Poznałem Lecha Wałęsę w roku 198O. Nasze kontakty nasiliły się dwa lata później, gdy wróciłem do Gdańska, a następnie zostałem biskupem. Wtedy właśnie zacząłem utrzymywać z nim bardzo ożywione kontakty - nie mam jednak na myśli kontaktów osobistych, bo staram się nie wchodzić w życie polityków. I przez wszystkie te lata dostrzegałem w nim ogromne zaangażowanie w sprawy publiczne, szczególnie w problemy świata pracy. Oczywiście oceny dokonuję według mojego sumienia. Dlatego dziś tak boli mnie wysuwany przez historyków zarzut agenturalności.

Reklama

Całą sprawę widzę w dwóch płaszczyznach: węższej i szerszej. Z jednej strony myślę, co czuje dziś sam Lech Wałęsa jako człowiek. Na pewno mocno to przeżywa. Z drugiej strony Wałęsa jest przecież symbolem narodu i całej Polski. Znakiem rozpoznawczym naszego kraju w świecie. Choć w tamtym czasie był tylko prostym robotnikiem, zrobił dla kraju więcej niż niejeden polityk.

Wszyscy wiemy, że Wałęsa ma określoną osobowość, która niektórym ludziom może się zwyczajnie nie podobać. Jednak charakter człowieka nie może być przecież powodem do formułowania tak poważnych oskarżeń. Ja wobec przywódcy "Solidarności" nie mam żadnych podejrzeń. Gdyby były prezydent miał istotnie coś na sumieniu, to powinien był to narodowi powiedzieć. Jeżeli jednak tego nie zrobił, to ja wierzę w jego słowa, tym bardziej że znam go ponad 30 lat.

Moja opinia o Lechu Wałęsie jest więc jednoznacznie pozytywna. Nie podoba mi się, że podejmuje się dziś różne działania, by podważyć jego autorytet. W życiu każdego narodu powinny istnieć takie postaci i autorytety, które traktuje się w wyjątkowy sposób. Do tego grona należy były prezydent. Ludzie za granicą będą się dziwić, że Polacy niszczą swoje autorytety. Będą się zastanawiać, czemu podejmujemy taką dyskusję wobec bohaterów naszej historii. Pamiętajmy, że Lech Wałesa wpłynął przecież nie tylko na losy Polski, ale także całej Europy Środkowej i Wchodniej. Dzięki legendarnemu przywódcy "Solidarności" udało nam się w bezkrwawy sposób wyjść z komunizmu. A ten system zdążył pokazać swoją niszczycielską moc.

Reklama

Mądrzy Rzymianie mówili, że nie ma argumentów przeciw faktom, więc oczekiwałbym, że opublikowana przez IPN książka wyjaśni pewne sprawy. Liczę, że jedynym jej celem nie będzie zwalczanie autorytetu jednego z największych ludzi naszej epoki. Dziennikarze, historycy i politycy powinni podchodzić do Lecha Wałęsy przede wszystkim z szacunkiem, a nie koncentrować się na szukaniu rys na jego wizerunku.

Uważam, że przed publikacją należałoby porozmawiać z nim samym, skonfronować papiery z jego opinią i wyjaśnić, co tak naprawdę kryją dokumenty. Taka powinna być rola historyków w tej sprawie. Tymczasem na razie to wygląda tak, że ktoś rzuca cień podejrzeń na Lecha Wałęsę. Na domiar złego tuż przed wydaniem przez IPN tak kontrowersyjnej książki mieliśmy inne wydarzenie: sąd wyjątkowo delikatnie potraktował generała Jaruzelskiego. Zdecydował o wezwaniu na świadków: Margaret Thatcher i Michaiła Gorbaczowa. Nasuwa się gorzka refleksja: szkoda, że nie postanowił jeszcze przesłuchać Ronalda Reagana.

Sytuacja wygląda więc naprawdę nieciekawie. Z jednej strony atakowany jest największy bohater walki o wolną Polskę, a z drugiej malają szanse na sprawiedliwe osądzenie architektów stanu wojennego. To smutny paradoks polskiej historii, pokazujący, jak bardzo może być ona niesprawiedliwa.