Gracie Churchill-Browne jest tłumaczką z języka hiszpańskiego na lotnisku w Vancouver. W 2007 roku była świadkiem, jak przez wiele godzin w jednym z terminali uwięziony był Polak -Robert Dziekański. "Wyglądał na zmęczonego, zagubionego i sfrustrowanego" - opowiadała Churchill-Browne przed niezależną komisja śledczą, która bada śmierć Polaka.

Reklama

"Nikt nie mógł go zrozumieć, dlatego tam utkwił" - mówiła tłumaczka. Dobrze znając takie sytuacje postanowiła zaregować. Zwróciła się do strażników, by ciznaleźli kogoś, kto mówi po polsku. Ale została zignorowana. "Jest dużym chłopcem" - miała odpowiedzieć strażniczka.

Chwilę potem tłumaczka wyszła z pracy. Przed lotniskiem zobaczyła karetkę. Jeszcze nie wiedziała, że w tym czasie Robert Dziekański juz nie żył. Zginął porażonyparalizatorami przez strażników.

Zeznań Churchill-Browne ze spokojem nie mogła wysłuchać matka Roberta Dziekańskiego. Zofia Cisowski wybuchła głośnym płaczem.

Śmierć Polaka, po tym jak czterech kandayjskich strażników z zarzutów oczyściła prokuratura, bada niezależna komisja. Przełom w jej śledztwie nastąpił w czerwcu. Ujawniono wtedy korespondencję między wysokimi oficerami Królewskiej Policji Konnej. Wynikało z niej, że czterej policjanci w drodze na lotnisko w Vancouver uzgodnili plan działań i postanowili użyć paralizatora, jeśli Polak nie będzie chciał z nimi współpracować. Tymczasem w śledztwie twierdzili, że żadnego planu nie było.

Ale we wtorek zderzyły się z tym zeznania oficera, na słowach którego oparty był kompromitujący e-mail. Pod przysięgą stwierdził on, że został źle zrozumiany przez autora korespondencji.