać, że grozi mu trybunał, który osądzi go za zbrodnie wojenne. Pewnie dlatego zgodził się na plan pokojowy".
***
Po roku od wojny między Rosją i Gruzją znów narasta napięcie. A jak wydarzenia z sierpnia 2008 r. wpłynęły na stosunki polsko-gruzińskie, na przyjacielskie relacje między Kaczyńskim a Saakaszwilim? "Stosunek Kaczyńskiego do Gruzji nie uległ zmianie. Nadal z całego serca popiera jej NATO-wskie aspiracje i prawo do integralności terytorialnej. A serdeczne relacje z Saakaszwilim? Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz się widzieli. Nie ma co ukrywać, że ich przyjaźń od czasu spięcia w sierpniu zeszłego roku uległa ochłodzeniu" - mówi współpracownik prezydenta.