Przemoc w rodzinie zaczyna się zazwyczaj niewinnie. Do zwykłej kłótni dochodzą wyzwiska, potem zaczyna się szturchanie, które zmienia się w brutalny atak fizyczny. – Początkowo na to się nie reaguje, bo rodzina wydaje się ważniejsza niż to, że ktoś cię wyzywa. Ale granica przesuwa się niepostrzeżenie, i potem ląduje się na ostrym dyżurze ze złamaną ręką albo krwawiącą wargą – mówi Anna Korzeniowska, która przez kilkanaście lat była maltretowana przez męża. Wiele kobiet nawet po takich wydarzeniach zostaje z partnerem. A jeżeli chce się odseparować od prześladowcy – musi uciekać z własnego domu.

Reklama

Od ośrodka do ośrodka

– Ostatnio zgłosiła się do nas matka z dziećmi, która po kolejnej awanturze uciekła od męża i tuła się po różnych ośrodkach. Nie może wrócić do własnego mieszkania, bo tam jest jej oprawca. To ich wspólne mieszkanie, ale on nie chce się wyprowadzić, a ona nie wyobraża sobie przebywania z nim pod jednym dachem. Na dodatek nie może się tam nawet dostać, żeby zabrać swoje rzeczy, bo on wymienił zamki – opowiada Aleksandra Bujko, kierowniczka Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie w Lublinie. Lubelski ośrodek może przyjmować zagrożone przemocą kobiety tylko na 3 miesiące, potem muszą zwalniać miejsce dla kolejnych potrzebujących schronienia.

W ostatnich latach w Polsce powstaje coraz więcej placówek, które udzielają ofiarom domowej przemocy bezpłatnej pomocy. Dziś takich specjalistycznych ośrodków jest 37. – Wciąż jest ich jednak zbyt mało, zwłaszcza na terenach wiejskich – mówi Urszula Nowakowska z Centrum Praw Kobiet.

Dla Anny Korzeniowskiej momentem otrzeźwienia były słowa lekarki, która przyjechała na interwencję do domu. – Z takim człowiekiem nie zostałabym nawet pięciu minut – powiedziała doktor, widząc agresywne zachowanie jej męża. Wtedy Anna powiedziała "dosyć". – Wcześniej bałam się, że nie poradzę sobie sama z czwórką dzieci – opowiada. Przyznaje, że miała szczęście, bo mieszkanie, które zajmowali, było jej własnością, mogła więc wyrzucić męża z domu. – Gdyby nie to, być może nadal bym tkwiła w tym związku – mówi. I opowiada, że zna wiele kobiet, które nie mając dokąd pójść, nie decydują się na opuszczenie partnera.

Ale kobiet wybierających ucieczkę jest coraz więcej. – Do naszego ośrodka trafia nawet kilka osób dziennie – mówi Krzysztof Sarzała, dyrektor Centrum Kryzysowego Rodziny w Gdańsku. I przytacza historię młodej kobiety, która niedawno pojawiła się w jego ośrodku. Przyszła z małym dzieckiem, bo – jak później opowiadała – pewnego ranka zdała sobie sprawę, że obudziła się obok potwora. Kobieta zdecydowała się na porzucenie męża dość szybko, bo już po dwu latach. - To rzadkość - twierdzi Sarzała. - Najczęściej kobiety znoszą przemoc całymi latami.

Strach przed skargą

Reklama

Dlaczego kobiety nie walczą z domową przemocą. Główne powody to poczucie bezsilności i strach. – Często wezwanie policji jeszcze bardziej nakręca spiralę przemocy – mówi Beata Mirska ze stowarzyszenia Damy Radę. Dlatego organizacje pozarządowe zajmujące się przemocą w rodzinie od dawna apelują o taką zmianę przepisów, która umożliwiłaby nakazanie domowemu tyranowi, by opuścił wspólnie zajmowany lokal, już w momencie wszczęcia postępowania prokuratorskiego czy nawet zaraz po interwencji policji. Chcą również, by już na tym etapie sprawca przemocy miał zakaz zbliżania się do swojej ofiary. Teraz taki zakaz wydać może tylko sędzia, który zazwyczaj traktuje napastnika łagodnie, wymierzając mu karę w zawieszeniu. Większość spraw o znęcanie się nad rodziną jest umarzana ze względu na znikomą społeczną szkodliwość czynu. Tymczasem – jak wynika z policyjnych statystyk– ponad 72 proc. sprawców przemocy ponownie zaczyna maltretować swoją rodzinę. – Problem w tym, że w świadomości społecznej przemoc domowa wciąż nie jest traktowana jak poważne przestępstwo. Pokutuje przekonanie, że to są wewnętrzne sprawy rodziny. Wielu sprawców nie tylko nie czuje dezaprobaty społecznej czy towarzyskiej, ale cieszy się wsparciem "kolegów" – uważa Renata Durda. I przypomina, że w USA i krajach Unii Europejskiej w sprawach dotyczących przemocy orzekają specjalnie przeszkoleni sędziowie.

Niebieska Karta nie działa

Maltretowanym kobietom miała pomóc tzw. Niebieska Karta zakładana przez policję, która gwarantowała, że sytuację w rodzinie co najmniej raz w miesiącu będzie sprawdzać dzielnicowy. – W praktyce zawiadomienia kobiet, które zgłaszają się na policję, są ignorowane. Funkcjonariusze zakładają Niebieską Kartę, ale potem przez wiele miesięcy nic się w sprawie przemocy nie dzieje – mówi Olga Kudanowska, prawniczka Fundacji Dzieci Niczyje.

Szczególnie trudne są dla policji przypadki przemocy psychicznej, ponieważ brakuje twardych dowodów. Sama policja przyznaje, że taki dokument powstaje jedynie w 15 proc. spraw, do których byli wzywani funkcjonariusze.

Dlatego organizacje pomagające ofiarom przemocy z wielką niecierpliwością czekają na zakończenie prac nad nowelizacją ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, nad którą pracuje od kwietnia nadzwyczajna sejmowa podkomisja. Magdalena Kochan, przewodnicząca podkomisji deklaruje, że prace powinny trwać nie dłużej niż do końca listopada.