Strażnicy weszli na posesję we wsi Janowice koło Lęborka (woj. pomorskie) dziś przed południem. "Zobaczyliśmy ogromny bród, ale też kilka innych, bardzo istotnych uchybień prawnych" - powiedział dziennikowi.pl Mateusz Janda, szef Straży dla Zwierząt. Cztery krowy były w stanie agonalnym, dwie już martwe leżały przykryte folią. Nikt nawet nie zabrał ich z pomieszczenia, dlatego wszystkie zwierzęta: chore i zdrowe przebywają razem. Na tym nie koniec. Pomiędzy chorymi krowami ocieliła się zdrowa sztuka. To także naruszenie elementarnych przepisów weterynaryjnych.
W sumie w całym gospodarstwie przebywa 600 krów. Nieoficjalnie strażnicy podejrzewają, że gospodarstwo jest dotowane z Unii Europejskiej i na każdą sztukę bydła właściciel dostaje dotację. Interes należy do Holendra i jego polskiej żony. Początkowo kobieta nie chciała wpuścić na teren strażników, ale przekonała ją do tego policja.
Wygląda też na to, że sprawę znał miejscowy Powiatowy Lekarz Weterynarii. "Wezwany przez nas, stwierdził bez oględzin, że nie przyjedzie, bo nie ma co robić na miejscu" - mówi Janda. Teraz strażnicy i policja przekonują lekarza, żeby jednak zaczął wykonywać swoje obowiązki.
Obrońcy zwierząt oskarżają Holendra hodującego na wielką skalę bydło w Polsce o brak ludzkich odruchów. Jego stado liczące 600 krów ma żyć strasznych warunkach. Wszędzie panuje bród, zwierzęta padają, a zdrowe sztuki cielą się wśród chorych. Co więcej, hodowlę ma finansować Unia.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama