Wydawca magazynu "Skrzydlata Polska" podejrzewa, że mogło to mieć związek z rozszczelnieniem kabiny pasażerskiej. Mógł popsuć się mechanizm zamykania drzwi, mogło powstać pęknięcie w kadłubie czy nawet mógł nastąpić jakiś wybuch. Wtedy natychmiast wyskakują maski, jednak tlenu w nich wystarczy na jakieś 10 minut. To jest czas, jaki piloci mają do zejścia na wysokość około 3 kilometrów, gdzie już temperatura powietrza i zawartość tlenu jest taka, że można swobodnie oddychać.

Reklama

Jak zauważa Tomasz Hypki, to nie wyjaśnia jednak czemu to obniżanie było kontynuowane. Samolot rozbił się o skały na wysokości około 2 tysięcy metrów. Tutaj może to wynikać z tego, że piloci przestali wtedy panować nad maszyną. Mogli na przykład stracić przytomność lub zostali w jakiś sposób obezwładnieni.

Tomasz Hypki nie wyklucza też samobójstwa pilota. To jest bardzo daleko idąca spekulacja, ale w historii lotnictwa były już takie przypadki. Szczególnie, że to są w pełni zautomatyzowane samoloty, które praktycznie lecą na autopilocie. Mogło zatem być tak, że jeden z pilotów wyszedł do toalety, a w tym czasie drugi z nich zabarykadował się w kokpicie.

Na razie nie mamy żadnej informacji o tym, czy była jakaś korespondencja z kontrolą lotów. Lecąc nad lądem z pewnością możliwość kontaktu była.