Myślałam już, że o agencie "Bolku" więcej nie usłyszę. W końcu w 2000 roku Sąd Lustracyjny orzekł, że Lech Wałęsa nie współpracował z SB, a jego teczkę sfałszowano. Co więcej, na początku lat 90. po wybuchu "listy Macierewicza" sam Wałęsa na specjalnie zwołanej konferencji tłumaczył, że pod przymusem podpisał w latach 70. zobowiązanie do współpracy - zobowiązanie, z którego nic nie wynikało, i które nie miało dalszego ciągu. Mogę przyjąć, że panowie Cenckiewicz i Gontarczyk – autorzy mającej się wkrótce ukazać książki na ten temat – byli w latach 90. za młodzi, by wziąć udział w konferencji Lecha Wałęsy. Ale są podobno historykami - nie musieli chyba uczestniczyć w bitwie pod Grunwaldem, by mieć pewność, kiedy się odbyła i kto ją wygrał.

Reklama

No właśnie - czy są historykami? Można mieć wątpliwości. Pisząc swoją książkę, nawet nie próbowali skontaktować się z jej głównym bohaterem: najlepszym świadkiem i źródłem wiedzy o tamtych wydarzeniach. Wydawać by się mogło, że dla normalnego badacza sytuacja, że bohater jego publikacji wciąż żyje i może opowiedzieć swoją wersję wydarzeń, to gratka. Nie dla Cenckiewicza i Gontarczyka. Świadczy to niestety jak najgorzej o IPN, jego szefie Januszu Kurtyce i ludziach, których zatrudnia. Wciąż pod płaszczykiem historycznych badań toczą oni w zaciszu archiwów swoje polityczne wojenki.

Przypominam sobie zeznania Jarosława Kaczyńskiego w sprawie "szafy Lesiaka". Relacjonował on rozmowę z Andrzejem Milczanowskim z roku 1991. Milczanowski miał pokazywać mu wówczas akta TW "Bolka". Jak wspominał sam Kaczyński, nie mógł wówczas uwierzyć, by raporty "Bolka" z przełomu lat 1970 - 1971 wyszły spod ręki Lecha Wałęsy. Miał wrażenie, że były zbyt gramatycznie napisane, zbyt ładną polszczyzną. Milczanowski upierał się, że taka była praktyka SB: najpierw wysłuchiwali historii delikwenta, a później dyktowali mu ją własnymi słowami. Ekspertyza grafologiczna potwierdziła, że raporty pisał Wałęsa. Pamiętajmy, że teczkę Jarosława Kaczyńskiego SB też sfałszowała. A przecież trudno uwierzyć w forsowaną przez niego tezę, że był to jeden jedyny przypadek takiego fałszerstwa w historii PRL.

Dziś błędem Lecha Wałęsy jest to, że nie poczekał, aż książka się ukaże na rynku. Zawczasu przypuścił atak w ramach obrony swego dobrego imienia. Może powinien zobaczyć, jak się sprawy potoczą? Może spodziewana bomba okaże się kolejnym kapiszonem? Zamiast tego były prezydent rozpoczął krucjatę przeciwko autorom. Wcześniej żądał nawet wstrzymania publikacji, dobrze jednak, że tak się nie stało. W końcu cenzurę i palenie książek mamy już raczej za sobą. Obawiam się, że sama też przez tę lekturę będę musiała przebrnąć, choć raczej z dziennikarskiego obowiązku, a nie dla przyjemności. To, co Lech Wałęsa powinien teraz zrobić, to dokończyć wyznanie, jakie uczynił na antenie TVN 24. Powiedział, że wie, kim był "Bolek". A skoro wie, to niech powie. Język braci Kaczyńskich - "wiem, ale nie powiem" - nie zdaje w tej sytuacji egzaminu.

Reklama

A panowie Cenckiewicz i Gontarczyk? Cóż, wygląda na to, że nie są tak dzielni, na jakich wyglądają. Nie chcieli rozmawiać z Wałęsą, pisząc o nim książkę. Nie przyjęli też mojego zaproszenia do konfrontacji z byłym prezydentem w "Kropce nad i". Mówią, że być może przyjdą po ukazaniu się książki. A może są po prostu tchórzami?