Informował o tym w Berlinie unijny komisarz ds. energii Guenther Oettinger. W ubiegłym tygodniu toczyły się tam trójstronne negocjacje w tej sprawie.
Tymczasem szef ukraińskiego Naftogazu, Andrij Kobolew napisał wczoraj na Facebooku, że "podczas negocjacji nie podjęto żadnych ostatecznych decyzji" i "nie podpisano ani jednego dokumentu". Wywołało to falę internetowych spekulacji o odstąpieniu Kijowa od porozumienia, z którym Europa wiązała spore nadzieje.
Plan przygotowany przez komisarza Oettingera, a także ministrów energetyki Rosji i Ukrainy zakładał, że Ukraina do końca października zapłaciłaby Gazpromowi 2 miliardy euro za dotychczas dostarczony gaz. W zamian Rosjanie sprzedaliby Ukrainie, za przedpłatą, co najmniej 5 mld metrów sześciennych tego surowca.
Unijny komisarz był zdania, że wypracowany plan mógłby być skutecznym, choć tymczasowym rozwiązaniem, zabezpieczającym dostawy do wiosny. Oceniał, że w przypadku zgody Kijowa i Moskwy w nadchodzącym tygodniu mógłby zostać podpisany odpowiedni protokół.
Rosja od czerwca nie dostarcza gazu Ukraińcom. Władze w Kijowie przestały bowiem płacić za surowiec oskarżając Moskwę o motywowane politycznie zawyżanie cen.
Według władz Ukrainie brakuje 5 miliardów metrów sześciennych paliwa, aby sezon grzewczy przebiegł bez problemów. Na ten okres na razie jest około 32 miliardów metrów sześciennych gazu: w podziemnych zbiornikach jest obecnie 16,5 miliarda metrów sześciennych.
Import ze Słowacji od października do marca wyniesie niemal 6 miliardów metrów sześciennych, a własne wydobycie w tym samym okresie 10 miliardów metrów sześciennych.
Premier Ukrainy Arsenij Jaceniuk deklaruje, że jego kraj będzie wypełniać swoje zobowiązania dotyczące tranzytu paliwa. Naftohaz nie wyklucza jednak, że to Rosjanie wstrzymają transport gazu przez terytorium Ukrainy.