Szerzenie wiedzy w temacie tolerancji dla różnych grup społecznych nadal jest w Polsce potrzebne. Aby przyznać się do bycia gejem, wciąż trzeba odwagi i ugruntowanej pozycji– mówi trener mentalny i działacz społeczny Jakub B. Bączek.
Coming out po 40.
Bączek sam dokonał coming outu dopiero po 40.Tak, oczywiście, że wolałbym, aby każdy, kto chce wykrzyczeć światu (a przede wszystkim najbliższym), że kocha człowieka tej samej płci, mógł to zrobić jak najwcześniej. Rzeczywistość jednak jest inna. Po prostu się boimy. Boimy się reakcji rodziny, następnie – co powiedzą i jak będą traktować nas współpracownicy. Ja jako osoba publiczna bałem się tego, co zadzieje się w sieci, zwłaszcza wśród setek tysięcy moich obserwatorów czy moich uczniów - wyznaje trener mentalny, który ma na koncie ponad 20 książek sprzedawanych na całym świecie.
Miałem to szczęście, nie wiem do końca dlaczego, że po moim coming oucie jakieś 95 proc. komentarzy, których pojawiły się dosłownie tysiące, to treści wspierające, za które też jestem ogromnie wdzięczny. Zaledwie może 5 proc. stanowiły teksty typowo hejterskie w rodzaju "pójdziesz do piekła". Pojawiły się również gratulacje za odwagę. Bo wciąż coming out wymaga odwagi, niestety. Jest to jak przyznanie się do winy i z tym właśnie walczymy na co dzień, aby stało się to normalne. Wszyscy jesteśmy ludźmi i zasługujemy na miłość. Tylko tyle i aż tyle - dodaje Bączek.
Przemoc kulturowa
Według działacza "strach przed przyznaniem się do odmiennej orientacji to jest jakiś rodzaj przemocy kulturowej. Geje i często też lesbijki, po prostu osoby LGBT+, mamy poczucie, zwłaszcza w młodości, że jesteśmy wybrakowani. Często dwa razy mocniej pracujemy, żeby uwierzyć w swoją wartość".
I teraz kiedy ktoś mówi: "Gratuluję ci odwagi", ja to rozumiem i czuję, że tam jest troska po drugiej stronie, ale jest to rodzaj nieuświadomionej przemocy kulturowej, bo to trochę tak jakbyśmy powiedzieli: "No, witamy w świecie normalnych". My się boimy. To też chcę podkreślić, że tam jest prawdziwy lęk. Dlatego z doświadczenia mogę powiedzieć, że posiadanie ugruntowanej pozycji zawodowej, finansowej, rozpoznawalność, pomagają w podjęciu takich trudnych decyzji. Decyzji, które podejmujemy z szacunku dla drugiej połowy, by się nie ukrywać, by nie musieć owijać w bawełnę, gdy ktoś nas pyta, z kim byliśmy na wakacjach… Ale tak nie powinno być, każdy powinien bez strachu przed napiętnowaniem i odrzuceniem móc się przyznać do bycia gejem czy lesbijką- spostrzega Bączek.
Chwyt marketingowy
Czy zatem Miesiąc Dumy faktycznie przynosi korzyści osobom LGBT? Obawiam się, że nie do końca. Poruszając się po świecie biznesu, widać, że stała się to chwilowa moda. Tęczowe barwy w logotypach są już memem. Internauci śmieją się, że wiele firm zmienia barwy na tęczowe w czerwcu, aby później wrócić do zwyczajnych praktyk, że jest to tylko założenie na moment peleryny i nie idzie za tym nic więcej oprócz chęci zarabiania. Pokazania, jacy to my jesteśmy postępowi - mówi trener.
I chociaż potrzebujemy wszelkich inicjatyw, które sprawią, że życie osób LGBTQ+ będzie normalne, że społeczeństwo będzie się edukować, stanie się bardziej otwarte, zaczynam wątpić, czy działania marketingowe idą w tym kierunku. A wręcz niestety mają odwrotny skutek. Pojawia się wyśmiewanie, porównywanie tej samej firmy w różnych zakątkach świata, tego, że marki nie walczą o prawa kobiet i mniejszości w krajach, gdzie są one łamane…- zauważa gorzko Bączek.
Jednak choć wciąż polskie społeczeństwo czeka wiele pracy w zakresie tolerancji, niewątpliwie Pride Mont niesie też pozytywy. Uważam, że jest znacznie lepiej, bo młode pokolenie, identyfikujące się jako obywatele świata, jest bardziej otwarte i faktycznie rozumie, że każdy człowiek jest inny i ma prawo do szczęścia - podkreśla działacz.
Marzę, aby za zmianą logotypu na tęczowy szło coś więcej, niż tylko chęć marek do wpasowania się w trend marketingowy. Marzę aby każdy miesiąc był ważny dla wspierania drugiego człowieka. Bo koniec końców wszyscy jesteśmy ludźmi i potrzebujemy siebie nawzajem - kwituje Bączek.