DOMINIKA ĆOSIĆ: W Finlandii lawinowo rośnie odsetek obywateli obawiających się agresji rosyjskiej, teraz już ponad 40 proc.
JUSSI HALLA-AHO: Wydaje mi się, że większość Finów zaskoczyło to, co się stało na Ukrainie, tak jak wcześniej byli zaskoczeni wojną w Gruzji w 2008 r. Po upadku ZSRR przez wiele lat żyliśmy w przekonaniu, że nasza sytuacja jest stabilna, że sąsiedztwo z Rosją jest bezpieczne i że tak już pozostanie. Teraz złudzenie mija. Finowie boją się też roli, jaką mogłaby odegrać rosyjska mniejszość u nas – to około 80 tys. osób. Ci ludzie przyjechali do nas na ogół już po upadku Związku Radzieckiego, wielu z nich ma podwójne i fińskie i rosyjskie obywatelstwo. Obawiamy się, że ludzie ci – nawet jeśli sami tego nie będą chcieli – mogą zostać wykorzystani instrumentalnie przez Rosję jako pretekst do wystąpienia z roszczeniami i próba destabilizacji kraju. I jest to argument wykorzystywany w debacie na temat naszego przystąpienia do NATO.
No właśnie, co jakiś czas mówi się o możliwości członkostwa Finlandii w NATO. Uważa Pan, że to realne?
Osobiście nie wierzę, że jakaś frakcja, polityk okaże się na tyle odważna, by oficjalnie zaproponować wstąpienie Finlandii do NATO. Idea przystąpienia do NATO nigdy nie była popularna. Teraz część osób zaczyna się do niej przekonywać, aczkolwiek dalej są w mniejszości. Ciekawym zjawiskiem jest to, że większość Finów ze strachu przed Rosją boi się naszego wstąpienia do NATO. Nie chcą prowokować Rosji. Z drugiej strony wielu ludzi czuje, że członkostwo w NATO może ochronić kraje nadbałtyckie, mające liczną mniejszość rosyjską przed ewentualną agresją ze strony Rosji. Nie sądzę, by to było realne w krótkiej perspektywie czasowej. A inna sprawa, że nie jestem pewien czy sam sojusz byłby zainteresowany akcesją kraju mającego tysiące kilometrów granicy z Rosją. Krajem nieprzewidywalnym. To zwiększyłoby odpowiedzialność NATO.
A niektóre kraje sojuszu starają się unikać odpowiedzialności.
Niektóre stare kraje członkowskie wychodzą z założenia, że przyjęcie Finlandii byłoby przez Rosję odebrane jako jawna prowokacja.
Ostatnio pojawił się kuriozalny w szczerości wywiad niemieckiej minister obrony, która stwierdziła, że Niemcy nie byłyby w stanie wypełnić zobowiązań sojuszniczych.
To niestety stara bolączka NATO, która sprowadza się do smutnej konstatacji, że zdolności obronne sojuszu spoczywają głównie na USA. Wiele krajów europejskich już od lat redukowało wydatki na obronę i zmniejszało armię wierząc, że nigdy nie dojdzie do wydarzeń, jakie obserwujemy na Ukrainie. Dopiero teraz zaczyna do wszystkich docierać, że to było błędne założenie, a Rosja nie jest państwem stabilnym.
Boi się Pan dalszej eskalacji sytuacji?
Sytuacja jest tak nieprzewidywalna, że trudno nawet spekulować. Rosjanie są przyzwyczajeni do biedy i trudnych warunków życia, więc jeszcze większa bieda niekoniecznie na nich wpłynie zniechęcająco wobec obecnych władz. Natomiast pewne jest, że bieda jest dobrą pożywką dla nacjonalizmu i to może zostać wykorzystane przez prezydenta Putina. Chcąc odwrócić uwagę obywateli od wewnętrznych problemów, znajdzie wroga zewnętrznego, jak to już miało nieraz miejsce.
Jak Unia Europejska powinna reagować na wojnę na Ukrainie?
Moim zdaniem, kraje europejskie powinny starać się na różne sposoby wesprzeć niepodległość Ukrainy. Także w razie konieczności dostarczając broni i amunicji ukraińskiej armii. Wiem, że nie jest to zbyt popularny pogląd w Unii Europejskiej. Powinniśmy także rozważyć jeszcze ostrzejsze sankcje, nawet jeśli nie miałyby one natychmiast przynieść efektu. Patrzę na to, co się teraz dzieje i porównuję to z końcówką lat 30-tych, kiedy to zachodnie mocarstwa nie reagowały na kolejne kroki Hitlera – w Austrii, Czechosłowacji, wreszcie Polsce. To bardzo niepokojące podobieństwo. Nie powinniśmy się łudzić, że ignorując działania Putina, udając że ich nie dostrzegamy lub też uspokajając Putina możemy zatrzymać tę machinę. Jemu nie wystarczy wschodnia Ukraina i Krym. On chce odnowić sowieckie imperium. I nie zatrzyma się na Ukrainie. Brak reakcji Europy tylko go zachęca do dalszej ekspansji. Boję się, że znajdzie kolejne cele – zwłaszcza kraje bałtyckie, mimo że są członkami NATO. Estonia i Łotwa, które mają w dodatku silną mniejszość rosyjską, są najbardziej narażone. W tym kontekście wypowiedź niemieckiej minister jest karygodna. Publiczna deklaracja dużego kraju członkowskiego, że nie jest w stanie bronić sojuszników i wypełniać zobowiązań dla Moskwy jest czytelnym sygnałem, że droga jest wolna.