W niedzielę Afgańczycy formalnie przejęli od amerykańskich żołnierzy znajdującą się w prowincji Helmand bazę Camp Leatherneck, zaś od brytyjskich - przylegającą do niej Camp Bastion. Afganistan jest znacznie lepszym miejscem, niż był. I każdego roku będzie lepszy – mówił podczas uroczystości amerykański generał John Campbell, dowódca sił koalicji. Wprawdzie w Afganistanie pozostanie jeszcze ok. 12 tys. żołnierzy, ale nie będą oni bezpośrednio uczestniczyć w walkach, lecz zajmować się szkoleniem Afgańczyków i wspieraniem prowadzonych przez nich działań antyterrorystycznych. A do końca 2016 r. i oni wrócą do domów.
W trwającej 13 lat operacji zbrojnej zginęło 3479 żołnierzy koalicji (w tym 40 Polaków), prawie 1150 członków prywatnych firm wojskowych i ponad 10 tys. żołnierzy afgańskiej armii. Do tego dochodzi 20–35 tys. zabitych bojowników talibskich i członków Al-Kaidy oraz 17–19 tys. cywilów. Interwencja była także znacznie bardziej kosztowna finansowo, niż się spodziewano. Koszty całej wojny z terrorem, czyli oprócz Afganistanu również wojny irackiej i pomniejszych operacji pobocznych, najczęściej szacowane są na ponad 4 bln dol. Na Afganistan przypada mniej więcej połowa tej kwoty.
W stosunku do liczby ofiar i wielkości poniesionych wydatków rezultaty operacji są dość umiarkowane. Z jednej strony pierwotny cel zaangażowania koalicji w Afganistanie, czyli rozbicie Al-Kaidy i odsunięcie od władzy udzielających im schronienia talibów, został osiągnięty. Osama bin Laden został zabity, zaś organizacja nie stanowi już bezpośredniego zagrożenia dla USA. Talibowie wprawdzie nie zostali pokonani całkowicie, ale zostali wyparci z większej części kraju i nie są w stanie przejąć z powrotem żadnego kluczowego miasta. A od strony politycznej ich wpływy zostały znacząco ograniczone.
Pod wieloma względami w Afganistanie nastąpił spory postęp społeczny. Najbardziej wymownym wskaźnikiem są dane na temat edukacji - w 2013 r. do szkół chodziło 8,2 mln Afgańczyków, w tym 3,2 mln dziewczynek, podczas gdy w 2001 r. wszystkich uczniów było zaledwie 1,2 mln (dziewczynek niespełna 50 tys.). Kobiety nie są już pozbawione wszelkich praw, istnieje wolna prasa, a tegoroczne wybory prezydenckie w ogólnym rozrachunku okazały się sukcesem.
Reklama
Ale są i niepowodzenia. Nie udało się zlikwidować produkcji narkotyków, mimo że tylko na ten cel USA wydały 10 mld dol. Afganistan dostarcza 95 proc. światowej produkcji opium, obszar jego uprawy jest obecnie większy niż kiedykolwiek, zaś dochody z handlu zapewniają talibom ponad jedną czwartą dochodów.
Pomimo pewnego rozwoju infrastrukturalnego afgańska gospodarka nie zdołała stanąć na własnych nogach. Wystarczy powiedzieć, że 90 proc. PKB zapewniają zagraniczna pomoc rozwojowa i zagraniczne wydatki związane z obecnością wojsk. A te ostatnie siłą rzeczy będą mocno spadać. Skutki zmniejszania się liczby żołnierzy już zresztą widać - tempo wzrostu gospodarczego spadło z 14 proc. w 2012 r. do 3,6 proc. w zeszłym. Rośnie bezrobocie, a według nowego prezydenta Ashrafa Ghaniego państwo jest bankrutem. Do tego dochodzi korupcja, przez którą zagraniczna pomoc zbyt łatwo się rozpływa. Dokonywanych jest zbyt wiele zakupów, które nie powinny mieć miejsca - mówi Anthony Cordesman z Center for Strategic and International Studies. Efekt: w rankingu Doing Business Banku Światowego Afganistan zajmuje 164. miejsce na 189 sklasyfikowanych państw.
Nie ma też pewności, czy afgańskie siły bezpieczeństwa zdołają przejąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo kraju. Wprawdzie jest ich 352 tys., ale poziomem wyszkolenia mocno ustępują żołnierzom zachodnim. Problemem jest też spora liczba dezercji. Nieprzypadkowo bieżący rok będzie zapewne najgorszym pod względem liczby zabitych cywilów – w pierwszym półroczu zginęło ich 1564, czyli o 17 proc. więcej niż rok wcześniej.
W obliczu tego wszystkiego nie dziwi, że mieszkańcy USA i Wielkiej Brytanii coraz sceptyczniej oceniają zaangażowanie w Afganistanie. Według przeprowadzonego przy okazji zakończenia misji sondażu o tym, że operacja nie była warta swojej ceny, przekonanych jest ponad połowa Amerykanów i dwie trzecie Brytyjczyków. Jeszcze mniejszy odsetek - 28 proc. ankietowanych w USA i 24. proc w Wielkiej Brytanii - uważa, że ich kraj jest w efekcie wojny bezpieczniejszy.

Chińskie pieniądze w miejsce amerykańskich żołnierzy

Nie przypadkiem nowy prezydent Afganistanu Ashraf Ghani z pierwszą swoją wizytą zagraniczną udał się wczoraj do Pekinu, a nie, jak można by się spodziewać, do Waszyngtonu. Dla władz w Kabulu Chiny są atrakcyjnym partnerem gospodarczym, bo mają ogromne rezerwy walutowe, które mogą zainwestować zarówno w projekty infrastrukturalne, jak i wydobycie surowców. A Pekin oczywiście niczego nie będzie robił bezinteresownie. Po pierwsze, zainteresowany jest afgańskimi surowcami. Już w ostatnich latach zainwestował w złoża miedzi oraz ropy naftowej, lecz ich wydobycie ze względu na niestabilną sytuację nie ruszyło. Po drugie, Pekin dba o własne bezpieczeństwo wewnętrzne, bo twierdzi, że ujgurscy separatyści są szkoleni w Afganistanie i Pakistanie, zatem pokonanie talibów jest z jego punktu widzenia korzystne.
Stabilny Afganistan będzie naturalną obroną przeciw separatyzmowi i terroryzmowi rozlewającym się przez granicę - mówi Bloombergowi Shen Shishun, analityk z Chińskiego Instytutu Studiów Międzynarodowych. Wreszcie rzecz najważniejsza - Chiny budują wokół siebie strefę bezpieczeństwa, zacieśniając współpracę gospodarczą i podpisując umowy o strategicznym partnerstwie z większością sąsiadów. W razie ewentualnego, w długookresowej perspektywie, konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi przeciągnięcie na swoją stronę Afganistanu - kraju, który jest uważany za amerykańską strefę wpływów - byłoby z punktu widzenia Pekinu niezwykle cenne.