"Nie rozumiem, co się stało" - mówi DZIENNIKOWI Grigorij Niechoroszew, były naczelny "Moskowskiego Korriespondenta”, gazety, która ożeniła Putina z Kabajewą i dlatego przestała istnieć. Słowa "nie rozumiem” wracają w tej rozmowie. Bo trudno zrozumieć, dlaczego plotka bulwarówki, której nakład wynosił 25 tysięcy egzemplarzy, i którą czytali głównie moskiewscy emeryci, tak bardzo rozwścieczyła Władimira Putina.

Reklama

11 kwietnia "Moskowskij Korriespondent” opublikował sensacyjną wiadomość, że Władimir Putin potajemnie rozwiódł się ze swoją żoną Ludmiłą i wkrótce stanie na ślubnym kobiercu z młodszą o 30 lat rosyjską gimnastyczką i posłanką do Dumy - piękną Aliną Kabajewą. Jako źródło podano anonimowego znajomego pracownika jednej z firm organizującej wesela, która miała brać udział w przetargu na organizację imprezy. Twierdził on, że przygotowania trwają już w najlepsze, a ślub zaplanowano na 15 czerwca.

Kto za tym stoi!?
Lawina ruszyła. O życiu prywatnym rosyjskich przywódców nie rozmawia się publicznie, a Władimir Putin wyjątkowo starannie strzeże rodzinnych tajemnic. Przez 8 lat nie pokazał światu swoich dwóch córek, a jego żona Ludmiła pojawia się publicznie tylko od wielkiego święta. Dziennikarze wiedzą, że ten temat powinni omijać. Dlatego po publikacji "MK” w rosyjskich mediach zawrzało. Dyskutowano nie tyle o samej plotce, co o tym, kto stał za obrazoburczą publikacją. Jedni przekonywali, że to walka kremlowskich frakcji, inni, że plotkę puściła żona przyszłego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa Swietłana. Jeszcze inni oskarżali właściciela gazety Aleksandra Lebiediewa o zemstę za to, że nie dostał się do Dumy. Istniała wersja, że to Kreml prowadzi akcję wizerunkową, by poprawić notowania Putina wśród młodzieży. Było nawet podejrzenie, że to atak islamskiego lobby, bo przecież Kabajewa pochodzi z muzułmańskiej rodziny z Uzbekistanu. Przy okazji w internecie rozgorzała dyskusja na temat wolności mediów, której w Rosji nie ma. "W na pół swobodnym państwie nawet najbardziej żałosna publikacja o jego przywódcy kończy się konspirologicznym domem wariatów" - komentował jeden z publicystów.

Gniew władcy
Sam prezydent milczał przez kilka dni, ale w końcu zabrał głos. Nieszczęsne pytanie padło podczas wizyty u jego przyjaciela Silvio Berlusconiego na Sardynii. Putin wpadł we wściekłość i ciskał gromy wzrokiem. "W tym, co pani mówi, nie ma słowa prawd" - odpowiedział Natalii Mielikowej z "Niezawisimej Gaziety”, która odważyła się poruszyć zakazany temat. "Zawsze źle się odnosiłem do tych, którzy wpychają swoje zasmarkane nosy i erotyczne fantazje w życie innych ludzi" - grzmiał. Dziennikarka rozpłakała się.

Reklama

Nie skończyło się na słowach. Jeszcze tego samego dnia Artiom Artiomow, dyrektor holdingu medialnego wydającego "MK”, poinformował o wstrzymaniu jej działalności "ze względów finansowych”. "Decyzja nie ma związku z tą publikacją i nie ma żadnego podtekstu politycznego" - zapewniał Artiomow, który jest jednocześnie rzecznikiem właściciela Aleksandra Liebiediewa. Ten z kolei to m.in. wydawca opozycyjnej "Nowej Gaziety”, który określa siebie jako kapitalistę idealistę. Jednak poglądy to jedno, trzeźwa ocena sytuacji - drugie. Lebiediew jest biznesmenem, miliarderem, politykiem - mówiąc krótko, oligarchą. Bez problemu załapuje się do pierwszej czterdziestki najbogatszych ludzi w Rosji. A tacy muszą czasami powściągnąć swoje niezależne poglądy.

Czy rzeczywiście chodziło o pieniądze? "MK” nie był poczytnym tytułem i mało kto w Moskwie w ogóle wiedział o jego istnieniu. Działał głównie po to, by krytykować mera Jurija Łużkowa. Po pierwsze dlatego, że na to zasługuje, po drugie dlatego, że biznesmen Liebiediew go nie znosi. To nie aspekt ekonomiczny był więc powodem utrzymywania gazety przy życiu. Podobnie jak nie był powodem jej zamknięcia.

"Początkowo traktowaliśmy ten materiał jako jeden z wielu, ale z czasem zaczęliśmy się niepokoić. Im więcej szumu robiło się wokół niego, tym bardziej się baliśmy, że to się źle skończy" - mówi w rozmowie z DZIENNIKIEM Nadia Koroliowa, współautorka pechowego artykułu. I słusznie. Tekst rozwścieczył Kreml do tego stopnia, że dobrano się do skóry Lebiediewa. A ten, wbrew medialnym spekulacjom, nic nie wiedział o publikacji i gdy Niechoroszew puścił tekst, spokojnie łowił ryby. Kiedy wrócił, skandal już trwał na dobre. "Lebiediew bawił się w wolne media. Zostawiał gazecie swobodę w doborze tematów. Ale tym razem pożałował" - mówi analityk polityczny Władimir Pribyłowski.

Reklama

Biznesmen nie zdołał przekonać Kremla, że o niczym nie wiedział. "Musiał znaleźć winnego. I chociaż bardzo ufał Griszy, sam zaczął wierzyć, że to jakaś prowokacja, że ktoś go po prostu przekupił" - mówi Pribyłowski. "Krążyły plotki, że Griszę wzywano na Łubiankę do siedziby FSB. Ale tak naprawdę na przesłuchanie wzięli go ochorniarze oligarchy" - dodaje. Niechoroszew nie chce powiedzieć, kim byli ludzie, którzy przyszli po niego do redakcji. Faktem jest jednak, że jeszcze tego samego dnia złożył podanie o dymisję. I dziś myśli o wyjeździe z Rosji.

Pytany o prawdziwe powody zamknięcia gazety, odpowiada, że ich nie zna. Ale jego dawni pracownicy są bardziej skorzy do komentowania. "Gazety nie zamknięto z powodu nierentowności. Decyzja zapadła na Kremlu" - napisał na swoim blogu Siergiej Warszawczyk, były szef działu politycznego w "MK”. "To nie dziwi, bo Putin jest wyjątkowo mściwy i pamiętliwy. Celnie podsumował to kiedyś jeden z naszych urzędników: <Jelcyn zrzucał z konia, ale nie zadeptywał>. Ot, i cała historia" - czytamy we wpisie.

Zielone ludki lepsze niż łóżko Putina
Dlaczego Putin postanowił rozdeptać "MK”? "Przecież nie napisaliśmy, jak niegdyś &lt;Nowaja Gazieta&gt;, że Putin wysadzał domy mieszkalne, by mieć pretekst do rozpoczęcia drugiej wojny czeczeńskiej. Ale okazało się, że to jest jeszcze gorsze. Można pisać o zielonych ludzikach, które chcą zawładnąć światem i kochankach Ałły Pugaczowej, ale &lt;łóżko Putina to zakazana strefa&gt;, tak ktoś mi to wytłumaczył" - mówi Niechoroszew. "Zresztą wystarczyło spojrzeć na twarz Putina, gdy o tym mówił. Był po prostu wściekły" - wspomina.

Czy jednak rewelacja tabloidu była wyssana z palca Griszy Niechoroszewa i jego dziennikarzy? Czy Władimir Putin rzeczywiście prowadzi życie przykładnego małżonka i ojca rodziny? Na łamach gazet rosyjski lider jest równie nieskazitelny, co tajemniczy, ale przed dziennikarzami chyba nic nie da się ukryć. " <MK> nie odkrył Ameryki, ale targnął się na świętość" - mówi nam dziennikarz jednej z poczytnych rosyjskich gazet. "Plotki o romansach Putina krążą od dawna. Po prostu dotąd nikt nie odważył się o tym pisać. Ten przypadek pokazał, że instynkt samozachowawczy nas jednak nie zawodzi" - żartuje ponuro. "To prawda, że wszyscy o tym wiedzieli, lecz tylko my, idioci, o tym napisaliśmy" - mówi Nadia Koroliowa.

"MK” mocno naciągnął swoją historię, to prawda, ale w świecie tabloidów to nic nadzwyczajnego. Niechoroszew przyznaje, że powinien był lepiej sprawdzić własne źródła. "Tekst był oparty na informacji tylko jednego człowieka, ale przy wszystkich informacjach, co do których mieliśmy wątpliwości, postanowiliśmy znaki zapytania. Tabloid ma prawo pisać o plotkach" - tłumaczy. Może i tak, ale nie w Rosji. W swoim historycznym już materiale tabloid popełnił jednak błąd, o którym media nie wspominają. "Kabajewa od jakiegoś czasu jest w odstawce, a teraz na tapecie jest już ktoś inny" - twierdzi nasz rozmówca. Kto? Nie wiadomo. I raczej nie przeczytamy o tym w rosyjskich gazetach.