"Nawet dzisiaj z nim do pracy jechałem, rano mnie autem przywiózł. Już raczej z nim nie pojadę z powrotem - mówił w radiu TOK FM załamany górnik. Pracował on na tej samej zmianie, co poszkodowani górnicy, kilkaset metrów od miejsca, gdzie zapalił się metan. W pewnym momencie usłyszał huk. "Nic tego nie zapowiedziało, przynajmniej do godziny 10" - mówi górnik.

Reklama

"Pracowałem powyżej przebudowy. Poniżej poszły dymy i byłem przekonany, że jest strzał i że przeczekamy. Schowaliśmy się do świeżego powietrza, ale dymy narastał, narastały... Telefon do dyspozytora, okazało się, że było zapalenie metanu. Wycofaliśmy się szybko, było nas około 18 górników" - opowiada Jankowski i dodaje, że jego grupę uratowała wiedza, w która stronę iść. "Nie można iść w stronę dymu. Trzeba wyjść jak jest zalecane" - tłumaczy. Jego zdaniem możliwe jest, że przyrządy nie wykryły metanu, który mógł się zgromadzić w jakiejś szczelinie.

Tragedia w kopalni "Wujek-Śląsk, Ruch Śląsk" w Rudzie Śląskiej-Kochłowicach,wydarzyła się ok. godz. 10.15 na poziomie 1050 metrów. Przed bramą zakładu zgromadzili się bliscy pracujących tam górników. "Nieoficjalnie mówią mi, że ktoś widział męża na powierzchni, więc żyje. Ale nikt nam nic nie mówi, nie ma żadnych informacji" - mówiły reporterowi TOK FM żony górników.

Rodziny górników gromadzą się przed szpitalami, gdzie lekarze walczą o życie poparzonych i rannych. "Tam jest mój mąż. Wiem tylko tyle, że jest strasznie poparzony. Dowiedziałam się od mamy męża. Później zadzwonił jego kierownik. Zawsze jest człowiek dobrej myśli. Jesteśmy trzy miesiące po ślubie" - mówi jedna z kobiet czekających pod szpitalem na informacje o stanie zdrowia górników.

"Nie chcą mnie wpuścić do szpitala. Nawet nie wiem czy on w nim jest. Czekamy" - mówi stacji TVN24 narzeczona jednego z rannych górników. Matka innego płacze: "syn żyje i cieszę się bardzo. Zadzwonił tylko żebym przyjechała i nic nie mówił".

Lekarze ze szpitala w Siemianowicach Śląskich nie chcą wpuszczać rodzin górników. Cały czas walczą o ich życie. "Najpierw musimy się nimi zająć. Są w stanie ciężkim. Mają poparzenia ciała od 40 do 90 procent. U wszystkich podejrzewamy poparzenia dróg oddechowych" - mówi doktor Marek Grabowski.